BLOODLINE. Podsumowanie serialu Netflixa
Żegnamy kolejnych serialowych bohaterów. Jeszcze niedawno podsumowywałem Pozostawionych po ostatnim sezonie emisji. Teraz przyszła pora na Bloodline, oryginalny serial platformy Netflix, który także dotrwał do trzeciego sezonu i z dniem 26 maja zakończył przygodę z telewizją. Czy dobrze się stało, że historia rodziny Rayburnów dobiegła końca?
Z pewnością wielu poczuło ulgę. Po części także się do tej grupy zaliczam. Ulga nie polega jednak jedynie na tym, że zakończenie Bloodline jest równoznaczne z uwolnieniem się od nieprzyjemnych emocji związanych z rodziną Rayburnów. Zacznijmy bowiem od tego, że serial przeciągnięto do granic możliwości. Sezon pierwszy był kompletny i nie potrzebował rozwinięcia. Wydarzenia ukazane w sezonie drugim i trzecim można traktować jako zbędny ciąg dalszy, odcinający kupony od pierwotnej osi fabularnej.
Aczkolwiek nawet jeśli kontynuacja losów Rayburnów była z gruntu niepotrzebna, wypada podsumować, jak wypadła i czy twórcom udało się chociaż częściowo zachować twarz.
Uwaga, dalsza część tekstu zdradza istotne elementy fabuły serialu.
Przypomnijmy, że wyjątkowa jakość sezonu pierwszego w dużej mierze polegała na tragicznym zwrocie fabularnym, na skutek którego jedna z kluczowych postaci dramatu musiała zniknąć z ekranu. Mowa oczywiście o Dannym Rayburnie, który został zabity przez własnego brata przy milczącej aprobacie reszty rodzeństwa. Śmierć postaci wisiała w powietrzu od początku historii, ale pewnie żaden z widzów nie dopuszczał jej do wiadomości. Wszak to właśnie na barkach Danny’ego – brawurowo poprowadzonego przez Bena Mendelsohna, czego wynikiem jest zasłużona nagroda Emmy – spoczywał cały ciężar dramatyczny fabuły.
Ale męczeńska śmierć Danny’ego miała jednak konkretny cel: miała dać do zrozumienia, jak zepsute więzy krwi łączą członków rodziny Rayburnów. Rodziny, dodajmy, nad którą widmo tragedii wisiało od samego początku. Odsądzany od czci i wiary Danny, czarna owca rodziny, stał się w ten sposób ofiarą braku miłości, elementarnego szacunku i zainteresowania ze strony rodziców, którzy odpychając go, przypieczętowali jego przyszłe życiowe porażki oraz nieustanne zagubienie.
Gdy z ekranu znika tak ważna postać, trudno poważnie traktować kontynuacje historii, rozpisanej już bez jej udziału. Ale twórcy nie dali za wygraną. Przenieśli ciężar dramatyczny na Johna, brata Danny’ego, odpowiedzialnego za jego śmierć. Jego wyrzuty sumienia zostają podsycone na skutek pojawienia się Nolana, syna Danny’ego, który będzie chciał dowiedzieć prawdy o swoim ojcu. W kolejnych sezonach hasłem przewodnim stało się zatem pytanie: w jaki sposób John oraz reszta rodzeństwa poradzą sobie z zaistniałą sytuacją, czy będą mieli odwagę przyznać swej matce, jaka była prawdziwa przyczyna śmierci pierworodnego oraz czy ręka sprawiedliwości w konsekwencji po nich sięgnie?
Podobne wpisy
Choć po drugim sezonie nie spodziewałem się niczego dobrego, gdyż bardzo związałem się z postacią Danny’ego i nie wyobrażałem sobie śledzenia losów Rayburnów bez jego udziału, to jednak paradoksalnie wciąż odczuwałem przyjemność z seansu. Według mnie wynika to z tego, iż serial nawiązuje z widzem stosunek emocjonalny. Poprzez posłużenie się portretem rodziny, która chwieje się w swych podstawach, widz ma okazję przyjrzeć się zależnościom, które nie powinny być adaptowane w rzeczywistości. Bloodline to negatywny portret rodziny, gdyż pod pozorem zażyłości i przywiązania ukryty został stopniowy rozkład, prowadzący do nieuchronnych tragedii. Przejąłem się losem bohaterów, gdyż można w nich dojrzeć, niczym w lustrze, wiele ważnych przestróg. Innymi słowy, Rayburnowie to jabłko z ukrytą we wnętrzu skazą, która wkrótce ma doprowadzić do całościowego zepsucia. A Bloodline to serial, którego myślą przewodnią jest prawda znana wszem i wobec: że z rodziną najlepiej wypada się na zdjęciu.
Twór trójki autorów Glenna Kesslera, Todda A. Kesslera oraz Daniela Zelmana zapewnia mocno emocjonalne doświadczanie, skręcające ku depresyjności, właśnie z uwagi na charakterystykę i swoistą bliskość podejmowanego problemu – tak często przez wielu z nas wypieranego.