Annie, Ellise i Brenda – trzy przyjaciółki z college’u – spotykają się na pogrzebie czwartej. Cynthia popełniła samobójstwo, gdy opuścił ją mąż, a małżeństwa każdej z tej trójki to porażki. Panie poprzysięgają zemstę na niewiernych facetach. Tyle o fabule, która dziś może nieco trąci myszką, bo trudno poważnie podchodzić do wizerunku kobiet, które przez całe życie dawały sobą pomiatać, a swoje szczęście uzależniają od mężczyzn. Mimo wszystko Zmowa pierwszych żon to doskonała komedia na niedzielne popołudnie. Warto po nią sięgnąć z kilku powodów. Trzy mają nazwiska: Diane Keaton, Goldie Hawn i Bette Midler. Pozostałe to choćby doskonałe, kąśliwe, ale pełne klasy dialogi, jakich we współczesnym kinie bardzo mi brakuje, i kilka świetnych epizodów. Znajdziecie tam nie tylko Sarah Jessikę Parker wciśniętą w ultrakrótką kieckę, ale też J. K. Simmonsa, Maggie Smith, Stephena Dorffa, a nawet Ivanę Trump – byłą żonę prezydenta USA, która kosztownie ukarała swojego niewiernego męża.
Trzech kumpli kontra trzech szefów. Nick i Dave Harken, Kurt i Bobby Pellitt oraz Dale i doktor Julia Harris. Chyba każdy, kto ma szefa, marzy od czasu do czasu, by wbić mu nóż pod żebra. Może bez przesady, ale jakaś szpilka położona na jego fotelu… Szefowie wrogowie to z pozoru komedia, jakich wiele, która niby podchodzi do tematu z dużym dystansem, ale między wierszami całkiem zgrabnie komentuje relacje oparte na zasadzie zależności. Jasne, zawsze można na szefa złożyć skargę, zawsze można iść do sądu pracy, ale jak donieść na szefa, który jest synem właściciela firmy? Jak – nie tracąc reputacji – głośno powiedzieć „szefowa mnie molestuje”? No i jak przeciwstawić się skurczybykowi o twarzy Franka Underwooda? To oczywiście tylko moje domysły, ale sądzę, że na tej komedii znacznie lepiej bawili się pracownicy niższych szczebli niż ich przełożeni.
Nie jest to na pewno najlepszy film Martina Scorsesego, ale i tak to wciąż (nie tylko) wizualny majstersztyk. Opowieść o początkach Wielkiego Jabłka i walczących o wpływy grupach. Wielki przegrany Oscarów 2003. Zdecydowanie najciekawszą postacią jest tu Bill „Rzeźnik” Cutting – brutal, ale też człowiek honorowy. Gdy w uczciwej walce zabija „Księdza” Vallona, domyśla się, że jego syn – Amsterdam – wróci, by pomścić ojca. Doskonały Daniel Day-Lewis kradnie każdą scenę, ale jest też Leonardo DiCaprio, któremu właśnie rola w Gangach Nowego Jorku pozwoliła zmienić wizerunek.
Henryk Kwinto, czyli „pierwszy kasiarz Rzeczypospolitej”, wychodzi z więzienia, do którego trafił dzięki zeznaniom dawnego wspólnika. Gustaw Kramer dziś prowadzi bank i naciąga naiwnych klientów. Zawiązanie akcji w Vabanku jest o tyle ciekawe, że Kwinto tak naprawdę nie planuje zemsty. Waha się, bierze pieniądze i odchodzi z uczuciem goryczy. Jej czarę przelewa tajemnicza śmierć przyjaciela. Mocodawcą mordercy był właśnie Kramer. Dopiero wtedy w głowie Kwinty rodzi się plan. Genialne dialogi w debiucie Juliusza Machulskiego, a na dokładkę „Murzyn z psem”.
Vabank II to po prostu przyzwoity sequel. Tym razem to Kramer chce zemścić się na Kwincie. Siedząc w więzieniu, zbiera największych oprychów, ucieka i szykuje intrygę, która ma pogrążyć jego wroga. Nie przepadam za tym filmem, ale rozumiem, że publiczność oczekiwała kontynuacji, a Machulski stanął po prostu na wysokości zadania. Piszę o nim z innego powodu, bo zemsta Kramera – jak łatwo się domyślić – była nieudana. Takich prób w kinie było więcej.
To nie zemsta na porywaczach i John Matrix, który to swoich przeciwników załatwia szybciej i sprawniej niż T-800 i T-1000 razem wzięci, ale punkt wyjścia VHS-owego hitu jest w kontekście najciekawszy. Bennett i jego ludzie najpierw mordują ludzi z oddziału Matrixa, a potem porywają jego córkę, żądając, by ten zabił prezydenta jednego z południowoamerykańskich krajów. Niby chodzi tu o zorganizowanie przewrotu wojskowego, ale wszyscy wiemy, że to prywatna zemsta Bennetta za wyrzucenie faceta z oddziału. Upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu? Nie z Arnoldem takie numery!