NAJNUDNIEJSZE filmy świata
Szybka piątka #25
Nie muzyka, nie gry komputerowe, nie literatura, nie piłka nożna, nie cyrk, nie teatr. Kino chyba jest najpowszechniejszym i najczęściej wybieranym dostarczycielem rozrywki. Do kina wszyscy chodzą, kino wszyscy lubią. W sali, przed ekranem telewizora czy laptopa czas leci migiem. Tak ma każdy miłośnik sztuki filmowej. Żadne inne medium tak mocno nie angażuje. Włączamy film a świat, który się przed nami otwiera, momentalnie nas pochłania. Tak powinno być. Jednak wykazalibyśmy się ogromną hipokryzją pisząc, że nasze fanowskie serca są pobłażliwe dla każdego dziełka i sumiennie je oglądamy do końca, by kompetentnie się o nich później powiedzieć. Jak nigdzie indziej w kinie doskonale się śpi. Wielu reżyserów, scenarzystów, aktorów chyba nie chcący stworzyło dla nas kołysanki. Filmy zachęcające do ciągłego patrzenia na zegarek, bo na jego tarczy toczy się akcja znacznie ciekawsza, znacznie bardziej angażująca. Głupio przecież wyjść z kina, gdy zapłaciło się za bilet. Często jesteśmy wyrozumiali i oczekujemy, przechodzimy męczarnie, mamy nadzieję, modlimy się o to, by w końcu coś się stało. COKOLWIEK!
Na takich filmach tym razem się skupimy. Na właśnie takich rozczarowaniach. Na najnudniejszych, najbardziej męczących filmach jakie widzieliśmy w życiu. Tytułach, podczas których usnęliśmy albo skapitulowaliśmy – wyłączyliśmy, bo każde inne zajęcie uznaliśmy za ciekawsze. Przed Wami redakcyjne Szybkie Piątki.
Maciej Niedźwiedzki
- Drzewo Życia – wzorcowy przykład filmu, który rozciąga krótką 45-minutową fabułkę na ponad dwugodzinny rozwleczony esej. Co mnie usypia? Żółwie tempo w jakim akcja przesuwa się do przodu, prześwietlone zdjęcia, które rażąc oczy zmuszają mnie do ich zamknięcia i nieustannie szepcząca do ucha kołysankę Jessica Chastain. Idealny zestaw, by momentalnie zasnąć.
- Transformers: Zemsta upadłych – nie przepadam za tego rodzaju kinem, ale chciałem zobaczyć jak to wygląda. Jak się na tym można bawić. I dlaczego to jest tak popularne, a zwiastuny ma faktycznie efektowne (może bardziej efekciarskie, ale na pewno nie nudne). Kupiłem wielki popcorn i wielką colę. Byłem przygotowany. Zasnąłem po godzinie filmu. Z całej piątki to jest tak na prawdę jedyny film podczas, którego z nudów zasnąłem jak dziecko. Nie twierdzę, że nie jest to techniczny majstersztyk bo rzeczywiście te wszystkie przemiany są wykonane imponująco. Ale drogi panie Bayu…jak mógł pan nakręcić dwu i półgodzinny film, którego 70% stanowi całkowitej destrukcji miasta, milion ewolucji i coraz to bardziej skomplikowanej ekwilibrystki. Co pięć minut otwierałem jedno oko i na ekranie widziałem dokładnie to samo. Robi się z tego nieznośnie monotonna usypiająca nuda. Nie zdążyłem nawet uznać Transoformers: Zemstę upadłych za film głupi. W kinie było solidne nagłośnienie, ale nawet ono nie zakłóciło mi snu.
- Nostalgia – kiedyś próbowałem poznać Tarkowskiego – bo to przecież Wielki Reżyser. Ważny Reżyser. Moją krótką przygodę z nim rozpocząłem od Stalkera. Tym filmem mnie do siebie przekonał i sprowokował do dalszego odkrywania jego twórczości. Sięgnąłem więc po jego kolejny ważny tytuł – Nostalgię. I okazała się nie do przejścia. Te pięciominutowe ujęcia podczas, których kamera pomalutku przesuwa się po ścianie w dół albo te ciągnące się w nieskończoność krajobrazy. Ślimacze tempo tego obrazu całkowicie mnie wykańcza. Mając zamknięte jedno oko wyłączyłem film po pół godzinie nie wierząc, że nastąpi w nim jakaś zmiana – pojawi się jakikolwiek angażujący problem. Chyba muszę jeszcze do Tarkowskiego dorosnąć.
- Lincoln – po Stevenie Spielbergu – najważniejszym twórcy kina nowej przygody – nie spodziewałem się, że będzie w stanie nakręcić takie nudziarstwo. Lincoln zawodzi najbardziej pod względem dramaturgicznym. Końcowe głosowanie miało emocjonować a irytowała przewidywalnością. Miało zwieńczyć cały konflikt a w moich oczach wypunktowało miałkość scenariusza. Każda kolejna rozmowa dotyczy dokładnie tego samego, każde ujęcie jest irytująco statyczne. Na dodatek ,przez charakteryzację, aktorzy przypominają woskowe figury. Ten film nie ma w sobie żadnej energii, żadnej tajemnicy, żadnego życia.
- Szepty i krzyki – poza Fanny i Alexander i Tam, gdzie rosną poziomki Bergman jest dla mnie najbardziej usypiającym reżyserem. Nie potrafię jego dzieł rozpatrywać w kategorii filmowego medium. Jego dzieła to eseje, filozoficzne rozprawy, które nie potrzebują obrazu. Znacznie lepiej sprawdziłyby się jako literatura. Jego medytacyjne filmy mnie nużą i usypiają, obraz wydaje się jakby dodatkowo, jakby był niepotrzebny. Opisują jeden niezmienny stan a naturą kina jest ruch i zmiana. Wybrałem Szepty i Krzyki, ale tak na prawdę mogło paść na Milczenie bądź Personę. Nie wszystkie scenariusze nadają się na ekranizację.
Ewelina Świeca
- Na los szczęścia, Baltazarze! – z całym szacunkiem do specyficznego kontemplacyjnego stylu Roberta Bressona, „poezji” zdjęć tego obrazu, a także w pełni rozumiejąc tragizm losów tytułowego bohatera-osiołka i jego właścicielki, ten film po prostu męczy i dłuży się koszmarnie, nie zrobił na mnie większego, pamiętnego wrażenia ani nie przekonał do przesłania.
- Piąta władza- aktualny temat wywołujący wiele kontrowersji został płasko i nieciekawie przedstawiony przez Billa Condona. Po prostu nijak. Nudzą oraz irytują dialogi, nie przekonują emocje-dylematy bohaterów bez rewelacji zagranych przez Benedicta Cumberbatcha i Daniela Brühla.
- Rzecz o mych smutnych dziwkach – to przypadek, kiedy literacki pierwowzór jest o wiele ciekawszy niż jego filmowa wersja. Film stanowi jedynie namiastkę klimatu książkowej historii G. G. Márqueza. Życie i próby spełnienia erotyczno-miłosnego pragnienia głównego bohatera, starszego mężczyzny marzącego o urodzinowej dziewicy, nie układają się w intrygującą treścią lub formą historię.
- Factotum – zdecydowanie mocniejszym, trafniejszym, „żywszym” odwzorowaniem klimatu prozy Charlesa Bukowskiego oraz poczynań jego książkowego alter ego jest Ćma barowa Barbeta Schroedera z 1987 roku. Odtwórca głównej roli w Factotum, Matt Dillon, wydaje się za delikatny, za ładny, zbyt subtelny i niemrawy jak na Chinaskiego/Bukowskiego.
- Akacje – mało interesująca historia i w zasadzie nic z niej nie wynika. Nie mam na myśli braku spektakularnych rozwiązań czy niewiarygodnych zwrotów akcji, bo rzecz jasna nie tego spodziewałam się po tej obyczajowej historii o zwyczajnych ludziach, która z założenia ma być opowiedziana zwyczaje, życiowo, bez fajerwerków. Nie zmienia to jednak faktu, że taka zwyczajność powinna wzruszyć, poruszyć i zapaść w pamięć, niestety nie w przypadku Akacji.