search
REKLAMA
Seriale TV

WESTWORLD. Recenzja trzeciego sezonu głośnego serialu science fiction

Jakub Piwoński

8 maja 2020

REKLAMA

Po hucznym finale trzeciego sezonu Westworld niewiele zostało we mnie pozytywnych wrażeń, którym dałem upust tuż po seansie pierwszego odcinka. Jest coś zaskakującego w tym, że ten serial wciąż działa na widza w ten sam sposób, każdorazowo zwodząc go w tę samą pułapkę. Trzeci sezon tylko pozornie wydaje się inny od reszty. Roboty znowu konfrontują się z człowiekiem. Znowu jest na co popatrzeć, znowu wszystko wygląda jak wyjęte z głowy najlepszego wizjonera i znowu po tym czysto estetycznym doświadczeniu zostajemy z uczuciem pustki, po prawdzie nie wiedząc, z czym tak naprawdę obcowaliśmy przez ostatnie tygodnie. Brawo, HBO, bo ponownie dałem się nabrać.

Mam wrażenie, że któryś raz z rzędu piszę tą samą recenzję, tylko opieram ją na innym doborze słów. Bo i wrażenia docierają do mnie wciąż jednakowe. Istotną właściwość serialu autorstwa Jonathana Nolana i Lisy Joy stanowi to, że jego substancja w miarę postępu fabuły zmienia jedynie koloryt i ewentualnie woń, ale struktura i smak pozostają niezmienne. I jest to na swój sposób frustrujące, gdyż za każdym razem podchodzę do Westworld z nadzieją na odmianę, z nadzieją na jakiś przełom, który w końcu otworzy mi oczy i pozwoli dostrzec wartość tam, gdzie dotąd widziałem jedynie kunktatorstwo i fałsz. Z drugiej jednak strony, patrząc na produkcję HBO, jestem pełen podziwu determinacji twórców, którzy intensywnie pracują nad tym, by coś, co wywodzi się z fabuły niepozornego filmu SF, urosło do znacznie większych rozmiarów i obrosło sekretnymi znaczeniami oraz przesłaniami. Doceniam, że wciąż potrafią tym uporem przekonać do siebie producentów, regularnie sypiących spore sumy pieniędzy na realizację kolejnych odcinków, co wnioskuję nie tyle z liczb, do których się dokopałem, co z efektów widocznych na ekranie.

Bo Westworld to już marka. Mam wrażenie, że serial dobrnął do takiego etapu, w którym bez względu na to, co twórcy nam dostarczą i co zobaczymy w trakcie trwania sezonu, produkcja i tak pozostanie najgłośniejszym serialem SF naszych czasów. Robi wokół siebie szum, intryguje, zadaje ciekawe pytania i robi to w sposób tak bajeczny wizualnie, że można się w tym świecie zatracić bez reszty. Westworld to marka i trochę nasuwa mi się w tym miejscu porównanie z najlepszymi firmami odzieżowymi – nie ma znaczenia, jakie ciuchy wypuści w nowym sezonie Nike lub Adidas, i tak to założymy, bo to oni kreują modę, to oni mówią nam, że kawałek szmaty z ich symbolem zawieszony na naszym ciele jest wyznacznikiem prestiżu. Westworld też taką iluzję kreuję, choć jeśli mielibyśmy być wobec siebie szczerzy, to wciąż nie jest w swym przekazie ani odkrywczy, ani oryginalny. Jest po prostu pieczołowicie przyrządzony, perfekcyjnie zaprojektowany, wyróżnia się bardzo silną jakością, ma w sobie przyciągający uwagę błysk, a to wystarczy, by zarezerwował w kulturze swoje stałe miejsce.

Swego czasu pisałem wam o tym, w jaki sposób do seriali podchodzi Olga Tokarczuk. Pisałem o tym, że słynna pisarka zauważa niepokojącą właściwość telewizyjnych produkcji polegającą na tym, że nie stanowią one dziś zamkniętej całości, a raczej odzwierciedlają wieczne kontinuum. Rolą scenarzysty serialowego nie jest zatem dostarczyć widzowi historii z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem, jak odbywa się to w filmie czy książce. Rolą scenarzysty serialowego jest wciągnąć nas w narrację, rozkochać w świecie, bohaterach i wątkach, a na końcu przygody zastosować trik polegający na niedopowiedzeniu, dający do zrozumienia, że ta historia wcale nie musi się kończyć, wcale nie musi dostarczać konkretnych wniosków. Nie ma puenty, nie ma morału, wilk nie został pojmany, przygoda trwa dalej. Tokarczuk widzi w tym oszustwo. Nadawca nie wypełnia z odbiorcą umowy zakładającej istnienie ram prezentowanej sztuki, tylko za każdym razem tuż przed finałem wprowadza do tej umowy aneks, dając do zrozumienia, że koniec tej historii tak naprawdę nie istnieje.

Takim właśnie „trikowym” serialem jest Westworld. Rozwleczony do granic możliwości koncept opowiadający o konflikcie maszyn z ludźmi przybrał w trzecim sezonie tak niebotyczny wymiar, tak patetyczny charakter, że już dawno pozostawił on za sobą intrygujący motyw wyjściowy. To już nie jest opowieść o symulacji parku rozrywki świata przyszłości. To opowieść o świecie przyszłości okraszonym symulacją. Ambicja twórców, by poruszać ważkie kwestie, wyczuwalna jest niemal w każdym dialogu. Pytanie o to, w jaki sposób będzie wyglądać nasza relacja z maszynami zostaje podjęte po raz kolejny, ale w tym wypadku nieco z innej strony. Roboty nie są już nagie względem swego stwórcy. Za sprawą samoświadomości potrafią być jednostką znaczenie inteligentniejszą i silniejszą od człowieka, co daje do zrozumienia, że sztuczna inteligencja będzie chciała nie tylko pozbyć się człowieka, zagrażającego jej autonomii, ale też zastąpić go przedstawicielami swego „gatunku”. Niestety, wątek ten wciąż jest przez twórców bardzo pokracznie eksploatowany. Westworld tonie pod ciężarem metafor, niejasności, zawieszonych w próżni spojrzeń i pustych słów. Wyraźnie przedobrzono w tej materii. To miało intrygować, ale obecnie jest głównym budulcem obrazu karykatury serialu.

Westworld potrzebuje zmiany tak, jak wyjęta ryba z wody potrzebuje powietrza. Moja propozycja dla twórców – wraz z nowym otwarciem, do którego zapewne dojdzie, określcie raz jeszcze jasno i przejrzyście cel tej wędrówki. By widz nie odnosił nieustannie wrażenia, że tuż po wyjściu z parku rozrywki, tuż po śmierci istotnej dla fabuły osoby wszystko stało się tu możliwe i nic nie działa tu w istotnym dla narracji porządku. Cóż z tego, że do serialu został wprowadzony wysokiej klasy aktor, Vincent Cassel, który wniósł swoją postacią wiele złowieszczej świeżości? Cóż z tego, że zabójczy tercet pań – Thandie Newton, Evan Rachel Wood i Tessa Thompson – twórczo łączy w sobie piękno i niebezpieczeństwo? Cóż z tego, że bohaterowie intrygują, skoro nie wiemy, dokąd tak po prawdzie podążają, co stoi za ich motywacją?

Nie będę jednak na produkcji HBO z satysfakcją zawieszał psów. To byłoby dalece nierzetelne z mojej strony. Westworld wciąż popełnia te same grzechy – fabularny labirynt jest miejscami zbyt zawiły, a pretensjonalność serialu momentami aż kłuje w oczy. Pozostaje jednak przy tym tak samo piękny wizualnie – i to zarówno za sprawą wystawnych scenografii, zapierających dech efektów specjalnych, jak i aktorów dających serialowi twarz. Westworld to wciąż wysoka półka, o dosięgnięciu której inni mogą pomarzyć, to wciąż estetyczna jakość, która może stanowić wzór. Jeśli więc pieniądze będą się zgadzać, a trik, na którym serial się opiera, nadal będzie działać, prawdopodobnie powstaną kolejne sezony, a wówczas, cóż, prawdopodobnie znowu będziecie mieli okazję przeczytać moją recenzję. Coś mi już teraz jednak podpowiada, że ponownie opowiem wam bajkę o cudownej wydmuszce. Bo Westworld to marka, która nie lubi zmian.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA