SZYBKA PIĄTKA #121. Najgorsze filmy 2019 roku
Po beczce miodu – jakim niewątpliwie były przyznane w weekend przez naszą redakcję Złote Kraby – dorzucamy łyżkę dziegciu. Nasi redaktorzy przedstawiają ich zdaniem najgorsze filmy minionego roku.
Filip Pęziński
1. X-Men: Mroczna Phoenix – jedna z być może najważniejszych marek popkulturowych XXI wieku, bo wprowadzająca – wraz Spider-Manem Sama Raimiego – superbohaterów w ramy współczesnych, udanych blockbusterów, kilkanaście lat później dobiega końca. W napisanym na kolanie, pozbawionym wsparcia Bryana Singera (reżyserem Mrocznej Phoenix był dotychczasowy scenarzysta serii) widowisku, po raz kolejny (!) obserwujemy przemianę Jean Grey w potężnego Feniksa. Totalny anty-blockbuster. Bez ani jednego ciekawego pomysłu, dobrze zagranej sceny, chwytliwego żartu czy dobrze zainscenizowanej sceny akcji. Smutne pożegnanie.
2. Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie – najbardziej bolesny seans 2019 roku. W ramach mojego ukochanego uniwersum postanowiono ostatecznie zakończyć rozpoczętą w 1977 roku sagę i zrobiono to w ramach: a) bardzo chaotycznie napisanego, niezgrabnego i paradoksalnie tak przepakowanego formą i treścią, że aż nużącego blockbustera b) zawracającego kijem wszystkie decyzje scenarzysty poprzedniej odsłony serii, stworzonego pod hejterów Ostatniego Jedi zwieńczenia losów poznanych w 2015 roku bohaterów c) zupełnie niesatysfakcjonującego, opartego na absurdalnie głupich decyzjach i założeniach finału serii. Dotychczasowe Gwiezdne wojny od Disneya lubiłem, niektóre nawet bardzo. Tym razem wyszło dno.
3. Glass – M. Night Shyamalan jak obiecał w finale Split, tak zrobił, czyli połączył losy postaci granej przez Jamesa McAvoya z losami bohatera granego przez Bruce’a Willisa w Niezniszczalnym. Oba te filmy bardzo cenię, a sam pomysł uważałem za na tyle oryginalny, że po prostu ciekawy. Niestety, Shyamalan chyba znudził się nim już na poziomie pisania scenariusza, a gotowy film jest dłużącym się smutem.
4. Men in Black: International – produkcyjny koszmar, w którym studio nie było w stanie dojść z reżyserem do porozumienia w wizji filmu, przerodziło się w blockbuster, o którym zapomnieć można już w momencie, kiedy na ekranie pojawiają się napisy końcowe. Szkoda Tessy Thompson i Chrisa Hemswortha. Thor: Ragnarok udowodnił, że mogą stanowić świetny duet.
5. Ja teraz kłamię – rodzimi twórcy próbują tworzyć kino gatunkowe. No i fajnie. Szkoda, że próba to kompletnie nieudolna.
Odys Korczyński
1. Złe miejsce – jaką bolesną pomyłką był ten film, zwłaszcza, że uznałem go za adaptację książki Deana Raya Koontza. Szybko przekonałem się, że ten filmopodobny produkt nie ma z nią nic wspólnego. Może i dobrze, bo powieść Koontza nie zasługuje na takiego gniota. W Złym miejscu złe jest dosłownie wszystko, a paradoksalnie najmniej owo tytułowe. Współczesne kino nie ma szczęścia do horrorów.
2. X-Men: Mroczna Phoenix – jaka tam ona mroczna. Porażką kończą się wszelkie marvelowskie próby odpowiedzi na górnolotnie sformułowane pytania: Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?, Skąd pochodzimy? Amerykańscy twórcy jednak niestrudzenie próbują, bo tak naprawdę nie zależy im na rzeczowych wywodach, na pokazaniu widzowi czegoś wartościowego. Chodzi o tanią propagandę okraszoną efektami specjalnymi, na której można zarobić krocie. Tutaj jednak nie wyszło.
3. Spider-Man: Daleko od domu – produkcja ewidentnie przeznaczona dla nastolatków, chociaż spodziewałbym się i wolał jednak, żeby mieli lepszy gust. Ten film nic nie wnosi do sensu istnienia całego uniwersum Avengersów Jest półproduktem umożliwiającym zebranie trochę kasy z biletów. Jednocześnie pogrąża Spider-Mana w coraz boleśniejszych ramach postaci drugoplanowej wśród marvelowskich superbohaterów. Człowiek-pająk staje się takim klauniątkiem.
4. 6 Underground – Ilość akcji w akcji jest tu zawrotna, wręcz na granicy skutecznej percepcji. Nie da się tego filmu oglądać. Od samych zabiegów montażowych można dostać apopleksji. Żeby jeszcze gdzieś między tymi rozwałkami, przypadkiem zaplątała się jakaś bardziej rzeczowa akcja.
5. Avengers: Koniec gry – a sądziłem, że polubię Avengersów. Po Infinity War tliła się we mnie jeszcze nadzieja, że Marvel się opamiętał i nareszcie usunie za pomocą Thanosa wszystkich tych superbohaterów, którzy są najmniej poważni, dojrzali, czy jak ich tam inaczej opisać. Nic bardziej mylnego. Powstała więc kolejna patetyczna sztampa. Cóż za blamaż.