MAGIA CZERWONEJ PLANETY. 8 najlepszych filmów o Marsie
Marzenie o podboju Marsa są wciąż żywe. Ostatnimi czasy da się zauważyć, że mówi się o tym częściej. Elon Musk poruszył wyobraźnię świata swoim planem kolonizacji czerwonej planety, który ma zostać zrealizowany w okolicach roku 2035. Do tego czasu przeprowadzony zostanie pewnie szereg prób i lotów testowych mających na celu przetarcie gwiezdnego szlaku prowadzącego na Marsa.
Ta podróż pozostaje jednak w sferze działań naukowych. Szaremu widzowi póki co pozostanie obchodzenie się smakiem i uciekanie w świat marzeń i wyobrażeń dotyczących eksploracji kosmosu. Pomocny będzie w tym film. Ostatnio nadarzyła się kolejna okazja na odbycie kosmicznej podróży w kierunku Marsa za sprawą filmu Life, który niedawno wszedł do kin. Jeszcze wcześniej stacja National Geographic pokazała nam wyjątkowy serial, także tytułujący się imieniem rzymskiego boga wojny.
Na przestrzeni lat powstało co najmniej kilka interesujących pozycji filmowych, traktujących o czerwonej planecie. Ale przez długi czas Hollywood podchodziło z rezerwą do tej tematyki – uważano nawet, że filmy z Marsem w tytule przynoszą finansowego pecha (gdy spojrzymy na wyniki takich filmów jak Duchy Marsa czy Last Days On Mars, zrozumiemy, w czym rzecz). Możecie być jednak pewni, że w najbliższym czasie filmów o Marsie będzie przybywać. W końcu bowiem opowieści te wyszły ze sfery fantazji, przechodząc do realnego prawdopodobieństwa.
Czas jednak na małe podsumowanie. Zapoznajcie się z moim subiektywnym doborem ośmiu wyjątkowych filmów, w których jednym z bohaterów jest planeta Mars. Kolejność filmów chronologiczna.
A Trip To Mars, 1910, reż. Ashley Miller
Pierwszy film na liście to zarazem pierwszy film w historii opowiadający o wyprawie na czerwoną planetę. Mało tego – to też pierwszy film science fiction powstały w Stanach Zjednoczonych. Jego producentem jest Thomas Edison, czyli amerykański pionier kina. Film oparty jest na tym samym schemacie, co nakręcona osiem lat wcześniej Podróż na księżyc Georges’a Mélièsa, zawierająca ekspozycję naukowca, wyprawę na ciało niebieskie, potyczkę z tamtejszymi mieszkańcami oraz powrót na Ziemię. Wszystko przy udziale pionierskich wówczas efektów specjalnych. W wizji Edisona ujmuje jednak fakt, iż można ją interpretować w kategoriach snu. Świadczy o tym chociażby sposób transportu bohatera, który trafia na Marsa… bujając w obłokach.
Robinson Crusoe on Mars, 1964, reż. Byron Haskin
Osiemnastowieczna powieść Daniela Defoe opowiadająca o słynnym rozbitku, który na trzynaście lat ugrzązł na bezludnej wyspie, okazała się być wdzięcznym materiałem do przerobienia na scenariusz filmu science fiction. I tak też wyspa została zastąpiona planetą Mars, a rozbitek przywdział kostium astronauty. Na bezludnej planecie, posiadając tylko małpę za kompana, bohater musi znaleźć sposób na dostarczenie sobie wody, jadła oraz tlenu. Wizja Byrona Haskina nieco trąci dziś myszką. Ale nie można odmówić jej innowacyjnego stylu. To swoista afirmacja fantastycznych historii, które w tamtym czasie poruszały wyobraźnię widzów. Co istotne – widzów dopiero wyczekujących pierwszego lądowania człowieka na Księżycu.
Pamięć absolutna, 1990, reż. Paul Verhoeven
Choć jest to już zwrot wyświechtany, i tak trzeba to przypomnieć hurtowo – obok Łowcy androidów Pamięć absolutna to najlepsza adaptacja prozy Philipa K. Dicka, ot co. Jest dynamicznie, dosadnie, a co ważne, kompletnie niejednoznacznie. Najbardziej w Pamięci absolutnej lubię bowiem to, że po seansie nie jestem pewien, czy wizyta na Marsie była w tym wypadku autentyczną przygodą, czy też snem głównego bohatera. Verhoevenowi wyszedł więc ciekawy sos bezpretensjonalnego kina akcji, przyprawionego filozoficznymi dylematami. Remake z 2012 nie miał szans wejść na tę listę z jednego, bardzo ważnego powodu – nie wiedzieć dlaczego, twórcy postanowili zmienić dickowską wizję i osadzić główną akcję nie na Marsie, a na Ziemi.
Marsjanie atakują!, 1996, reż. Tim Burton
Chwila na przymrużenie oka. Nikt nie powiedział, że filmy o Marsie muszą z założenia mieć akcję osadzoną właśnie na nim. Jego domniemani mieszkańcy także poruszali wyobraźnię fantastów. Zwłaszcza gdy za sprawą książki Wojny światów H.G. Wellsa z 1898 roku zaczęto bać się, że kontakt z Marsjanami może przybrać zbrojny charakter. Tim Burton postanowił zamienić to jednak w żart, serwując przy okazji widowni zgrabny pastisz popularnych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych B-klasowych filmów science fiction, doprawiony ponadto polityczną satyrą. Do dziś zaskakuje jednak najbardziej to, jak wielu znanych aktorów udało się zaangażować do projektu, oraz jak łatwo Burton pozbywa się ich z ekranu za sprawą niespodziewanych śmierci.