SUPERAUTA 4×4, czyli co zostaje na taśmie po paleniu gumy
OK, to nie będą ani najlepsze, ani najciekawsze bryki oraz towarzyszące im pościgi dużego ekranu (z szacunku dla własnego czasu omijam tym razem telewizję). Chodzi raczej o te najbardziej klasyczne, charakterystyczne, względnie najładniejsze autka, które filmowcy wykorzystali na potrzeby celuloidowych akcji. Zapomnijcie rzecz jasna o Wożeniu Pani Daisy muzealnymi okazami (konkretnie Hudson Commodore rocznik 1949) i podobnych snujach; oraz o autach wyjątkowych, ale fikcyjnych (Batmobile) lub niezaprawionych w boju (Ecto-1). Mimo ograniczeń i prywatnych preferencji radzę jednak zapiąć pasy, bo opony będą piszczeć. Pojechalim w alfabet!
007 – seria
James Bond to prawdziwa kopalnia dobra dla automaniaków, bowiem słynny agent nie ogranicza się jedynie do standardowej marki brytyjskiego wywiadu. Pod tym względem warto wyróżnić… siedem najbardziej zapisujących się w pamięci filmów.
Po raz pierwszy Bond zaprzeczył tradycji w Żyje się tylko dwa razy, gdzie fabuła zmusiła go, by zaufał japońskiej myśli technicznej i wsiadł do Toyoty 200 GT. Ale w tamtym filmie niewiele z tego wynikło. Dopiero Diamenty są wieczne i wyczyny za kółkiem amerykańskiego Forda Mustanga Mach 1 zrobiły różnicę – i to tak wielką, że w kolejnych dwóch przygodach 007 właściwie trudno mówić o czymś takim jak samochód Bonda.
Jeszcze ciekawszy pod tym względem okazał się Szpieg, który mnie kochał, w którym James miał do dyspozycji Lotusa Esprit – lekko niepozorne, futurystyczne autko zdolne także… pływać. Marka ta powróciła również w Tylko dla twoich oczu, ale efekt nie był już tak niesamowity.
W obliczu śmierci to z kolei powrót do starego, dobrego Astona Martina – tym razem w nietypowej wersji V8, chyba najbardziej odmiennej estetycznie od wszystkich pozostałych sztuk tej firmy. Nie przeszkodziło to jednak do cna wyeksploatować Bondowi maszyny, która zalicza tym samym bodaj najefektywniejszy występ ze wszystkich odsłon.
W nową erę agent MI-6 wkroczył już klasycznym Astonem Martinem DB5, rocznik 64. (czyli dokładnie tym, które znamy z pierwszych filmów Jej Królewskiej Mości), którym w GoldenEye ma okazję ścigać się z czerwonym Ferrari F355 GTS. Producenci dali mu też do zabawy BMW Z3 Roadster, ale dość powiedzieć, że ten na ekranie po prostu się pojawił i równie szybko wyjechał z kadru.
Astony Martiny królują także we wszystkich częściach XXI wieku. W Śmierć nadejdzie jutro Aston Martin Vanquish potrafił dosłownie stać się niewidzialny, ale w starciu z bezsensowną fabułą i kiczowatą stylistyką filmu pozostał odrobinę niewykorzystany.
Aż nadto z usług tej firmy korzystał natomiast Daniel Craig, który w Casino Royale korzystał z aż dwóch różnych modeli – tradycyjnej DB5 (pojawiającej się także w Skyfall, gdzie zostaje zniszczona) i Astona Martina DBS, którym zmuszony jest porobić obowiązkowe fikołki. Spectre to natomiast trochę agresywniejsze w wyglądzie DB10, które kształtem i stopniem wykorzystania (kompletnie letni pościg z równie smukłym Jaguarem C-X75) przywodzi trochę na myśl Vanquisha.
Adwokat
Żółte Ferrari California to przypuszczalnie jedyne auto w całej historii kina, które uczestniczy w TAKIEJ akcji, zatem wzmianka o nim po prostu musiała się tutaj znaleźć. Żadne tam pościgi i strzelaniny, ucieczka przed policją, tudzież jazda bez trzymanki – o nie, nie! Raczej część zabawnej, z wdziękiem (i ze szczegółami) opowiadanej przez Javiera Bardema anegdoty o tym, jak to jego mechaniczny, włoski ogier został dosłownie… zgwałcony przez Cameron Diaz. Taki rozwój wydarzeń zbił z pantałyku sam koncern, który w oficjalnym oświadczeniu stwierdził, że ich produkt jest „gwiazdą wśród gwiazd tej wspaniałej obsady”. Jakoś trudno się nie zgodzić.
Auta
Filmy Pixara to wręcz pozycja obowiązkowa, choć nie starczy klawiatury, by wymienić wszystkie autka pomykające w tle. Głównym bohaterem historii jest natomiast Chevrolet Monte Carlo rocznik 1997, który żyje z wyścigów i, trzeba przyznać, nawet jako zbiór pikseli z oczkami i ustami na czele prezentuje się bombowo. Nie gorzej wypada jego mentor, czyli pamiętający lata pięćdziesiąte XX wieku Hudson Hornet. On też ma swoje pięć minut chwały, a dostojności dodaje mu fakt, że operuje głosem Paula Newmana, dla którego było to pożegnanie z kinem.
Bad Boys
Porsche 911 Turbo 3.6 – takim autem poruszają się tytułowi chłopcy, którzy, cytując, robią w tym lśniącym, czarnym kutasie za jaja. Przyspieszenie maszyny ratuje im jednakże własne jądra, kiedy w finale filmu mierzą się z repliką Shelby Cobra 427. Ten ostatni, wyjątkowo oryginalnie wyglądający wóz, widowiskowo roztrzaskuje się o ścianę (choć nie dlatego była to replika – dla Baya takich świętości nie ma), podczas gdy Porsche nie tylko wtedy, ale i na tle obowiązkowego wybuchu kilka minut wcześniej sprawia odpowiednio cool wrażenie. Yo!
Ben-Hur
Śnieżnobiały, tradycyjny, dwukołowy, lecz z napędem na cztery konie rydwan Danesi A.D. 25 kontra czerwono-czarny, przyozdobiony złotem i lekko zmodyfikowany model tej samej firmy o podobnych parametrach, to pojedynek gigantów swego czasu, który nawet wiele lat później robi niesamowite wrażenie. Tętent kopyt zamiast ryku silnika i ryk publiki zamiast krzyku przechodniów kołatają nerwy tak samo, a demoniczna prędkość Arabów (w rzeczywistości Andaluzyjczyków) i Lipicanów powinna usatysfakcjonować także zwolenników mechanicznych Mustangów.
Blues Brothers
„Ma policyjny silnik, o pojemności siedmiu tysięcy centymetrów sześciennych. Ma policyjne opony, policyjne zawieszenie, policyjne amortyzatory. Model sprzed katalitycznych przetwornic, więc jeździ na zwykłą benzynę” – tak przedstawia jeden brat Blues drugiemu bratu Blues ich nowy Blues Mobile, czyli Dodge’a Monaco z niewielkimi modyfikacjami. Klasyczny radiowóz pozbawiony jest może tak zwanego „koguta” oraz radia (no i trzeba w nim naprawić zapalniczkę), ale to istny potwór szos, z którym nie mają szans inne pojazdy stróżów prawa. Niezwykle popularna w USA marka przedstawiona została tutaj w swej trzeciej generacji czterodrzwiowego sedana, który w swej mundurowej formie potrafił znieść naprawdę wiele. Ostatecznie auto braciom zdechło, podobnież jak i produkcja Monaco w ogóle, którą zakończono we wczesnych latach 90. Szczęśliwie tu, jak i chociażby w serialu CHiPs został odpowiednio unieśmiertelniony.
Bullitt
Trudno o bardziej reprezentacyjny przykład klasycznego, kultowego auta w akcji. Film ze Steve’em McQueenem, który wsiada za kierownicę Forda Mustanga 390 GT (2+2 Fastback), rocznik 68. i rusza w pogoń za śledzącymi go, milczącymi drabami w Dodge’u Chargerze 440 R/T to 10-minutowa sekwencja, która wyznaczyła nowe standardy w kinie. Ba! Pomimo upływu lat dalej należy do czołówki zarówno scen akcji, jak i wykorzystania czterech kółek na wielkim ekranie. Znakomicie zresztą ten moment podbudowano za pomocą rosnącego napięcia i muzyki doskonale podkreślającej pojedynek charakterów (jednym z bad guyów jest kaskaderski weteran Bill Hickman; z kolei za McQueena prowadził w większości Bud Etkins). A potem wszystko cichnie i aż do wieńczącej akcję eksplozji słyszymy już tylko pisk opon. Moc!
Christine
Czarowi czterech kółek nie oparł się nawet Stephen King, na podstawie pióra którego John Carpenter wykreował jeden z najpiękniejszych i zarazem najbardziej diabolicznych pojazdów X muzy. Połyskujący czerwienią Plymouth Belvedere z 1958 roku staje się największą miłością i jednocześnie pułapką dla głównego bohatera. A i widzowi trudno oderwać wzrok od zabytkowego samochodu. Jego wygląd i swoisty charakter są na tyle magnetyzujące, że nawet gdy Krystyna płonie, a w finale zostaje zmiażdżona, to serce się kraje, gdy się na to patrzy. Ostatnie ujęcia dają co prawda „nadzieję” na sequel, ale ten nigdy nie powstał (może to i lepiej). Można pocieszać się tym, że z aż dwudziestu modeli użytych w filmie dwa nadal istnieją i mają się dobrze, nikogo przy tym nie mordując po nocach.
Cobra
Słabość do staroci z lat pięćdziesiątych ma także Stallowy Sylwek, który na pojazd dla Mariona Cobrettiego wybrał z własnego garażu zmodyfikowanego Mercury Coupe. Przypominające nieco opancerzony pojazd cacko ma w tym filmie parę momentów chwały, ale też i sporo obrywa od różnorakich drabów. Przede wszystkim jednak dopełnia kultowego wizerunku twardego gliny, skrytego zawsze za okularami przeciwsłonecznymi. Co ciekawe, w latach czterdziestych podobne autka były naprawdę używane przez amerykańskich mundurowych. W kinie inne jego warianty mogliśmy natomiast podziwiać m.in. w Grease, Amerykańskim Graffiti oraz filmach z Jamesem Deanem.
Drive
Ford Mustang GT 5.0 generalnie nie ma zbyt wiele do roboty w tym filmie, choć ze swojego zadania wywiązuje się zarówno bez problemów, jak i bez szkód na karoserii. Wygląd usiłujący łączyć klasykę ze współczesnością nie do końca się sprawdza, ale nadaje mu drapieżnego wyglądu. A standardowa czerń sprawia, że po prostu dobrze wygląda – szczególnie w parze z milczącym kierowcą. Nie jest to ani najlepsze auto, ani najlepszy film motoryzacyjny, lecz twórcy odrobili lekcję na tyle solidnie, że to wzorowy element zestawienia.
Gone in 60 Seconds – oryginał vs. remake
W pierwowzorze H.B. Halickiego złodzieje kradną czterdzieści osiem samochodów, a na ekranie rozbija się ich blisko sto. W remake’u od Dominica Seny do zwinięcia są dwa pojazdy więcej, ale maestrii i giętej blachy zdecydowanie mniej, a w dodatku całość wspomaga CGI. W obu tych filmach mamy do czynienia z wieloma kultowymi markami, choć królowa balu pozostaje niezmiennie ta sama, mimo iż ma różne oblicza. W oryginale Eleanor – auto, które jako jedno z niewielu w historii kina zostało wymienione w napisach początkowych jak gwiazda – to dwudrzwiowy fastback Ford Mustang Sportsroof rocznik 1971, stylizowany na model dwa lata młodszy. Remake to także Ford (a konkretniej Dupont Peper Grey Ford Mustang fastback z 1967 roku), ale „ucharakteryzowany” na Shelby GT 500, które zresztą zaprojektowano na bazie Mustanga.
W pierwszym przypadku mamy do czynienia z jednym z najsłynniejszych, dla wielu miłośników motoryzacji TYM JEDYNYM autem wielkiego ekranu, który musi się sporo natrudzić, aby dojechać do celu i bynajmniej nie czyni tego w jednym kawałku. W dodatku jego pozafilmowa historia jest równie bogata (użyto dwóch modeli, z których jeden wciąż „żyje”). Remake to natomiast… podróba, której wszystko przychodzi aż za łatwo – wliczając w to finałowy lot wspomagany komputerami (wykorzystano w dodatku aż tuzin różnych sztuk, z których siedem przeżyło produkcję, a z nich z kolei cztery rozeszły się po kolekcjonerach) – zatem nic dziwnego, że ostatecznie kończy na złomowisku. Jak by nie było, w obu filmach mamy jednak do czynienia z prawdziwymi ślicznotkami na czterech kółkach.
Grindhouse: Death Proof
Tarantino składa swoim filmem hołd nie tylko kultowym brykom dziesiątej muzy oraz poszczególnym jej reprezentantom, co kaskaderce, na której stare tytuły spod znaku kina drogi się opierały. Stąd głównym (anty)bohaterem były kaskader, a jego budzącą grozę bronią odpowiednio zmodyfikowane do kręcenia szalonych pościgów auta. Oba złowieszcze zarówno w wyglądzie, jak i estetyce. Pierwszym jest ciemny Chevrolet Nova z 1971 roku, z charakterystyczną czaszką na masce, którą dodatkowo wieńczy figurka wściekłego kaczora (znanego fanom Konwoju). Samochód kończy marnie w perfekcyjnie zaplanowanym, czołowym zderzeniu z Hondą Civic, po której zostaje jeszcze mniej do zbierania. Karambol zaprezentowany zostaje oczywiście w najdrobniejszych szczegółach.
W drugiej części filmu następuje z kolei pojedynek motoryzacyjnych legend amerykańskiej kinematografii, czyli dwóch Dodge’ów: białego Challengera AD 1970 i czarnego – a jakże! – Chargera ’69 (choć w międzyczasie pojawia się też Ford Mustang z 1972 r.). Ten pierwszy to nie tyle nawiązanie, co wręcz cytat ze Znikającego punktu. Drugi pije natomiast bezpośrednio do takich tytułów jak wspomniany już Bullitt, Brudna Mary, świrus Larry czy serialu Diukowie Hazzardu (wszystkich tych filmów nie ma zatem sensu powtarzać w tym zestawieniu). Rzecz jasna Tarantino odrobinę te modele poprawił na potrzeby swojego dzieła. Challenger to zatem wersja 440-Magnum, lecz nie oryginalne R/T (przy czym w Znikającym… w paru scenach użyto także Magnum 383), a raczej coupé – podobnie jak Charger, który również został, głównie w środku, ciutkę przerobiony. Ostatecznie wygrywa biel i girl power, choć wcześniej oba samochody dają z siebie wszystko w tym klasycznie zrealizowanym, odważnie nakręconym (inna kaskaderka, Zoë Bell, wyrabia cuda na masce) i trzymającym w napięciu pościgu.
Jack Reacher
Wyraźnie inspirowana Bullittem scena pościgu i zarazem ucieczki to mała perełka filmu Christophera McQuarriego. A w roli głównej pięknie błyszczący, chodzący niczym szwajcarski zegarek Chevrolet Chevelle SS rocznik 1970, którym Tomek Cruise rzuca się w pogoń za Audi A6 3.2 FSI quattro C6. Pozbawiona muzyki sekwencja to prawdziwa maestria agresywnych dźwięków silnika, gnącej się przy zderzeniach karoserii i piszczących na mokrym asfalcie opon. Nakręcona w typowo oldskulowy sposób, a więc z jak najmniejszym użyciem CGI. I jednocześnie wcale niegłupia scena, która zostaje w dodatku bardzo fajnie zwieńczona komediowym, autentycznie zabawnym momentem, w którym to Cruise, nie mając już zbyt wielu alternatyw, po prostu wychodzi z efektownie poobijanego samochodu, wykorzystując go jako element dywersji przed polującą na niego policją. I chociaż przegrał, nie potrafiąc zatrzymać swoich przeciwników, to przynajmniej zaserwował widzom zdecydowanie jeden z najbardziej emocjonujących momentów tego typu we współczesnym kinie.
Kochany Chrabąszcz – seria
Garbus, Żuczek, Kafer, KdF-Wagen – niemiecki „samochód dla ludu”, czyli Volkswagen Beetle w swojej jedynie słusznej odsłonie sedana Typ 1. To jedna z ikon motoryzacji XX wieku (czwarte miejsce na liście najbardziej wpływowych pojazdów), najdłużej i najliczniej produkowane auto w historii, którego ostatni egzemplarz zjechał z taśmy w 2003 roku, po sześćdziesięciu pięciu latach królowania w świadomości kierowców. Nie dziwi zatem, że często przewija się on na dużym ekranie w różnorakich formach. Trudno jednak palmy pierwszeństwa odmówić uwielbianemu „Herbiemu” (w polskim tłumaczeniu „Garbiemu”) – samochodowi z prawdziwą duszą, który natchnął wielu innych mechanicznych bohaterów dziesiątej muzy. Wyścigowa bryka z numerem 53 doczekała się aż sześciu filmów (w tym jednego telewizyjnego i jednego quasi-remake’u), serialu oraz dwóch gier komputerowych, co czyni zeń jedne z najbardziej rozpoznawalnych w popkulturze czterech kółek – i to pomimo, napiszmy sobie szczerze, dość przeciętnej aparycji. Tradycyjnie to właśnie oryginalny film wspomina się najczulej, choć wszystkie wystawiają garbatka na coraz to nowe próby – w ostatnim bierze nawet udział w wyścigach NASCAR i… zakochuje się. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby za jego kierownicą usiadła Cameron Diaz. Kochane chrabąszczątka?
PS. Jak zmieścić papieża do Volkswagena?*
Mad Max – seria
I owszem, pochodzący z 1973 roku Ford Falcon GT nie jest najpiękniejszym samochodem, ale w zdeprawowanym świecie przyszłości liczy się efektywność i moc przede wszystkim. A tych Fordowi nie brakuje. Max Rockatansky z sukcesem więc najpierw łapie za jego pomocą bandytów, a po atomowym przewrocie skutecznie przed nimi ucieka – do czasu, czyli do czwartej części, w której w końcu go dopadają. W międzyczasie zresztą i tak twórcy pozbawiają go napędu na cztery koła i w Pod kopułą gromu Max musi radzić sobie innymi sposobami. Ale najwyraźniej George Miller uznał, że stara miłość nie rdzewieje i ponownie połączył człowieka z maszyną, po czym… znów mu ją odebrał. Nie zmienia to oczywiście faktu, że Max bez swojego Falcona jest prawie nagi. Prawie.
*Zdjąć mu czapkę!