search
REKLAMA
Zestawienie

Seriale SUPERBOHATERSKIE, o których nie PAMIĘTACIE

Pochodzą głównie z czasów przedmarvelowych, chociaż Marvel już wtedy istniał.

Odys Korczyński

9 maja 2024

REKLAMA

Czasem sobie jednak o nich przypominacie. Kilka jednak pozycji w tym zestawieniu wydaje się całkiem zapomniana. Reszta to filmy zapomniane częściowo, głównie wśród młodszego pokolenia, które nie pamięta lat 80. i 90. Produkcje te pochodzą głównie z czasów przedmarvelowych, chociaż Marvel już wtedy istniał. Nie wykazywał się jednak taką ekspansją filmową, co po 2005 roku. Niektóre z tych może nieco kulawo realizowanych pomysłów przetrwały do dzisiaj i posłużyły jako nowatorskie pomysły dla wielkich blockbusterów. Z filmami jednak jest niekiedy tak, jak dzieje się z muzyką rozrywkową. Karierę robią piosenki, które już kiedyś były skomponowane i wykonane przez zupełnie innych wykonawców, a dzisiejsze pokolenie słuchaczy jest święcie przekonane, że to są współczesne hity. Warto czasem sięgnąć do przeszłości, również gatunku superbohaterskiego, żeby przekonać się, jak wiele rzeczy już było, a dzisiaj są tylko powtarzane w lepszej technicznie i bogatszej wizualnie formie.

„Shazam!” (1974)

Niektórym pewnie trudno będzie uwierzyć, że Shazam jest aż tak stary. Bynajmniej nie chodzi mi o lata 70., ale o 40. Poza tym ciekawe będzie, gdy porównają Zachary’ego Leviego z Michaelem Grayem. Różnica w urodzie nie jest tak duża, lecz w stroju już tak. Gray jest bardzo siedemdziesiąty, co ma swój urok. I pomyśleć, że Shazam mógłby być Kapitanem Marvelem, gdyby nie działania Marvela. Shazam! zyskał popularność jako serial przygodowy, a nie superbohaterski, gdy był nadawany w sobotnie poranki. Nakręcono trzy sezony w CBS. Serial był przygotowaniem gruntu pod sukces np. takiej produkcji jak He-Man i Władcy Wszechświata. Niestety, rola przedniej straży nie jest wdzięczna. Shazam! jako serial przetarł szlak, ale sam zniknął.

„NightMan” (1997)

Jest kolorowo jak w latach 90., zwykło być, a superbohater nosi połyskujący kostium. Przypomina Batmana z wizji Joela Schumachera. Wątpię, czy nawet dzisiaj, w dobie ogromnej popularności filmów superbohaterskich, ktoś pamięta ten tytuł. Był on luźno oparty na historii NightMana ze stajni Malibu Comics. Był emitowany w 1997 roku przez dwa sezony. NightNan był tak naprawdę muzykiem jazzowym Johnnym Domino, który zyskał zdolność wyczuwania zła po bolesnym kontakcie z piorunem. Nosił kuloodporny kostium i wykorzystywał technologię, która zapewniła mu dodatkowe umiejętności takie jak np. laserowe oko. NightMan został nakręcony jako serial niskobudżetowy, co zaowocowało mnóstwem tandetnych efektów specjalnych. Marvel ostatecznie kupił Malibu Comics, zamknął go i anulował serię. Ultraverse zniknęło, a NightMan odszedł w zapomnienie. Powody kupna Malibu Comics przez Marvela były oczywiste. Malibu było firmą z potencjałem. Dysponowało tak dużym udziałem w rynku, że gdyby np. DC tę firmę kupiło, ich wspólne udziały przewyższyłyby ówczesny udział w rynku Marvela. Marvel więc jak wampir kupił firmę, żeby ją zniszczyć i przejąć jej aktywa.

„Electra Woman and Dyna Girl” (1976)

Ten serial nie był nawet poprawny jakościowo już w latach 70. Założenia były takie, że miał to być produkt telewizyjny, lekki i przystępny dla młodszego widza, i zapewne spełnił swoją funkcję dla części widzów z tamtych czasów. Wtedy nie miał zbyt wielkiej konkurencji. Kolorowy, z dwójką kobiecych bohaterek, śmiesznymi antagonistami i niedopracowaną postprodukcją. Powinno się to wszystko złożyć na niesamowity retro klimat tak dzisiaj uwielbiany przez fanów starych filmów. Niestety, stało się inaczej. Electra Woman and Dyna Girl na zawsze pozostaną pastiszem samego siebie, całkowicie niestrawnym dla współczesnego widza, zwłaszcza tego młodszego, do którego niegdyś był ten serial kierowany. Przyczyna jest banalna. Przez te kilkadziesiąt lat zmieniła się percepcja dzieci. Stały się one dojrzalsze, mimo wieku, a z drugiej strony bardziej nieporadne mentalnie – zmiana właściwości psychiki dostosowanej do rozwoju cywilizacji. Ani zmiana na gorsze, ani na lepsze w sumie. Jest inaczej, w wielu aspektach lepiej, bardziej niuansowo, wrażliwiej i estetyczniej. Dlatego tak słaby technicznie i naiwny tematycznie serial nie ma szans u dzisiejszej młodzieżowej widowni oswojonej z kinem superbohaterskim, również w tej serialowej, streamingowej wersji. Electra Woman i Dyna Girl trwały tylko 16 odcinków, zanim zostały anulowane. Próbowano je jeszcze ożywić jako typową parodię w 2001 roku, jakby parodii w tym tytule jeszcze było mało. Jeśli was ciekawi ten tytuł, poszukajcie na YT.

„The Cape” (2011)

Wielu widzów ma wątpliwości, czy główny bohater jest superbohaterem, gdyż nie ma wzorca w komiksach. Utarło się dzisiaj, że superbohaterowie najpierw zyskują sławę na rysunkach, a dopiero potem stają się gwiazdami kina. W tym przypadku tak nie jest. The Cape to dobry policjant z Palm City. Tak dobry, że wrabiają go w kilka morderstw. Faradayowi jednak udaje się przeżyć i jako formalnie zmarły staje się strażnikiem, samotnym mścicielem, znanym jako The Cape, mając nadzieję na oczyszczenie swojego imienia i wymierzenie sprawiedliwości złoczyńcom. Pomocni w tym zadaniu okazali się cyrkowcy. The Cape nie był arcydziełem, a w czasach jego premiery Marvel już agresywnie wkraczał na rynek superbohaterów. Tak więc serial został prawie zupełnie zapomniany.

„The Gifted: Naznaczeni” (2017–2019)

Los niektórych filmowych uniwersów bywa ironiczny. W 2017 roku wytwórnia 20th Century Fox nareszcie doczekała się własnego serialu X-Men. Naznaczeni opowiadał historię rodziny młodych mutantów, która dołączyła do ruchu oporu przeciwko siłom wrogim mutacjom. Coś jednak poszło nie tak. Dzisiaj możemy już z całą pewnością stwierdzić, że powodem upadku serialu były dwie przyczyny. Akcja Naznaczonych rozgrywała się w uniwersum X-Men, ale tak naprawdę nie obejmowała samych X-Menów, a to by pomogło historii zyskać widzów. Początkowo nawet wydawało się, że liczba fanów rośnie, lecz wtedy pojawiła się nowa przyczyna na horyzoncie. Disney kupił 20th Century Fox, przez co doprowadził do rewizji produkowanych tytułów. Jak łatwo się domyślić, Naznaczeni padli ofiarą nowej polityki i oceny zyskowności produkcji.

„Inhumans” (2017)

Możemy go już teraz oglądać z sentymentu, bo zagrali w nim ciekawi aktorzy – interesujący jednak z innych produkcji. Gdybym był fanem tego typu telenowel, napisałbym, że nie wybaczę Iwanowi Rheonowi roli Maximusa po tym, jaki zaprezentował mi się w Grze o tron jako Ramsay Bolton. Myślę jednak w miarę racjonalnie i wiem, że aktorski fach wymaga poświęceń, żeby po słabszej roli móc znów wzbić się na artystyczny szczyt. Tak więc Inhumans przypomina nieco superbohaterską telenowelę, a miał być alternatywą dla X-Menów. Mocniejszej akcji brak, za to dużo mówią, ale nie za bardzo mądrze, ani chociaż abstrakcyjnie. Twórcy dialogów postawili na monotonię i niekończące się rozważania na temat tego, kto komu odbierze władzę i kiedy to nastąpi. Wolne żarty, szanowni twórcy z Marvela. Opinie krytyków i widzów najwyraźniej dotarły do marketingowców z korporacji, bo serial został skasowany. Skasowany i zapomniany. W takich jednak przypadkach, nawet jeśli produkcja została uznana za złą, nigdy nic nie wiadomo, bo po latach może okazać się ciekawostką, a potem z osobliwości stać się tytułem osobliwie kultowym.

„Automan” (1983)

Automan to trochę taki estetycznie bardzo, bardzo tani Tron, chociaż klimat ma niezapomniany, w sensie pozytywnym rzecz jasna. Można z powodzeniem stwierdzić dzisiaj, że w świecie seriali SF Automan jest symbolem lat 80. i wizualnego wpływu, jaki pozostawił po sobie Tron. Jednak nawet wtedy nie był on w stanie stać się produkcją kultową. Dla wyjaśnienia: Automan to sztucznie stworzony program komputerowy, który jest w stanie opuścić cyfrowy świat i pomóc w walce z przestępczością jako hologram wraz ze swoim policjantem i partnerem – programistą komputerowym. Automan jest pełnym ironii i pozornej samoświadomości programem, którego widz będzie traktował jak ludzkiego bohatera, chociaż jest sztuczny. To był początek w kinie tych czasów, kiedy zaczynano na poważnie analizować zachowania sztucznej inteligencji.

„Niewidzialny człowiek” (1958–1960)

To było długo przed tym, nim Alan Moore ulepił z Niewidzialnego Człowieka kogoś w rodzaju superbohatera w Lidze niezwykłych dżentelmenów. Niewidzialny człowiek opowiada o przygodach doktora Petera Brady’ego, który po wystawieniu na promieniowanie stał się niewidzialny. Desperacko szukając lekarstwa na swoją niewidzialność, Brady zaczyna współpracować z brytyjskimi służbami specjalnymi i wywiadowczymi. Staje się tajnym agentem. Serial miał dwa sezony. Był realizowany odważnie, gdyż nie oszczędzał kaskaderów. Niewidzialny człowiek naprawdę wysoko umieścił poprzeczkę dla jego remake’owych kontynuatorów. Wśród melomanów kina wciąż jest popularny. Gorzej z młodszymi pokoleniami, które mogą mieć pretensje o przestarzałą formę realizacyjną serialu.

„Nieśmiertelny” (1992–1998)

Dzisiaj ta produkcja to raczej tzw. guilty pleasure. Serial został stracony już w swoich czasach, i to na starcie. Walka z legendą, którą stworzył sobą Christopher Lambert, mając u boku jeszcze Seana Connery’ego, była skazana na porażkę. Mało tego, jak na ironię w szanki stanął Adrian Paul, przeciętny aktor kina klasy B znany co najwyżej z… no właśnie, aż spojrzałem teraz do jego filmografii i wychodzi na to, że Adrian Paul najbardziej znany jest z serii Nieśmiertelny. To nie mogło się udać. I się nie udało. Powstał przeciętny serial z ogromną pretensją do wnikliwego opowiedzenia historii Duncana MacLeoda, dzień po dniu, przygoda po przygodzie. Źle się go oglądało, a walki stały na poziomie tych ze Strażnika Teksasu, w których przeciwnicy także zadawali ciosy, nie dotykając przeciwnika, a on upadał jak rażony piorunem polski piłkarz, który chce desperacko zmienić wynik wymuszeniem rzutu karnego. Nie dziwi więc, że dzisiaj serial Nieśmiertelny jest kompletnie zapomniany. Źle się zestarzał, a nawet w konsekwencji tego umarł. Aktorzy w nim występujący zawrotnych karier nie zrobili, twórcy również.

„Moon Knight” (2022)

Wiem, że serial jest oceniany wysoko, ale nic za tym nie idzie, żaden hype, żadna głośno przeżywana sława, żadne wylewające się z mediów informacje, że nakręcono arcydzieło w świecie MCU, co się sporadycznie zdarza. Przypomnijmy sobie chociażby scenę z Szakalem. Typowa scena akcji, jakich – wydawać by się mogło – wiele w kinie superbohaterskim napotkaliśmy i napotkamy. To jednak jak na nią zostajemy jako widzowie przygotowani, ma kolosalne znaczenie dla jej późniejszego odbioru. Z o wiele większymi emocjami chłoniemy wyścig po dachach, skoki między budynkami, a w końcu dosłownie patetyczne nadzianie szakala na iglicę. I naiwnie sądzimy, że teraz już zawsze będziemy obserwować niepodzielonego osobowościowo Moon Knighta. Nic bardziej mylnego. Twórcy serialu wciąż z nami będą się bawić, a znakomity Oscar Isaac pokazywać swój talent aktorski, czasem doprowadzać nas nawet do gniewania się na swoją szaloną postać.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA