ŚWIETNE filmy, które były nominowane do ZŁOTYCH MALIN
Świetne i te trochę mniej, powiedzmy, że z potencjałem na dobre kino lub uznane za świetne przynajmniej przez statystyczną grupę kontrolną 1000 osób. Poza tym te, które zostały do Maliny nominowane i ją również otrzymały. Uwzględniłem jedynie najbardziej krzywdzące dla filmów przykłady decyzji Malinowej Akademii, zgodne również z moim filmowych gustem. Dlatego też dla niektórych lat nie ma pozycji w tym zestawieniu. Czasem faktycznie i nominacje, i wygrane były całkowicie zasłużone. Ciekawe, jakie filmy wy byście wybrali. Może byłoby bardziej kontrowersyjnie?
Koty (2019), reż. Tom Hooper (wygrana)
Podobne wpisy
Patrzę na mojego kota, Ozzy’ego, i widzę świetne odzwierciedlenie jego ruchów w musicalu Hoopera. Choreografowie naprawdę się postarali. Uśmiecham się tylko, gdy czytam zarzuty typu: koty nie mają genitaliów – czy to aż taki błąd? Zapewne niedopatrzenie wynikające z aseksualnego targetowania produkcji przez zaoceanicznych speców od marketingu, a poza tym, czy nie śmiesznie wyglądałyby kocury, gdyby na podbrzuszach dyndały im w tańcu worki z jądrami? Tańczące genitalia jednak aż tak pozytywnie nie wpływają na klimatyczne odczucia podczas oglądania musicali. A co do zarzutów, że aktorzy źle śpiewają, to na pewno o wiele lepiej niż w zbierającym wszelkie laury La La Land. A może widzowie pomylili atonalność i melorecytację z nieczystościami, zwłaszcza z multitonacyjnym utworem wprowadzającym w Kotach? Kto wie? A poza tym chyba krytycy zapomnieli, że T.S. Eliot pisał wiersze o kotach nie z myślą o intelektualistach, którzy pozjadali wszystkie rozumy tego świata, a o zwykłych ludziach i przede wszystkim dzieciach. Wersja Hoopera nareszcie jest taką, która – niezależnie od Broadwayowskich powiązań – nadaje się wizualnie do artystycznej edukacji małoletnich, co jest ogromnym plusem filmu. Otrzymanie Złotej Maliny przez Koty uznaję więc za efekt zbiorowej, hejterskiej psychozy oraz podświadomego odczuwania wdrukowanego w toku socjalizacji wstrętu do bizarności, który jest zupełnie irracjonalny. Owa dziwność, transgatunkowość, polimorficzna antropomorfizacja, hiperrealistyczna scenografia czy też plastyczna, pełna światłocieni kolorystyka są największymi zaletami Kotów.
Holmes i Watson (2018), reż. Etan Cohen (wygrana)
Przyszedł czas na odczarowanie Sherlocka Holmesa. Odczarowanie komediowe, ale jednocześnie brodate, przaśne, slapstickowe i seksistowskie, czyli doskonale pasujące do dwóch aktorów znanych z tego typu występów, czyli Willa Ferrella (Holmes) i Johna C. Reilly’ego (Watson). Spodziewam się jednak, że wizerunek najsławniejszego na świecie detektywa mógł zostać w opinii niektórych wyraźnie nadszarpnięty, bo jak się okazuje nawet w ramach komedii krytycy nie mogą zaakceptować tego, że Holmes może być wyraźnie przygłupi i prymitywny. Co by jednak powiedzieli, gdyby Sacha Baron Cohen nie zrezygnował z roli? Kloacznych żartów byłoby prawdziwe zatrzęsienie, a tak jest stosunkowo delikatnie. Amerykanie jednak chcieli znów wystąpić w obronie słabszych, i najwidoczniej uznali, że wypada stanąć w obronie angielskiego dobra narodowego, jakim jest Sherlock – Złota Malina dla najgorszego filmu stała się więc faktem, a amerykański duch wprowadzania ładu na świecie w innych kulturach został zaspokojony.
Baywatch: Słoneczny patrol (2017), reż. Seth Gordon (nominacja)
Uwierzcie, że spodziewałem się zupełnego dna zarówno pod względem aktorstwa, jak i stylu. Pamiętam, że pierwowzór był nieco kiczowaty, ale przez to właśnie zjednał sobie całe rzesze fanów. Twórcy remake’u przecież mogli przesadzić, jeśli chodzi o przaśność, a tu jednak niespodzianka. Zarówno Zac Efron, jak i Dwayne Johnson wyważyli swoje kreacje, z szacunkiem i bez przesady wykorzystując legendę Davida Hasselhoffa. Co ciekawe piękne kobiety w czerwonych kostiumach ratowniczek pozostały w cieniu męskich gwiazd, co uratowało produkcję przed kiczowatą pustką. Oczywiście nie jest to głęboki jak Rów Mariański dramat psychologiczny, a masowa rozrywka. Co jednak złego w tym, że jakiś produkt powoduje uśmiech na twarzy zarówno u dzieci, jak i u starszych widzów? To nie powód, żeby topić go w malinowym sosie.
Jupiter: Intronizacja (2015), reż. siostry Wachowskie (nominacja)
Jestem zdziwiony, że przy tym poziomie hejtu ze strony widzów, film nie dostał Złotej Maliny. Może jednak legenda Matrixa zadziałała. Siostry Wachowskie tym razem zrezygnowały z „wielkiej” filozofii, a poszły w totalną rozrywkę. Jupiter: Intronizacja przypomina osobistą piaskownicę reżyserek. Bawią się w niej doskonale. Kręcą dla siebie, a ta nonszalancja w podejściu do tematu mnie ujmuje. Również bawię się doskonale. Przestaję myśleć, analizować, tylko oddaję się szalonej przygodzie skrojonej bardziej dla młodszego widza niż zwolennika twardego sci-fi. Ale dziecięce widzenie świata wcale nie jest gorsze. Jest inne, czasem płytsze, a czasem znacznie bardziej elementarne niż nasze, skrojone z nawyków, w którym autentyczne zdziwienie zostało zastąpione przez rutynę i znudzenie.