search
REKLAMA
Sztuczne światy

Sztuczne światy – MEGAMOCNY

Maciej Niedźwiedzki

13 sierpnia 2017

REKLAMA

Megamocny nie jest najlepszym filmem superbohaterskim. Wydaje się natomiast jednym z najbardziej oryginalnych: niepodążającym sprawdzonym fabularnym schematem i eksplorującym obszary, na które nie wchodzą produkcje firmowane logo DC bądź Marvela. Nawet gdyby skonfrontować Megamocnego z reprezentującymi ten sam podgatunek Iniemamocnymi Pixara czy Wielką Szóstką Disneya, to animacja Dreamworks jawi się jako dzieło bardziej spełnione i scenariuszowo odważniejsze. Kino superbohaterskie zawsze operuje bardzo czytelnym dla widza kodem. Jaskrawy podział na dobrych i złych od razu wskazuje, z kim mamy się utożsamić i komu kibicować. Stawką konfliktu pozostają zawsze dobrobyt i bezpieczeństwo – rodziny, miasta, państwa czy wszechświata. Niewątpliwy dramatyczny ciężar ubrany jest w spektakularny wizualny kostium, czyli świadomie wykorzystywane przez twórców efekciarstwo i patos. Fabularnym szkieletem jest powtarzane do znudzenia origin story. Nie zrozumcie mnie źle. Niezmiennie uważam, że to rewelacyjna mieszanka, która dostarczyła nam już wiele znakomitych produkcji. To tylko skrót myślowy i przejaskrawienie w opisie, które pomaga dostrzec nowatorskość Megamocnego. 

Dreamworks rozpoczyna jednak w aż nadto przewidywalny sposób. Megamocny jako niemowlę został umieszczony przez swoich rodziców w kapsule i wysłany w kosmiczną przestrzeń. Spowodowane to było nieokreślonym kataklizmem na jego rodzinnej planecie. Tylko błyskawiczna ewakuacja była szansą na przetrwanie. To oczywiście ta sama, kanoniczna dla gatunku droga, którą przebył młody Kal-El, późniejszy Superman. Megamocny bezpiecznie ląduje na ziemi. Następnie rozpoczyna się okres jego aklimatyzacji. Wszystko rozwijałoby się zwyczajnie, gdyby nie fakt, że młody bohater przypadkowo ląduje w więzieniu. Tam zamiast na dobrego obywatela chowa się na przyszłego przestępcę, złoczyńcę wyjątkowo groźnego, obdarzonego ponadprzeciętną inteligencją i sprytem. Jak nakazuje komiksowa konwencja, tytułowy bohater ma oczywiście również godnego siebie przeciwnika. Jest nim wielbiony przez mieszkańców Metro City niezniszczalny Metro Man. To heros, który podobnie jak Megamocny nie ma ziemskiego pochodzenia. Los był dla niego jednak znacznie łaskawszy. Jego kosmiczna kapsuła zatrzymała się pod choinką zamożnego małżeństwa, mieszkającego w przytulnym jednorodzinnym domku.

W Megamocnym dochodzi do kilku znaczących zmian i przesunięć znaczeń w porównaniu do ukształtowanej gatunkowej konwencji. Chodzi przede wszystkim o przyjęcie perspektywy złoczyńcy, antybohatera. To niespotykana sytuacja nawet w obliczu kina familijnego, do którego produkcję Dreamworks też trzeba zaliczyć. Reżyserowi udaje się nadać Megamocnemu bardzo ciekawy charakterologiczny rys dzięki wpisaniu w jego zachowanie niewinnej dziecinności. Nie chodzi mu bowiem o terroryzowanie mieszkańców Metro City, kradzieże czy sprowadzanie kolejnych klęsk na miasto, ale o samą rywalizację z Metro Manem i zabawę kolejnymi wymyślonymi gadżetami. Podobną rozrywką jest dla niego regularne uciekanie z coraz ostrzej strzeżonych więziennych cel. Pojedynki z Metro Manem są dla niego sensem życia. Nie wyrządzając nikomu innemu krzywdy, jedynie knując przeciwko swojemu odwiecznemu rywalowi, Megamocny może paradoksalnie zyskać sympatię.

Ciekawą postacią jest również Metro Man. To umiejący latać, obdarzony idealną sylwetką i ogromnym ego heros w białej pelerynie. Uwielbia popisywać się, zjednywać tłum, pozować do zdjęć, promować kolejne posągi, rzeźby i muzea stawiane na jego cześć. Wydaje się, że nie chroni miasta bezinteresownie, ale po to, by utwierdzać się w przekonaniu, że jest nie zastąpiony. Doskonale odnajduje się w roli showmana – nieznośnego wręcz pozera. Metro Man nie wzbudza zaufania, raczej irytację i niesmak. Nie jest jednak bohaterem jednowymiarowym, a jego wątek może nieraz zaskoczyć. Twórcom udaje się więc złamać komiksową konwencję na dwóch poziomach. Przeniesienia narracyjnego ciężaru na stronę antagonisty i przewrotnego wartościowania dwóch głównych postaci.

Prawdopodobnie najciekawszym fragmentem filmu jest ten, gdy Megamocny przejmuje władze w mieście, wcześniej pokonując Metro Mana. To sytuacja, o której tytułowy bohater marzył przez całe swoje życie. Okazuje się jednak, że ciągła rywalizacja była mu potrzebna jak tlen. Brak przeciwnika powoduje, że Megamocny zaczyna niemiłosiernie się nudzić. Przesiaduje w miejskim ratuszu otoczony złotem i bogactwem, nie widząc dla siebie żadnego celu. Zachowuje się jak dziecko pozbawione zabawek w piaskownicy. Jedyne, co potrafił, to tworzyć kolejne pułapki na Metro Mana. Zaczynają wtedy nachodzić go wyrzuty sumienia i nostalgiczny nastrój. Megamocny przychodzi z kwiatami pod monumentalne rzeźby pokonanego herosa i wspomina minione lata.

W tym samym czasie miasto wydaje się całkowicie normalnie funkcjonować, mieszkańcy nigdy nie mieli być ofiarami Megamocnego. Cała sytuacja, poza sporą dawką inteligentnego humoru wygranego na nudzie, ciszy, spokoju i krępującym nicniedzianiu się, jest również trafną diagnozą istoty superbohaterskich opowieści, których dynamizm opiera się na zderzeniu dwóch wyjątkowych, wrogo do siebie nastawionych postaci (takie duety można zapewne wymieniać w nieskończoność, zaczynając od Batmana i Jokera). Co by było więc, gdyby jedną z nich usunąć? Czy takie rozwiązanie można brać w ogóle pod uwagę? Twórcy dają na te pytania odpowiedź, prawdopodobnie zaspokajając wyobraźnię niejednego fana komiksów.

Megamocny to pozycja odkrywcza i niebanalna. Proponująca niespotykaną perspektywę na znaną gatunkową konwencję, rozsadzająca od środka wyeksploatowany fabularny szkielet, ale wsparta też na nieprostych portretach psychologicznych bohaterów i interesujących zwrotach akcji. Megamocny, obecnie niesłusznie zapomniany, wciąż pozostaje jednym z największych artystycznych triumfów studia Dreamworks.

korekta: Kornelia Farynowska

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA