Klasyczne filmy v współczesność
Siedem (Se7en)
Premiera: 22.09.1995
Reżyseria: David Fincher
Obsada: Brad Pitt, Morgan Freeman, Gwyneth Paltrow, Kevin Spacey, R. Lee Ermey
O co kaman:
Doświadczony i opanowany det. Somerset oraz jego nowy partner – młody, zadziorny i pełny werwy det. Mills – muszą stawić czoła seryjnemu mordercy, którego zbrodnie są odzwierciedleniem siedmiu grzechów głównych chrześcijaństwa.
Nakręć to jeszcze raz, Sam:
Za kamerą David Fincher – któżby inny? To jednak dzisiejszy Fincher, film trwa zatem jakieś pół godziny dłużej, dialogów jest trzy razy więcej i są niezwykle dynamiczne, zdjęcia są cyfrowe oraz skąpane w modnych, zielono-pomarańczowych odcieniach, a fabule towarzyszy elektroniczne tło, które bardziej przypomina zbiór industrialnych dźwięków niż pełnoprawną, niepokojącą widza muzykę. Początek jest zatem nieco bardziej energiczny, a detektyw Somerset (raz jeszcze Morgan Freeman, trochę tylko bardziej zmanieryzowany) zamiast przemykać przez miasto niczym duch wchodzi w interakcję z co drugim statystą, wydając z siebie cały potok teoretycznie zbędnych słów, za którymi trudno nadążyć.
Szybko okazuje się, że jednym z tych ludzi drugiego planu jest nieopierzony detektyw Mills (Zac Efron), którego Somerset po prostu zignorował, bo myślał, że to wycięta z kartonu reklamówka. Zignorował zresztą jak wszystko wokół, co robi zawsze, kiedy na podłodze pojawia się olbrzymia plama krwi i niejasne motywy zbrodni. Tak jest, w nowym #S&E43M, mimo 180 minut metrażu nie ma miejsca na jakieś poboczne trupy, tylko z miejsca wpadamy na sprawę co najmniej dekady, która to sprawa widzom zje przynajmniej dwa kubełki popcornu, a bohaterom ⅔ ekranowego życia i duszę.
Oczywiście przez wzgląd na nieskazitelność PR-u tę sprawę władze miasta będą odgórnie próbowały zatuszować, przez co Mills łatwo uwierzy w rządowy spisek na całą Amerykę. Na szczęście okaże się, że to tylko lokalny, siedmiostopniowy, lecz i tak niezwykle zawiły, opracowywany przez dziesięciolecia plan jednego mężczyzny, który niczym Lee Harvey Oswald zrobił wszystko „sam” niemalże w Ikei, po to, by zwrócić oczy ludzkości na palący go problem niesprawiedliwości. Tak gęstej atmosfery jak tu kino więc jeszcze nie zaznało…
Ale w młodości zaznał jej Somerset, który dzieli się jej strzępkami ze swoim nowym kolegą w domu tego ostatniego – na proszonej kolacji, podczas której poznaje uroczą małżonkę Millsa, Karen (Rachel McAdams), jego psa Freda (yorkshire terrier), wciąż jeszcze naiwne plany na przyszłość (przeczytać i obejrzeć symultanicznie wszystkie części Igrzysk śmierci) oraz młodzieńczą perspektywę na zaistniałą sytuację w pracy. Po kolacji panowie przeglądają zdjęcia denatów razem z panią, gdyż okazuje się, że nowożeńcy nie mają sekretów i dzielą się ze sobą dosłownie wszystkim. Gdy więc wino się kończy, Somerset z miną pokerzysty przyjmuje perspektywę trójkącika, co zbliża wszystkich jeszcze bardziej…
Wkrótce trupów przybywa, a okoliczności zbrodni są coraz bardziej wyszukane i bynajmniej nie osadzają się tylko na inteligentnej intrydze – John Doe dosłownie przeciąga bohaterów przez całe miasto w poszukiwaniu kolejnych wskazówek, które nie odwołują się jedynie do siedmiu grzechów głównych. To by było zbyt proste. To znacznie bardziej wielopoziomowa rozgrywka między wytrawnymi graczami. Rozgrywka, której sens i, przede wszystkim, drobiazgowe przygotowania zostaną widzowi pod koniec dosadnie przedstawione w najdrobniejszych szczegółach, wraz z narratorem z offu (jak się okazuje, antagonista o twarzy Matta Damona prowadził pamiętnik). W końcu rozgrywka, którą Somerset określa w jednej ze scen jako „wrota do piekieł” (roboczy tytuł filmu, zmieniony przez producentów w ostatniej chwili, przez co box office nie wypada tak okazale, jak się tego spodziewali).
Oczywiście jej poziom skomplikowania odbije się także na złoczyńcy, który dzięki latającym w obłokach dronom, satelitarnej nawigacji, kamerom CCTV i wszelkim innym bajerom zostaje namierzony zdecydowanie szybciej niż w pierwowzorze. Prowadzi to do efektownego pościgu podczas oberwania chmury (grad zamiast deszczu dla zwiększenia dramaturgii), z którego i tym razem udaje się wywinąć przestępcy. Aby złapać go ponownie, detektywi nie muszą jednakże spędzać nocek na kanapie w oczekiwaniu na wyniki – jak przystało na współczesny procedural, dostają je wraz z wykresami bezpośrednio na swoje komórki, niezależnie od siebie i w przeciągu kilku godzin.
Mistrzowski plan pomaga jednak Doe’owi uprzedzić stróżów prawa i sam zgłasza się na posterunek, choć jego wejście jest jeszcze bardziej dramatyczne i z udziałem wszędobylskiej prasy. Internet wrze od teorii, a Norwegowie mają używanie. Ta sama superszybka technologia pozwala również na wstępną identyfikację bad guya, któremu nie pomaga już tak prozaiczna rzecz jak brak odcisków palców. Pomaga natomiast podszycie się pod kogoś innego (kogo zabił, rzecz jasna, odpowiednio wcześniej) i luka w DNA, co stanowi jeden z największych twistów filmu, który normalnie przebiega jednak w bardzo podobny sposób, tylko jest znacznie bardziej przestylizowany, brutalny i nachalny.
Jest też o wiele dotkliwszy fizycznie dla naszych bohaterów, którzy im bliżej finału, tym bardziej wyglądają jak John McClane w swoich najlepszych latach – krwawią, są brudni i wymęczeni. To jednak nie koniec, gdyż ostateczny pojedynek charakterów rozegrany zostaje na pustyni w Meksyku – poza jurysdykcją amerykańskich władz, choć, co nie powinno dziwić, i tak przez nie ściśle nadzorowany. Konfrontację obserwujemy zatem z setek różnych kamer i kątów, a wszechobecna digitalizacja sprawia, że horyzont wydaje się jeszcze ładniejszy, niż jest w rzeczywistości. Mills robi sobie zatem szybkie selfie przed tym jak dociera do nich paczuszka – do odbioru w lokalnym paczkomacie, tuż na skraju przepaści.
Napięcie rośnie wraz z odpakowywaniem bardzo niewielkiej przesyłki, na której znajduje się okolicznościowa karteczka z wyrazami miłości. Podczas gdy Mills pilnuje Doe’ego, Somerset przedziera się przez kolejne warstwy folii bąbelkowej po to, by odkryć… pozbawioną korpusu głowę Freda. Rozdarte serce detektywa nie pozwala mu odpowiedzieć na powtarzane niczym mantra pytanie Millsa o to, co znajduje się w środku. Robi więc zdjęcie i przesyła mu MMS. Z powodu drobnej awarii sieci wiadomość nie dociera do niego, więc osobiście musi pofatygować się do Somerseta i na własne oczy poznać niewygodną prawdę. Dostaje furii, wszak utrata futrzaka godzi bardziej od utraty ukochanej (o której los nawet nie pyta).
Moment ten usiłuje wykorzystać Doe, który kładzie lachę na swój niecny plan i po prostu ucieka. Ginie oczywiście – od kul obu policjantów, którzy nie dochodzą do porozumienia względem pilnowanego przez nich prawa i ogromu cierpienia każdego z osobna. Małą pociechą pozostaje dla nich również fakt, że śmierć Doe ma długą i wyboistą. Jego ciało spada w przepaść, łamie się w każdym możliwym miejscu, po czym wybucha i, płonąc, spada do leżącego w niszy potoku, w którym buszują aligatory. Millsowi nic nie jest w stanie jednak przywrócić najlepszego przyjaciela…
I wtedy nadchodzi kolejny cios, opóźniony przez liczne korki na autostradzie. Kurier UPS! przywozi inną, zaadresowaną do obu panów wielgachną przesyłkę, w której znajdują uszyty z Karen garnitur na miarę. Millsowi totalnie odbija palma – tak duża, że zagubiony we własnej frustracji przymierza wdzianko i stwierdza, że nawet mu leży. W końcu pojawiają się posiłki zwiastujące napisy końcowe.
Zdruzgotany Somerset odchodzi z miejsca wypadku, ale nie kwituje wszystkiego jednym zdaniem z offu. Zamiast tego wraca do domu, wypija lufę i dodaje wpis do swojego blogaska, gdzie zawiera wszelkie spostrzeżenia i wnioski na temat wydarzeń ostatnich dni, do któych dołącza także nastrojowy filmik i linkuje na facebooku. Po tygodniu i 12 lajkach pojawia się pierwszy i jedyny komentarz, podpisany nickiem Bałwanek211 – to Mills odezwał się z psychiatryka, tuż po spotkaniu Jamesa Cole’a.
Koniec.
korekta: Kornelia Farynowska