search
REKLAMA
Seriale TV

Recenzja pierwszego odcinka ULTRAVIOLET. Jak wypada polsko-amerykański kryminał?

Damian Halik

28 października 2017

REKLAMA

„Zachodnia jakość” wciąż działa na przeciętnego polskiego konsumenta jak magnes. Kiedy więc jedna z topowych wytwórni filmowych postanawia zainwestować w polską produkcję, trudno jest nie złapać się na podwyższonych oczekiwaniach. W końcu Ultraviolet mógł dzięki temu liczyć ma większy budżet, na planie nie zabrakło też znanych nazwisk – i to po obu stronach kamery. Właśnie tu zaczynają się jednak problemy: taka sytuacja to nic innego jak miecz obosieczny – duże pieniądze i dobra obsada to nie tylko większe możliwości, ale i podwyższone ryzyko.

Skłamałbym, mówiąc, że z niecierpliwością wyczekiwałem premiery serialu Ultraviolet. Choć informacje o powstających w Łodzi zdjęciach do nowego polskiego kryminału podsycało zaangażowanie się w przedsięwzięcie firmy Sony Pictures Television, nie zrobiono zbyt wiele (a właściwie nic), by podtrzymać medialny szum z maja tego roku. Mimo braku różnego rodzaju przypominaczy Ultraviolet miałem gdzieś z tyłu głowy. W końcu wszystkie znaki na niebie i ziemi zapowiadały produkcję z dużym rozmachem. Po kilku miesiącach ciszy można więc było spodziewać się intensywnej kampanii reklamowej, jednak poprzedzająca premierę promocja była tak mizerna, że omal nie przegapiłem pierwszego odcinka. I chyba nawet nieco żałuję, że tak się właśnie nie stało.

Przypomnę słowa Johna Rossitera (dyrektora generalnego środkowoeuropejskiego oddziału Sony Pictures Television) z maja tego roku:

Ultraviolet to niezwykły serialowy eksperyment, który łączy w sobie siłę lokalnej produkcji oraz amerykańskie doświadczenie w opowiadaniu historii. Po owocnej współpracy z Opus Film przy serialu Zbrodnia jesteśmy podekscytowani rozpoczęciem zdjęć do kolejnej wspólnej produkcji dla kanału AXN.

I właśnie tu leży pies pogrzebany. Co zrozumiałe, ożywieni napływem pozytywnych komunikatów widzowie pobudzili w swych mózgach obszary odpowiedzialne za wytwarzanie płonnych nadziei. Momentalnie pojawiły się głosy, że być może doczekamy się konkurencji dla takich produkcji, jak Belfer (Canal+), Pakt czy Wataha (oba HBO). Twórcy serialu Ultraviolet poszli jednak w nieco innym kierunku. Pan Rossiter najwyraźniej nie żartował, mówiąc o owocnej współpracy przy serialu Zbrodnia.

Jeśli nie kojarzycie tego tytułu, w skrócie przybliżyłbym go wam jako sześcioodcinkową reklamę telefonów z serii Xperia, niemającą niestety zbyt wielu argumentów na potwierdzenie swych kryminalnych aspiracji. W swojej recenzji Karol Barzowski określił go mianem “Ojca Mateusza na Helu” i podobne skojarzenia miałem podczas seansu pierwszego odcinka nowej produkcji AXN. Różnica polega na tym, że główną bohaterką Ultraviolet jest Ola Serafin (Marta Nieradkiewicz – Pakt, Zjednoczone stany miłości), bynajmniej niebędąca przedstawicielką kościoła. Zamiast rowerem jeździ natomiast czerwonym rumakiem swojej matki Anny (Agata Kulesza), dorabiając jako kierowca czegoś na kształt Ubera. Nieudolność policji sprawia jednak, że młoda kobieta postanawia na własną rękę wyjaśniać zagadkowe sprawy, które w Łodzi zamiata się pod dywan. Niestety nie jest ona tak zaradna, jak grany przez Artura Żmijewskiego duchowny z Sandomierza, w związku z czym prosi o pomoc internetową grupę detektywów-amatorów, którzy mają spore doświadczenie w rozwiązywaniu niewyjaśnionych zbrodni. Ultraviolet to właśnie nazwa tej nieformalnej organizacji.

Pomysłodawczynią i producentką wykonawczą serialu inspirowanego powieścią The Skeleton Crew (autorstwa Deborah Halber) jest Wendy West. Amerykanka tę samą funkcję piastowała między innymi podczas produkcji tak uznanych tytułów, jak Dexter czy Czarna lista. Współproducentem jest z kolei Barry Josephson, który ostatnie dwanaście lat opiekował się serialem Kości. Oboje bez wątpienia mają papiery, by wykreować nowy kryminalny tytuł, co więc mogło pójść nie tak?

Reżyserem pierwszego odcinka jest Jan Komasa (Sala samobójców, Miasto 44), dla którego gra naprawdę niezła ekipa. Taka zbitka pozytywnych akcentów niestety nijak ma się do efektu końcowego. Podobnie jak w wielu amerykańskich produkcjach tego typu, zdecydowano się na tak zwany procedural, czyli serial z wątłą linią fabularną, która przewija się przez szereg niezwiązanych ze sobą spraw. Jeden odcinek, jedno morderstwo. To nic złego, można wykrzesać z tego formatu naprawdę niezłe efekty, choć na starcie trzeba zapomnieć o odnoszeniu się do wspomnianych już produkcji konkurencyjnych stacji. Problemem jest jednak scenariusz.

Mimo że pisało go pięć osób (Igor Brejdygant – Zbrodnia, Belle Epoque; Błażej Dzikowski – Legendy polskie; Agnieszka Pilaszewska – Samo życie; Paulina Murawska – Komisarz Alex; Filip Kasperaszek – film krótkometrażowy A Story About Ian), efekt końcowy przypomina raczej pierwsze literackie próby zajaranego pisarstwem licealisty – może kiedyś zostanie sławnym pisarzem, ale jeszcze długa droga przed nim. Fabuła zaproponowana przez Wendy West ma potencjał. Jest w tym pomysł, ale na każdym kroku obserwujemy skróty. Historię upraszcza się do granic możliwości (a nawet naiwności). Bardzo topornie wplatany jest tu wątek życia głównej bohaterki, z kolei łatwość, z jaką zagadka jest rozwiązywana, porazi niejednego miłośnika kryminałów. Efekt? Brak choćby odrobiny napięcia, klimat nijak nierealizujący wytycznych gatunku i obdarta z tajemniczości eskapada po ulicach Łodzi. Pomijam nawet kwestię tytułowej grupy Ultraviolet, której funkcjonowanie jest tak niezgodne z zasadami jakiejkolwiek logiki, że ociera się wręcz o kpinę.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to, co zobaczyliśmy w pierwszym odcinku, spokojnie mogłoby stanowić materiał na film, a może i miniserial na podobieństwo Paktu, jednak procedural rządzi się swoimi prawami. Zamordowana samobójczyni z pierwszego odcinka jest więc tylko jedną z dziesięciu spraw, jakie Ola Serafin zamierza rozwiązać w ciągu najbliższych tygodni. W kolejnych odsłonach zapewne nadal będą jej towarzyszyć Henryk Bąk (Marek Kalita) i Michał Holender (Sebastian Fabijański), podobnie zresztą jak wyrastający na głównego antagonistę inspektor Waldemar Kraszewski (Bartłomiej Topa). Wraz z rozwojem sytuacji dołączy do nich także plejada polskich gwiazd, które najwyraźniej uwierzyły w potencjał tej produkcji. Trudno jednak przypuszczać, by tak banalne błędy ujawnione już w premierowym odcinku, miały zostać wyprostowane w kolejnych – choć podobno nadzieja umiera ostatnia. Z drugiej strony może to i uczciwe, że Ultraviolet już na początku ukazał widzom swoje nikczemne oblicze? Inna sprawa, że tego typu seriale można robić bez zatrudniania topowych aktorów i angażowania amerykańskiego kapitału. AXN najwyraźniej niczego nie nauczyło się po fatalnej Zbrodni.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA