SERIALE, które OBRAŻAJĄ INTELIGENCJĘ widza
O wielu nieudanych produkcjach w świecie seriali już pisałem. Niska jakość techniczna łączyła się w nich z fatalnymi pomysłami na fabułę, ale i denną grą aktorską. Generalnie zawodziło wszystko, także wszelkie idee na zaskoczenie widza, którego traktowano jak półgłówka, jeśli faktycznie zakładano, że się da nabrać. Zostało jeszcze kilka produkcji tak głupich, że warto o nich coś napisać, żeby widzowie nie zawracali sobie głowy tymi tytułami, gdyż to strata czasu.
„The Kardashians”, 2022
Właściwie to nie serial, ale zdecydowałem się od niego zacząć, bo wśród programów rozrywkowych, które posiadają coś w rodzaju fabuł, jest to ważna pozycja. Nie chodzi mi o jej teoriopoznawczą wartość, lecz o stopień ogłupiania ludzi oraz oderwanie od racjonalności i rzeczywistości przedstawianych w niej ludzkich problemów. Jest to również bolesny przykład, jak świat mediów jest zakłamany, jak można się w nim wypromować, nie mając nic ciekawego do powiedzenia, nic nie tworząc, będąc dosłownie produktem reklamowym. I wyobraźcie sobie, że The Kardashians jest kontynuacją reality show Z kamerą u Kardashianów, które miało 20 sezonów.
„Cavemen”, 2007
Wyobraźcie sobie, że jaskiniowcy żyją wśród nas, a eksperyment polega na tym, żeby ich socjalizować do życia we współczesnym społeczeństwie. Ich wygląd, zachowanie i w ogóle idea są tak obsceniczne, że serial należy wpisać na listę najgorszych w historii i w ogóle nieśmiesznych. Co ciekawe, jaskiniowców ubrano w eleganckie stroje, ale już z ogoleniem i ostrzyżeniem był problem. Czyżby nie na tym polegało uczłowieczanie – zacząć od wyglądu? W rzeczywistości jaskiniowcy tworzą kolejną mniejszość etniczną we współczesnym świecie, która spotyka się z uprzedzeniami ze strony Homo sapiens. Chociaż ci jaskiniowcy sami identyfikują się jako kromaniończycy, ich wygląd twarzy i anatomia przypominają neandertalczyka. Czyżby kolejna obraza dla inteligencji widza i historii naszego gatunku?
„Homeboys in Outer Space”, 1996–1997
Jakość, jakość i jeszcze raz jakość. Fabuła serialu przedstawia przygody dwóch osobliwych astronautów: Tyberiusa Walkera i Morrisa Claya, którzy w XXII wieku latają po wszechświecie skrzydlatym samochodem, nazywanym „Space Hoopty”. Jego pilotką jest kobiecy komputer o wdzięcznym imieniu Loquatia. Może jeszcze niektóre żarty by uszły, lecz estetycznie serial wygląda tragicznie. Równie dobrze kosmos mógłby być tworzony przez malowane tła i wygłupiających się na nim aktorów.
„The Flying Nun”, 1967–1970
Nie dość, że zakonnica, to jeszcze z pewną specjalną mocą – latania. Mogłaby to być np. zdolność leczenia, chodzenia po wodzie, rzucania przedmiotami na odległość, a jest latanie. Skąd ten pomysł, nie mam pojęcia. Ważne, że został uznany za jeden z głupszych w historii kina, a Sally Field długo musiała udowadniać, że stać ją na lepsze role. Niestety, w jej karierze pojawiło się jeszcze wiele wtop, ale latająca zakonnica jest jedną z większych. Generalnie siostra Bertrille to dobra dusza. Można było na niej polegać, a dzięki jej umiejętności łapania wiatru w kornet pomagała wielu ludziom. Co ciekawe, ów kornet był wzorowany na kornecie noszonym do połowy lat 60. XX wieku przez Siostry Miłosierdzia, chociaż nigdy nie wspomniano, że siostra Bertrille należała do tego zakonu. Podobno była bardzo lekka, dlatego wiatr ją unosił. W jednym odcinku nawet próbowała przybrać na wadze, aby lepiej trzymać się ziemi.
„Accidental Family”, 1965–1966
Pomysł mniej więcej w stylu i na poziomie Latającej zakonnicy. W tym przypadku jest to historia prawnika, który kupuje zabytkowy samochód i odkrywa, że jego zmarła matka może komunikować się z nim przez radio w tym aucie. Pojawia się także czarny charakter, który chce przejąć gablotę, a może i matkę, a dokładnie radio z matką. Wszystko jest podane bardzo dosłownie, żeby przypadkiem widzowi nie zostawić czegoś, czego musiałby się domyślać. I na dodatek ten tytuł. Już tutaj musiano opowiedzieć wszystko. Żadnej niespodzianki więc nie będzie, gdy matka przemówi z samochodowego radia.
„Badziewiakowie”, 1999
Polskie badziewie telewizyjne. Próba stworzenia satyry na temat naszego społeczeństwa, która tak naprawdę bardzo nieśmiesznie opowiada losy naszego menelstwa. Oglądając losy Badziewiaków, można co najwyżej się zasmucić, że niektórzy posiadają tak ograniczoną mentalność oraz pojęcie o otoczeniu. Niestety ta próba telewizyjnej resuscytacji kabaretu Koń Polski była zabiegami prowadzonymi na sztywnym trupie. Nie mogła się udać, gdyż bazowała na społecznych modelach, których na początku XXI wieku chcieliśmy się z naszej kultury pozbyć, zwłaszcza jeśli chodzi o wizerunek mężczyzny-darmozjada.
„Pucuś”, 2000
Boom na seriale komediowe wydarzył się na początku XXI wieku. Jest to ironia, bo wtedy polskie telewizje absolutnie nie potrafiły kręcić dobrych komedii, zwłaszcza w formacie sitcomowym. Pucuś jest tego kolejnym po Badziewiakach przykładem. Fabuła rozgrywa się w tytułowym sklepie osiedlowym, którego model estetyczny i konsumpcyjny pamiętam jeszcze z lat 90. Scenograficznie odtworzono go na średnim poziomie, lecz najbardziej żenuje poziom gry aktorskiej i żartu. Pucuś leży gdzieś sporo poniżej Świata według Kiepskich, którzy również nie zachwycali inteligencją satyry, a z biegiem czasu stali się bardzo sztampowi na poziomie prób dowcipnego mędrkowania spod budki z piwem. Pucuś aż tak daleko nie zaszedł. Widzowie szybko zorientowali się, jaki poziom reprezentuje, i wręcz ekspresowo serial znikł z ekranów.
„Dylematu 5”, 2007
Ryś dramatycznie nie wyszedł w porównaniu z Misiem, więc dlaczego Dylematu 5 miałby wyjść, skoro za plecami ma taką legendę jak Alternatywy 4. W ogóle co to za nazwa serialu? Dylematu 5? Ona w ogóle nie brzmi. Alternatywy 4 miały głęboki sens w tamtej rzeczywistości. Z paradoksalnych wyborów w czasach PRL pozostał więc tylko dylemat, z czego w ogóle się śmiać oraz jak rozśmieszyć widza. Największy problem w tym, że aktorzy już nie mieli żadnej motywacji, łącznie z twórcami. Ich żart nie wynikał z realnego doświadczenia tamtego świata, więc trudno, żeby widz nie czuł się obrażony taką tandetą. Ciekawostką jest, że propozycję reżyserowania dostał sam Wojciech Smarzowski. Na szczęście nie zdecydował się na ten ambaras.
„Klasa na obcasach”, 2000
Bartosz Obuchowicz, Przemysław Saleta czy też Weronika Rosati dali tej produkcji niezapomniany amatorski styl, tak że chce się uciec sprzed ekranu. Twórcy być może zafascynowali się również stylem Dogmy, gdyż cechą charakterystyczną serialu jest trzęsąca się kamera. Ktoś ją trzymał na ramieniu i bez przerwy prawie mu z niego spadała. Ujęcia są tak bezsensowne, że można by zrobić lepsze telefonem i lepiej to zmontować, oglądając przy okazji wiadomości w TVP. Poruszane z całą powagą problemy bohaterów również trąca naiwnością i pustką. I tak Beverly Hills, 90210 okazało się niedoścignionym wzorem dla polskiej telewizji, chociaż trudno w to uwierzyć, bo to wzór bardzo sztampowy, więc nie powinno być problemu z nakręceniem czegoś lepszego.
„Mr. Smith”, 1983
Być może znajdą się fani przebranego za człowieka orangutana, który dysponuje ilorazem inteligencji ponad 200, ale ta międzygatunkowa zamiana jest tak nieprawdopodobna i atawistycznie nieprzyjemna, że trudno się generalnie ten serial ogląda. Co ciekawe, niektóre ujęcia są realizowane z prawdziwą małpą, co jeszcze pogłębia dyskomfort. W ogóle jej głos, ruchy – dosłownie wszystko – są tak sztuczne, że trudno uwierzyć, że ktoś mógł wpaść na tak dramatycznie niesprawnie zrealizowany pomysł. Jeden odcinek całkowicie wystarczy.