search
REKLAMA
Ranking

KINO W FILMACH, czyli FILMY W KINIE

Jacek Lubiński

28 kwietnia 2017

REKLAMA

Dziesiąta muza potrafi być samoświadoma. Filmowcy często zaglądają za jej kulisy, nie tylko po to, aby wyśmiać show-biznes. Zdarza się więc, że na dużym ekranie przychodzi nam oglądać film w filmie, a bohaterowie dosłownie wchodzą razem z nami do przybytku zwanego kinem. Ma to różne oblicza – czasem jedynie żartobliwe, zamykające się w jednej, mało znaczącej scenie; innym razem to ważna, wręcz kluczowa dla całej fabuły sekwencja.

Poniżej najciekawsze przykłady takich zabiegów. Dla większej wygody i klarowności pozbawione tytułów bezpośrednio powiązanych ze środowiskiem filmowym (jak Artysta, La La Land czy Wybuch) bądź też w całości zależnych od budynku kina (Bohater ostatniej akcji, Cinema Paradiso, Majestic, Purpurowa róża z Kairu i rodzima Ucieczka z kina „Wolność”). Oczywiście zachęcam do podawania własnych typów w komentarzach. Uwaga: wyświetlamy niewielkie spoilery!

12 małp (Twelve Monkeys, 1995)

W tym fantastycznym arcydziele Terry’ego Gilliama nasi bohaterowie uciekają przed policją, chwili oddechu szukając właśnie w kinie, gdzie skryci w ciemnościach, przy marginalnej obecności innych widzów, mogą dokonać koniecznych w swoim wyglądzie zmian. Traf chce, że akurat leci tam maraton filmów Alfreda Hitchcocka, więc mogą pooglądać sobie słynną Psychozę lub Zawrót głowy. Biorąc pod uwagę, że reżyser żongluje napięciem w podobnym do mistrza stylu, a jego film nosi wszelkie znamiona inspiracji jego dziełami, jest to z całą pewnością świadomy dobór repertuaru.

1941 (1979)

W zwariowanej komedii Stevena Spielberga całe Los Angeles zostaje wywrócone do góry nogami w następstwie rosnącej paniki przed inwazją Japończyków i powtórką z Pearl Harbor. Całe? Nie! Jedno jedyne miejsce, zamieszkałe przez nieugiętych Gal… ekhm, zajęte przez amerykańską armię, pozostaje oazą spokoju. Jest nim oczywiście potężne kino Los Angeles Theatre, w którym generał Stilwell radośnie ogląda sobie… Dumbo. W starciu z animacją Disneya ostatecznie przegrywa, w wiadomej scenie roniąc łzę.

Amarcord (1973)

W tej nostalgicznej podróży Federico Felliniego do czasów młodości kino stanowi dla bohaterów tło do miłosnych igraszek. To właśnie tam, w Cinema Fulgor, na seansie czarno-białego dramatu wojennego Braterstwo krwi z Garym Cooperem, Titta postanawia obmacać ciało starszej od siebie Gradisci. W rażącej pustką sali slogan „mroczny przedmiot pożądania” nabiera nowego znaczenia.

Bękarty wojny (Inglourious Basterds, 2009)

U Quentina Tarantino kino służy za efektowną kulminację misji tytułowych bohaterów. Pod afiszem skromnego francuskiego Le Gamaar, w trakcie oficjalnej premiery propagandowego (i całkowicie fikcyjnego) dziełka o tytule Duma narodu (Stolz der Nation), dokonują na nazistach prawdziwej rzezi, zabijając praktycznie wszystkich najważniejszych dowódców niemieckiej armii i wysadzając w powietrze cały budynek. Ich zaangażowanie jest tak duże, że nie wszyscy pamiętają o tym, aby ujść z życiem. Wszak fraza „umarł w kinie” brzmi lepiej niż „umarł w butach”.

Blob – zabójca z kosmosu /Plazma (The Blob, 1958 i 1988)

W obu wersjach ataku tej kosmicznej galarety na małomiasteczkową społeczność agresywny obcy nie waha się zajrzeć także do lokalnego kina, gdzie znajduje najwięcej chodzącego pożywienia z całej okolicy. Akurat trwają tam bowiem wieczorne pokazy filmów grozy – w oryginale jest nim Dementia z 1955 roku, a w remake’u zmyślony slasher Garden Tool Massacre, będący niejako parodią popularnych wśród młodzieży lat osiemdziesiątych serii o wymyślnych mordercach nastolatków. W obu produkcjach potwór radośnie rozpoczyna więc własną rzeź na niczego niespodziewających się widzach.

Bracie, gdzie jesteś? (O Brother, Where Art Thou?, 2000)
i
Tajne przez poufne
(Burn After Reading, 2008)

Także bracia Coen zaglądają czasem do kina, za każdym razem z innych powodów. W mniej popularnej w Polsce opowieści osadzonej na głębokim południu USA ich poszukiwani przez policję bohaterowie zachodzą do kina w ramach odpoczynku od nękających ich problemów. Nie mają jednak szczęścia, gdyż na seans komedii z 1933 roku Myrt i Marge, w której pojawia się legendarna grupa komików The Three Stooges, wbija także konwój więzienny, w którym znajduje się… ich niedawny towarzysz niedoli. Zakuty w kajdany kompan potajemnie przekazuje im dobrą radę, której ostatecznie nie słuchają.

Tymczasem w szpiegowskiej komedii omyłek – również z George’em Clooneyem na sali – kino stanowi dla Lindy Litzke część randkowego rytuału. Wyłowionych w internetowym serwisie potencjalnych przyszłych partnerów za każdym razem zabiera na ten sam film – fikcyjną komedyjkę romantyczną z Dermotem Mulroneyem, Coming Up Daisy, na której cała publika zrywa boki ze śmiechu, a Linda ukradkiem obserwuje reakcję swojego kandydata. No, a potem wiadomo, seks (choć już nie w kinie). Można i tak.

Demony (Dèmoni, 1985) i Udręka (Angustia, 1987)

Mały wyjątek od zawartej we wstępie reguły, bowiem w obu tych filmach to właśnie kino jest głównym (acz nie jedynym) miejscem akcji. W tym pierwszym przypadku do nowo otwartego, trącącego gotykiem lokalu Metropol na specjalny pokaz zwabiają ludzi tytułowe, wygłodniałe demony, które swoim ofiarom puszczają dla niepoznaki wyjątkowo krwawy (zmyślony przez twórców na poczekaniu) horror, w trakcie którego ludzie naprawdę będą musieli walczyć o przetrwanie.

Podobna sytuacja ma miejsce w Angustii – z tą różnicą, że tutaj publiczność zwykłego kina terroryzuje pojedynczy zabójca, a czyni to w trakcie seansu fikcyjnego horroru o jakże dosadnej nazwie Mamuśka (The Mommy), w którym to również ktoś zaczyna… zabijać ludzi w kinie. Drugie dno? A może prawdziwy trzeci wymiar? Na pewno ciekawa alternatywa, co potwierdzają dwa sequele Demonów, w których to lokacje uległy zmianie i klimacik… zabito.

Diner (1982)

W tym kultowym za oceanem filmie Barry’ego Levinsona w gwiazdorskiej obsadzie kino stanowi po prostu jedną z wielu codziennych rozrywek dla grupy młodych ludzi, jak i miejsce, w którym dochodzi do bodaj najzabawniejszej sceny. Żeby nie psuć puenty, napiszę tylko tyle, że tuż przed seansem romantycznego (i praktycznie nieznanego nad Wisłą) A Summer Place Mickey Rourke zakłada się z kolegami (Steve Guttenberg, Daniel Stern, Kevin Bacon, Tim Daly) o to, że podczas randki jego dziewczyna weźmie do ręki jego wacka. Zadanie o tyle karkołomne, że mamy rok 1959, sala pęka w szwach, a dziewczę pochodzi z dobrego domu…

Donnie Darko (2001)

Kolejna kultowa pozycja, w której kino jest tym razem miejscem jednej z kluczowych scen filmu. To tutaj, na podwójnym seansie halloweenowym w kinie Aero, tuż po tym, jak Gretchen zasypia, oglądając Martwe zło, Donny’emu ponownie objawia się królik Frank (z jakichś przyczyn cała sala jest pusta). Tym razem pokazuje naszemu tytułowemu bohaterowi swoje prawdziwe oblicze, a także wyziewający ze środka kinowego ekranu portal. Klimat tej sekwencji jest niesamowity i wiele zawdzięcza właśnie miejscu akcji – nic dziwnego, że stała się jednym ze znaków rozpoznawczych całej produkcji.

Dracula (Bram Stoker’s Dracula, 1992)
i
Wywiad z wampirem
(Interview with the Vampire, 1994)

Nawet wampiry chadzają do kina. U Francisa Forda Coppoli sam hrabia Dracula ma okazję obserwować początki kinematografu. To właśnie w namiocie prezentującym wczesne eksperymenty filmowe – w tym całkiem odważne jak na ten okres sceny erotyczne (!) – staje twarzą w twarz ze swoją miłością, piękną Miną, i wypowiada słynne słowa: „I have crossed oceans of time to find you”. Jego dalsze zapędy przerywa jednak… wilk.

Za prawdziwego kinomana można natomiast uznać krwiopijcę Louisa de Pointe du Laca, dla którego kino stanowi w widowisku Neila Jordana przede wszystkim nieoczekiwane spełnienie marzenia o ponownym zobaczeniu wschodu słońca bez tragicznych w skutkach konsekwencji. Czyni to zresztą dosłownie, gdyż ogląda między innymi Wschód słońca z 1927 roku oraz Tequila Sunrise z Melem Gibsonem. Ale także Supermana z Christopherem Reeve, Don Juana, Przeminęło z wiatrem czy też… Nosferatu – symfonię grozy. Można tylko domniemywać, ile zabawy miał na tym ostatnim.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA