Najlepsze sceny z filmów STEVENA SPIELBERGA
Napiszmy sobie od razu szczerze: tytuł odrobinę kłamie, lecz trudno żeby było inaczej. Nie wszystko bowiem, co się u Spielberga świeci, jest sceną. A i w zależności od tego, jak postrzegamy filmową narrację, definicja tejże może się różnić. Niełatwo w dodatku całkowicie obiektywnie wykroić z produkcji brodatego twórcy konkretny, podręcznikowy przedział czasowy bez utracenia jego sensu bądź magii oraz bezkrytycznie wskazać te absolutnie najlepsze, chowając do szafy personalne odczucia, nieśmiertelne wspomnienia, emocjonalne niuanse lub też preferencje podyktowane przypływem chwili.
Oceniamy wszystkie filmy Stevena Spielberga
Pełny tytuł powinien zatem brzmieć: ulubione, najbardziej pamiętne, najciekawsze i robiące największe wrażenie sekwencje, sceny i ujęcia z filmów Stevena Spielberga.
A czemu tylko dwadzieścia jeden, skoro legendarny twórca ma ich na koncie ponad trzydzieści? Bo tak. Zapraszam. I ostrzegam przed ujawnianiem zdradliwych meandrów fabuł. Specjalnie nie zamieszczam jednak materiałów wizualnych, bo te i tak szybko giną, a poza tym wyrwane z kontekstu nie smakują tak dobrze – zwłaszcza kiedy nie zna się filmu.
21. Przygody Tintina – opowieść kapitana
W takim samym stopniu film Spielberga, co Petera Jacksona. Styl obu panów całkiem zgrabnie się uzupełnia i szczęśliwie nie ma mowy o dysonansie. A jednak rękę i jednego, i drugiego zdradzają poszczególne sekwencje. Mogę się oczywiście mylić względem tej konkretnej, lecz byłbym gotów się założyć (o deskę koreczków), że za jej ostateczny kształt odpowiada właśnie Steven. I być może dlatego – podobnie jak pościg po nadmorskim miasteczku – tak bardzo przypomina najlepsze lata reżysera, pełne niczym nieskrępowanej, a przy tym nieurągającej inteligencji widza przygody.
Sam Kapitan Baryłka wygląda trochę jak Jackson, lecz jego wspomnienie historycznych wydarzeń z udziałem przodka, Sir Francisa Haddocka, to prawdziwie spielbergowska perełka. Powrót do przeszłości za pomocą nieświadomie wypitej, odpowiedniej ilości alkoholu bezbłędnie spaja ze sobą dwa plany czasowe, nakreśla charaktery ich bohaterów i stanowi solidną przygodę w większej przygodzie. Taka minikorsarska opowieść, która cieszy mordę nawet bez patrzenia na resztę fabuły. Swoisty film w filmie, podobnie jak całość technicznie wymuskany. I po prostu tak zwyczajnie fajny.
20. Most szpiegów – prolog
Ckliwy, pompatyczny, nudny, dłużący się, przesłodzony – to tylko niektóre z zarzutów nie tylko względem tego dokonania Spielberga, ale większości filmów z ostatnich lat. Mimo to także w nich znajdziemy przynajmniej parę iście magicznych momentów Jednym z nich jest właśnie prolog współtworzonego z braćmi Coen Mostu szpiegów – dobitnie udowadniający zarówno olbrzymią popularność, jak i talent wizualny Spielberga.
To kilka rozgrywających się bez słowa i radzących sobie bez muzycznego wspomagania minut, które pokazują nam wycinek dnia codziennego z życia szpiega, szczegóły przekazywania informacji; drobnostkowość, cierpliwość i samotność takiej bytności, ostatecznie brutalnie przerwanej przez równie ostrożną i dopracowaną akcję służb bezpieczeństwa. Niby nie dzieje się nic – ot, starszawy pan idzie w plener, by malować, a po powrocie do domu wyłamują mu drzwi i zabierają na przesłuchanie – ale sposób stopniowania napięcia, opowiadanie obrazem, a nie słowami (które, gdy już się pojawiają, są proste, zdawkowe i klarowne) solidnie przykuwają do ekranu. Emocje dodatkowo podsyca fakt, że chociaż nie znamy stawki, to i tak doskonale wiemy, że jest ona wysoka. Wszystko to sprawia, że to przypuszczalnie najlepszy spielbergowski moment ostatniej dekady. Sekwencja, której – mimo prób, z całkiem udanym finałem na czele – nie udało się już przeskoczyć podczas reszty seansu.
19. Zaginiony świat: Jurassic Park – pękająca szyba
Mały ewenement w twórczości Spielberga. Sequel tyleż gorąco wyczekiwany już od premiery pierwszego Parku…, co w sumie zbędny i niepotrzebny. Efektem małe rozczarowanie, acz oczywiście na ekranie aż roi się od znakomitych scen, które nie pozostawiają wątpliwości co do tego, kto stał za kamerą. Mamy więc polowanie ludzi na dinozaury, polowanie raptorów na ludzi, T-Rexa w obozie, przy wodospadzie i na ulicach San Diego. Ten sam gad, wraz z przyjacielem, ściera się wcześniej z samochodem oraz specjalnie wyposażoną ciężarówką przegubową (oba od Mercedesa – auta, nie rexy). I to właśnie z tym ostatnim starciem wiąże się mój faworyt tej produkcji – jak na ironię pozbawiony już udziału dinozaurów.
Przeciwnikiem bohaterów jest natomiast czas liczony wraz z każdą rysą na szybie, na którą feralnie upada w pewnym momencie Julianne Moore. Te kilka centymetrów coraz bardziej wątpliwej jakości szkła to wszystko, co oddziela jej bohaterkę od śmierci. Każdy jej ruch może być zatem ostatnim, a każdy latający luzem po pojeździe przedmiot jest w stanie w mgnieniu oka przesądzić o jej losie. Wydarzenia, które do tego doprowadzają, są głupawe, Spielberg przedłuża to wszystko w nieskończoność, napięcie wydaje się wręcz absurdalne, szczęśliwy koniec jest nieunikniony, a towarzyszące mu efekty już niestety mocno się zestarzały. Ale i tak za każdym razem siedzi się na tej krótkiej scenie jak na szpilkach.
18. Indiana Jones i Świątynia Zagłady – wiszący most
Nawet przeciwnicy muszą przyznać, że ta odsłona przygód Jonesa Juniora wniosła do świata Indiany przynajmniej trzy znakomite sekwencje, które na stałe weszły do kanonu nie tyle serii, co kina w ogóle. Taki jest moment następujący niedługo po osławionej ucieczce górniczym wagonikiem – przejście przez wiszący most. Coś w tym obiekcie zresztą jest, bo zawsze działa na wyobraźnię filmowców, skutkując zapadającymi w pamięć scenami. Niemniej, abstrahując od produkcji, które mają go już w tytule, drugi Indiana Jones zawsze przychodzi na myśl jako jeden z pierwszych przykładów. Wciąż zresztą pozostaje pośród najlepszych – choć przecież nie ma tu w sumie nic specjalnego.
Ot, po jednej stronie bad guye, którzy już mają w swoich łapach kobietę i małego pomocnika Jonesa, a z drugiej zaskoczony takim obrotem spraw Indiana, który właśnie na tenże most salwuje się ucieczką. Pomiędzy nimi kilkaset metrów niezbyt stabilnej konstrukcji z liny i desek. Wkrótce nasz otoczony heros – nigdy nie wyglądający w sumie tak dobrze nadszarpnięty przebytymi milami – nie mając w ręku argumentów, decyduje się na szybką rozbiórkę całego miejsca i, pisząc kolokwialnie, wszystko idzie w pizdu. Nie jest to zatem ani specjalnie odkrywcza, ani też jakoś szczególnie wyjątkowa wizualnie scena. Mocno też wyświechtana od czasu premiery, dublowana w wielu innych produkcjach. Cóż jednak z tego, skoro dalej ogląda się ją z wypiekami na twarzy, do ostatniej sekundy kibicując odrobinę przerażonemu własnym pomysłem bohaterowi.
17. Lista Schindlera – Amon łaskawy
To nie jest tytuł, do którego często się wraca, nie tylko przez wzgląd na metraż. Ale Spielberg nawet taki temat potrafi nakreślić wbijającymi się w mózg obrazami, uatrakcyjnić wizualnymi trikami, optymistycznymi detalami i niezapomnianymi scenami. Oczywiście króluje dziewczynka w czerwonej sukience, wybijająca się użyciem koloru. Równie mocno oddziałuje jednak na emocje polujący Amon Göth. To właśnie z nim wiąże się jeden z najmocniejszych wątków, zwieńczeniem którego zabicie Lisieka. Trudno w tym wypadku pisać jednak o scenie czy sekwencji. Choć taka robi za finał, który obserwuje się z bezsilnym przerażeniem – podobnie jak zmuszeni do obojętności bohaterowie, szybko przechodzący do porządku dziennego nad ciałem chłopca – całość zostaje nakreślona dużo wcześniej.
Jej zalążków można doszukać się już w nieudanej egzekucji więźnia, gdy pistolety odmawiają Amonowi posłuszeństwa. Potem, dzięki rozmowie z Schindlerem, podczas której widzimy Götha w troszkę przystępniejszym świetle, kary unika inny chłopczyk. W sercu Amona zostaje zasiana wątpliwość, a iskierka nadziei tli się na twarzy Itzhaka, który liczy w duszy na przemianę potwora. Po tym, jak Lisiek nie wykonuje powierzonego mu zadania, Amon wymownie spogląda w lustro, jakby sam chciał dostrzec w sobie ludzkie oblicze. Ale potwór okazuje się silniejszy, Lisiek ginie, a my zdajemy sobie sprawę, że Amon tak naprawdę dawał sobie rozgrzeszenie na kolejny mord. I nawet fakt, że tym razem potrzebuje na to aż trzech strzałów, ponuro niknie w świadomości.
16. A.I. Sztuczna inteligencja – księżycowe polowanie
Z pewnością w jakimś stopniu niedocenione, a jednak wielce ambitne dzieło, wizualny majstersztyki i, rzecz jasna, źródło wielu niezapomnianych scen. Wśród nich David i Gigolo Joe trafiający na leśne składowisko odpadów, na które po chwili, po świeżej dostawie złomu, złazi się grupa uszkodzonych androidów. Już sam ten widok ujawniających się w ciemności, niepełnych twarzy i „okaleczonych” robotów to prawdziwy popis efektów specjalnych. Za moment jednak Spielberg podkręca tempo – na horyzoncie pojawia się dziwnie ogromny księżyc, na którego widok mechy rzucają się do ucieczki. Okazuje się on latającym centrum dowodzenia polujących na „elektrycznych” maruderów, którzy nacierają hordą także i na ziemi – ubrani w upiorne, fosforyzujące stroje, poruszają się na równie przerażająco zmodyfikowanych motocyklach. Wzmagając panikę, bez skrupułów chwytają kolejne, dawno spisane na straty egzemplarze. Wkrótce dołączą one do innych w pobliskim parku rozrywki…
Jest to pod kilkoma względami kalka z polowania na dinozaury w Zaginionym świecie. Niezwykła dynamika i nerw tej sekwencji, ukrycie wszystkiego w mroku lub półcieniach, kontrolowany chaos, jakiego jesteśmy świadkami, element zaskoczenia oraz autentyczna bezwzględność prześladowców windują ją jednak o klasę wyżej. Również fakt, że to właśnie roboty, a nie ludzie są tutaj pierwszoplanowymi postaciami, którym się kibicuje i współczuje, sprawia, że wyróżnia się ona w filmografii Spielberga, stanowiąc znakomity kawałek kina.
15. Kolor purpury – uśmiech Celiny
Nominowana do 11 Oscarów, dziejąca się na głębokim Południu USA początków XX wieku historia Celie Johnson rozpoczęła karierę Whoopi Goldberg – i to właśnie z nią bezgranicznie się kojarzy, choć przecież nie brakuje w nim większych nazwisk oraz kreacji. To na tyle nietypowy dla Spielberga projekt oraz wystarczająco niewygodny temat, że niełatwo jest w nim znaleźć naprawdę wybijające się momenty, sceny mogące konkurować z resztą twórczości reżysera. Działa bardziej jako całość, a spokojna narracja i tocząca się swoim rytmem fabuła pozbawiona jest widowiskowych, zapadających w pamięć operatorskich sztuczek. Niemniej i tu znajdziemy chwytające za serce, typowe dla Stevena momenty.
Najbardziej ujmuje skromna rozmowa wspomnianej Celinki – osoby nieśmiałej, skrytej, na każdym kroku dręczonej przez innych – z przebojową, rozwiązłą śpiewaczką Shug Avery. Między bohaterkami następuje nić porozumienia, która szybko przeradza się w przyjaźń, a nawet fascynację. Dowodem na to publicznie wykonywana przez Avery piosenka na cześć panny Celie. Rezultatem następująca potem między nimi prywatna, wręcz intymna, z unoszącą się w powietrzu aurą erotyzmu rozmowa, podczas której Celie po raz pierwszy uśmiecha się naprawdę szczerze, nie zasłaniając twarzy rękoma, jak to robiła dotychczas. Przez te kilka sekund może być sobą. W tym jednym ujęciu Spielberg sprawia, że znikają wszystkie troski jej świata, że cała reszta staje się nieważna i, jakby przy okazji, zmiękcza serca widowni. Dosłownie mała rzecz, a cieszy.