SCORSESE, PESCI, DE NIRO. Genialne trio
Było ich trzech, filmy zaś cztery. Za każdym razem trochę inne, inni byli też oni. Zawsze jednak ekranowe spotkania tej trójki oznaczały najwyższą artystyczną jakość, podobna była też i dynamika realizowanych przez nich scenariuszy. Robert De Niro, Joe Pesci i Martin Scorsese spotykali się na planach filmów tego ostatniego czterokrotnie – w karierach rozpisanych na ponad cztery dekady to może niezbyt wiele, jednak każde z owych spotkań przeszło do historii kina. Niezwykła ekranowa chemia tego tercetu napędza filmy, a obydwaj aktorzy zdają się idealnie się dopełniać w napisanych przez mistrza rolach. Czy to najwspanialsze trio aktorsko-reżyserskie w historii kina amerykańskiego? O tym trudno przesądzać, jednak cztery wybitne filmy na cztery próby to imponujący wynik.
Podobne wpisy
Pozornie obaj aktorzy różnią się od siebie niemal w każdym aspekcie. De Niro to gwiazda kina “na własny rachunek”, artysta z dziesiątkami cenionych ról na koncie, przez lata pracujący na miano ikony kina sensacyjnego i gangsterskiego. Metodyczny, fizycznie przeobrażający się dla roli, podający kwestie z charakterystycznym stoicyzmem. Ostatnio grający wiele, zbyt wiele i nieco rozmieniający swoją sławę na przysłowiowe drobne. Joe Pesci to zaś niepozorny, niski facet nadrabiający swoje warunki fizyczne charakterem i potokiem słów wylewających się z ust. Mimo Oscara na koncie nigdy nie stał się megagwiazdą z pierwszej linii czerwonych dywanów, choć w latach 90. był z pewnością jednym z mocniejszych nazwisk Hollywood. Dziś nie gra już niemal wcale – do czwartego, najświeższego filmu przywoływanego w tym tekście Scorsese ściągał go z aktorskiej emerytury. Jednak pod okiem Martina Scorsesego między tą dwójką zaiskrzyło. Ich odmienne temperamenty świetnie ze sobą kontrastują, ale równocześnie czuć organicznie łączącą ich zażyłość – nie jest to rodzaj zestawienia w rodzaju “gruby i chudy”, gdzie dwójka protagonistów jest swoimi wzajemnymi negatywami. Pesci i De Niro są na ekranie raczej dwoma komplementarnymi żywiołami, naturalnie ze sobą współpracującymi, choć i okazjonalnie się ścierającymi. Pracowali ze sobą jeszcze trzykrotnie bez Scorsesego (Dawno temu w Ameryce, Prawo Bronxu, Dobry agent), jednak w wyraźniej innej, mniej intensywnej konfiguracji. Wydaje się, że aby wykrzesać z nich tę wyjątkową magię, trzeba kamery twórcy Taksówkarza. Ten potrafi obsadzić ich w idealnie skrojonych rolach i uczynić sercem swoich tragicznych, niekiedy zawiłych narracji, wnikających w podszewkę amerykańskiego życia społecznego.
Po raz pierwszy trójka spotkała się w 1980 roku na planie Wściekłego byka. De Niro był już weteranem współpracy ze Scorsesem, zaliczając wcześniej pamiętne występy w Ulicach nędzy oraz Taksówkarzu, a także New York, New York. W biograficznym dramacie poświęconym legendzie bosku Jake’owi LaMotcie wcielił się oczywiście w rolę główną. Jego sekundantem w roli młodszego brata i managera, Joeya, został Pesci, aktor praktycznie anonimowy, mający wcześniej na koncie ledwie dwa filmy (w tym główną rolę w Pieniądze albo śmierć, który to występ zaskarbił mu uwagę przyszłego współpracownika na reżyserskim stołku). Dodany do sprawdzonej, już i tak znakomitej kombinacji De Niro/Scorsese, Pesci zdynamizował ich współpracę, wysadzając poniekąd kolegę z niezachwianie centralnej pozycji w filmie. Oczywiście Wściekły byk to popis De Niro, nagrodzonego za tę rolę Oscarem, można jednak łatwo zauważyć, że wyjątkowość tej roli dużo zawdzięcza przełamaniu jej ekranowej hegemonii przez Joeya. Młodszy, mniejszy brat Pesciego podkreśla cechy Jake’a, dorównując mu charyzmą, a także – w odpowiedniej drugoplanowej proporcji – wielowymiarowością. W równym stopniu co jako wielki popis metodycznego aktorstwa Roberta De Niro Wściekły byk jest pamiętany jako film ze znakomitym duetem ról braci, w charakteryzacji niemal fizycznie do siebie podobnych. Wykreowana przez aktorów relacja LaMottów dodaje pikanterii i tak już drapieżnej opowieści.
Po tak znakomitym efekcie wspólnej pracy aż dziwne wydaje się, że z kolejną jej odsłoną trójka panów czekała dziesięć lat. Można to uznać za wyraz rozwagi Scorsesego i jego współpracowników, którzy nie parli na siłę do otworzenia raz sprawdzonej kombinacji i eksploatowania potężnej chemii między aktorami. Powrót tego zespołu do wspólnego projektu był jednak kwestią czasu. Jak wspomniałem, De Niro i Pesci spotkali się w międzyczasie na planie Dawno temu w Ameryce Sergio Leone, ten pierwszy zaś wystąpił jeszcze w Królu komedii Scorsesego. Wchodząc na plan Chłopców z ferajny, wszyscy trzej byli w dosyć podobnych pozycjach zawodowych co dekadę wcześniej, tyle że z odpowiednio większym okładem doświadczenia – Scorsese miał już wyrobioną renomę wielkiego reżysera, De Niro był niekwestionowaną gwiazdą ekranu, Pesci zaś solidnym rzemieślnikiem, z ledwie kilkoma bardziej widocznymi występami od czasu Wściekłego byka (wspomniane Dawno temu… i Zabójcza broń II). Film na kanwie biografii Henry’ego Hilla okazał się jednak dla wszystkich trzech jednym z najważniejszych punktów w karierze. Najbardziej być może dla najmniej znanego Pesciego, który zarobił za rolę w tym filmie Oscara, jednak dziś już klasycznie Chłopcy z ferajny to też sztandarowe dokonania i De Niro, i Scorsesego. Tym razem pierwszy plan przypadł co prawda Rayowi Liotcie, jednak towarzyszący mu na drugiej linii Pesci i De Niro przeważają o jakości filmu. To ich kreacje są filarami najbardziej ikonicznych momentów, a obydwaj – zarówno wycofany, spokojny Jimmy, jak i impulsywny, nieobliczalny Tommy – idealnie uwypuklają niepewne pozy odtwarzanego przez Liottę Hilla. Znów zadziałał mechanizm komplementarności ich temperamentów, widoczny jak na dłoni choćby w pamiętnej scenie zabójstwa Billy’ego Battsa – Jimmy i Tommy stają się reprezentacją dwóch biegunów gangsterskiego świata kreowanego przez reżysera.