Najlepsze sceny z filmów STEVENA SPIELBERGA
14. Raport mniejszości – Tomek i Agatka
Ten film to głównie Tom Cruise biegający za swoimi oczami i za podejrzanym, uciekający przed własnymi ludźmi i elektronicznymi pająkami, skaczący po autach przyszłości oraz bijący się z Colinem Farrellem w fabryce tychże pojazdów. To jednak również film niuansów – takich jak nocny jogging i spotkanie człowieka bez oczu, przeglądanie zapisów prekognicji, słowne starcie ze wspomnianym Farrellem w agencji, sympatyczny epizod Petera Stormare’a albo ratujące skórę balony. W całym tym kramie znajduje się skromny moment z poniższego zdjęcia.
Kiedy Anderton w końcu natrafia na trop Leo Crowa, gdy straszy portiera pistoletem (też fajny detal), gdy już ma iść na górę, wtedy do głosu dochodzi roztrzęsiona Agatha. Anderton chwyta ją w pół kroku i na krótką chwilę stają się jakby jednym bytem, w obiektywie Janusza Kamińskiego przypominając, nomen omen, Janusa – starożytne bóstwo o dwóch obliczach. Agatha spogląda na zachód, ku wyjściu z całej sytuacji, przekonując Andertona o tym, że jeszcze nie jest za późno, że nadal może się wycofać i nie spełnić przepowiedni. Zwrócony na wschód Anderton jakby to rozważał, choć przecież już podjął decyzję o podążeniu wybraną mu przez los ścieżką. Krótki fragment szybko ginie pod natłokiem innych atrakcji, ale i tak pozostaje małą perłą. Poniekąd jest też przewrotną kwintesencją charakterystycznego znaku reżysera – tak zwanego Spielberg’s face, czyli nagłego zbliżenia, często bezpośredniego najazdu kamery na twarz postaci i wyolbrzymieniu jej emocji.
13. Wojna światów – bitwa o minivana
Jeden z bardziej niedocenionych Spielbergów to istna kopalnia świetnych sekwencji i niezapomnianych przeżyć. Pośród chaosu towarzyszącego eksterminacji ludzkości, reżyser umieścił parę mniej efektownych, kameralnych wręcz scen, pozornie nie zwracających większej uwagi – jak z początku spokojna podróż Toma Cruise’a (który tutaj również biega) i jego dzieci przez zgliszcza Ameryki. Problemy zaczynają się w chwili, gdy docierają do większego skupiska ludzi, w których powinni znaleźć wsparcie. Mając jedyne sprawne auto w okolicy, momentalnie przykuwają błagalne spojrzenia i niezdrowe zainteresowanie pełne desperackich okrzyków. Ktoś uderza w szybę torbą, próbując zatrzymać pojazd – dla niedobitków źródło nadziei. Tłuszcza staje się coraz bardziej agresywna, szybko otacza Plymouth Voyager rocznik 93. W mgnieniu oka pod naporem puszczają szyby, które niektórzy osobnicy wręcz rozdzierają gołymi rękoma. Potem do głosu dochodzą broń i morderczy instynkt gatunku…
Te parę minut ogląda się jak najlepszy horror. Pokazana niezwykle realistycznie sekwencja staje się dla bohaterów o wiele bardziej namacalnym zagrożeniem niż majaczące na horyzoncie ufoludki w swoich maszynach. A prawda się za nią kryjąca przeraża podwójnie właśnie przez wzgląd na okoliczności – oto będący prawdopodobnie na granicy wymarcia homo sapiens udowadnia, że nadal drugi człowiek jest dla niego największym niebezpieczeństwem. Spielberg ciągnie zresztą potem jeszcze ten temat, ale to właśnie tutaj osiąga apogeum emocji.
12. Poszukiwacze zaginionej Arki – walka przy samolocie
Tym razem czysto heroiczny Spielberg, który wraz ze swoim pupilem Indianą Jonesem ponownie daje prawdziwy popis inscenizacji (oraz improwizacji, gdyż rzeczona scena była także wymyślana bezpośrednio na planie, czego owocem drobny uraz Harrisona Forda). Oto tytułowa Arka ma zostać przez Niemców przetransportowana samolotem (nazwany The Flying Wing projekt powstały na wzór autentycznego prototypu z czasów wojny – Horten Ho 229). Oczywiście Indy na to nie może pozwolić, więc razem z Marion planują przejąć stery. Udaje się… połowicznie. Marion zostaje przypadkiem uwięziona w kabinie pilota, a Indy zmuszony do pojedynków na pięści z kolejnymi nazistami, którzy tradycyjnie wyrastają jak grzyby po deszczu.
Mimo trzydziestu pięciu lat na karku to kolejny dowód niezwykłego kunsztu twórczego reżysera. Gra i podoba się tu wszystko – od rzeczonego, nawet obecnie wyglądającego futurystycznie samolotu, po kolejne przeszkody na drodze bohaterów, wpisaną w klimat sceny brutalność, którą bierze się za pewnik, aż na niezapomnianej facjacie Pata Roacha skończywszy (co ciekawe, aktor ten „zginął” w tym filmie już wcześniej – podczas burdy w knajpie Marion; grał zresztą we wszystkich trzech częściach równie złych kolesi). Niesamowity jest także rytm całej sekwencji, toczącej się niezwykle naturalną koleją losu i pełną przypadkowych w sumie małych zdarzeń, które razem tworzą dokładnie zaplanowaną, świetnie podbudowaną i po prostu znakomitą, imponującą scenę – wyznacznik dobrej, niegłupiej akcji.
11. E.T. – dziewiczy lot
Jedna z najbardziej ikonicznych i rozpoznawalnych scen nie tylko w całej twórczości Spielberga, ale i w historii kina w ogóle. Skopiowana, przetworzona i sparodiowana na milion sposobów. Ba! Stała się też znakiem rozpoznawczym reżysera, który wkomponował ją w logo swojej firmy produkcyjnej – Amblin. Musiała zatem znaleźć się i tutaj, choć przecież historia zostawionego na Ziemi ufoludka i jego przyjaźń z amerykańskim nastolatkiem oferuje cały stos niezwykłych momentów – jak na przykład ich pierwsze wspólne spotkanie. Magii więc tej produkcji nie brakuje, a dla wielu widzów to wciąż najlepsze wspomnienie z dzieciństwa, esencja kina Spielberga.
Ale to właśnie w scenie nocnego lotu Elliota z E.T. wspomniana magia daje o sobie w pełni znać w postaci przyjemnych dreszczy, totalnego oczarowania i podekscytowania fantastyczną bajką, która właśnie dosłownie weszła na wyższy poziom. Jasne, dziś być może wrażenie to jest nieco mniejsze. Zbyt dużo zmieniło się zarówno w kinie, jak i w nas samych, brakuje też elementu zaskoczenia, który towarzyszył nam kiedyś w ciemnej, kinowej sali (lub spowitym mrokiem pokoju). Nostalgia na bok, wciąż można jednak poczuć w tym momencie wiatr na twarzy, zupełnie mimowolnie nabrać powietrza w płuca i z zapartym tchem śledzić tę prostą, ale jakże skuteczną sztuczkę, która wcale nie zabiera nas nie wiadomo gdzie, bo jedynie do lasu za miastem. Potem zresztą reżyser ją powtarza ze zdwojoną siłą. A efekt jakby mniejszy…
10. Monachium – hotelowa bomba
Munich zamachami bombowymi stoi, a hotele są w nim (w filmie znaczy, nie w mieście) co najmniej dwa. Mnie chodzi rzecz jasna o ten pierwszy, czyli generalnie trzeci cel grupy złożonej z Avnera i spółki. Australijczyk, Anglik, Niemiec, Francuz i Irlandczyk to żydowski oddział śmierci, który lata po świecie i mści się na Arabach za masakrę w München ’72. Kolejnym nazwiskiem na liście jest Hussein Al Bashir, który zaszył się w cypryjskim pensjonacie. Jest więc gorąco, nerwowo, a w rezultacie także zaskakująco wybuchowo. Zaskakująco, bo nasi bohaterowie grubo przesadzają z liczbą podłożonych środków pirotechnicznych, przez co nie tylko skutecznie pozbywają się Husseina (z którym w dodatku Avner chwilę wcześniej rozmawia), ale i całego piętra hotelu o dość przewrotnej nazwie – Olympic.
Monachium to jeden z najbardziej dojrzałych i odważnych filmów Spielberga, a ta scena to praktycznie jego wizytówka. Działa tu wszystko – od technicznych detali pokroju światła, zdjęć i muzyki, a na klimacie kończąc. Napięcie można kroić nie tyle nożem, co piłą łańcuchową i dosadnie oddaje to twarz Erica Bany, który po poznaniu swojego wroga waha się, czy zgasić światło we własnym pokoju, co równa się dać sygnał do wysadzenia ładunków. Po chwili sam omal nie traci życia, gdy w wyniku eksplozji wali się na niego ściana. Jego koledzy oraz widzowie są słusznie oszołomieni własnymi możliwościami oraz dosłownie zdruzgotani efektem całej operacji. Ręka na hotelowym wiatraku mówi wszystko – mocna rzecz.
09. Imperium Słońca – iskrzące marzenie Jima
Mocno niedoceniony, wielki film – jeden z najlepszych tego reżysera, choć na pierwszy rzut oka niezbyt atrakcyjny, odrobinę ciężki, początkowo niezbyt angażujący. O tym, jak doskonale mieszają się podobne odczucia i poważny ton z dziecięcą naiwnością, doskonale przekonuje właśnie ta scena – przyjazd do obozu. Zaskoczeni i wciąż dumni Anglicy, których japońscy żołnierze wrzucili na ciężarówki nie chcą nawet słyszeć o ciężkiej pracy pod przymusem. Jedynie Basie i tryskający energią Jim bez oporów podnoszą kamienie, znikając wśród tony statystów. Ten drugi szybko traci jednak głowę na widok stojącego w oddali myśliwca Mitsubishi A6M Zero („granego” przez amerykański T-6G)…
Niesamowita gra światłocieniem, lecące w tle iskry, które zdają się iście nieziemskim tworem, urzekające nuty Williamsa w tle i zahipnotyzowana twarz młodego Christiana Bale’a, który nie mogąc się oprzeć, przemyka dłońmi po fakturze maszyny jak po delikatnej skórze kobiety, a w końcu także przytula się do niej – to spełnienie jego marzeń, które następuje w tak niespodziewanym, nieprzyjemnym momencie. Ma za nic groźby przechodzącego w tle strażnika, a kiedy zauważa pilotów, salutuje im z prawdziwą godnością i szacunkiem – dla niego to bohaterowie, dzieci Boga, wyidealizowani wybrańcy, którzy nie mają przynależności politycznych. Ta swoista pompatyczność i przejaskrawienie są tu odrobinę zdradliwe, przesadnie optymistyczne – zwłaszcza w zestawieniu z kolejną sekwencją. Niemniej to magia kina w najczystszym wydaniu.
08. Bliskie spotkania trzeciego stopnia – bliskie spotkanie i gonitwa
Zdecydowanie kwintesencja kina Spielberga jako takiego. Narastająca atmosfera tajemnicy, całe mnóstwo niezwykłych efektów wizualnych i ta swojska, bo w większości dotykająca najzwyklejszych Januszy z przedmieść, przygoda, która jest jednocześnie tak podskórnie niezwykła. Dosadnie przekonuje się o tym bohater Richarda Dreyfussa – prosty robotnik, który nagle wezwany zostaje do sprawdzenia sieci elektrycznej wokół swojego małego miasteczka. Następuje moment, w którym Spielberg wpierw uroczo bawi się detalami (światła, które zamiast minąć Roya zaczynają lewitować), a potem serwuje i widzom oraz swojemu protagoniście przerażająco-ekscytujące doświadczenie tytułowego spotkania, które naznacza twarz Roya i przeszywa duszę, zmieniając ziemskie życie na zawsze.
Już te parę minut godne jest wszelkich nagród; w pełni oddaje maestrię reżysera w opowiadaniu niezwykłych historii. Spielberg jednak tylko podkręca naszą ciekawość i tempo – gdy unieruchomiony przez UFO samochód Roya znowu zapala, ten rzuca się w pościg za latającym talerzem. Dramaturgia sięga zenitu, gdy o mało nie przejeżdża dziecka, które wyszło na drogę także podziwiać „światełka”. Do tej pełnoprawnej sekwencji akcji dołączają też trzy radiowozy, które nie mają oczywiście startu do przybyszy z kosmosu. Kierowcy mogą zatem jedynie bezradnie i z niedowierzaniem spoglądać, jak te rozlatują się po nocnym niebie. A widzowi pozostaje obserwować to wszystko w milczącym oszołomieniu, nieświadomie rozdziawiając w zachwycie paszczę.