PIERWSZY CZŁOWIEK najlepszym filmem 2018 roku? 5 argumentów pełnych zachwytu
4) Dźwięk godny wszystkich nagród tego świata
Podobne wpisy
Czy można było spodziewać się czegokolwiek innego po filmie Chazelle’a? Udźwiękowienie w Pierwszym człowieku jest po prostu wybitne – to z pewnością dzieło, którego warto doświadczyć w kinie. Słyszymy to już od pierwszych scen, podczas których towarzyszymy Armstrongowi w trakcie lotu samolotem rakietowym. Huk powietrza, jazgot silnika, zgrzyt metalu, dźwięki wariujących kontrolek – nie sposób pozbyć się wrażenia, że cała ta maszyna zaraz się rozleci. Jeszcze gorzej jest podczas lotów w kosmos, gdzie wydaje się, że każda śrubka lata w inną stronę. Poza statkami (w przestrzeni kosmicznej i na Księżycu) dominuje zaś cisza przerywana tylko okazjonalną muzyką i oddechem bohatera, kiedy kamera przyjmuje jego perspektywę. Wspomniana muzyka nawiązuje do filmów takich jak 2001: Odyseja kosmiczna i doskonale uzupełnia oglądane sceny. Co ważne, wprowadza ona wzniosłość i dramatyzm, ale nie irytujący patos. Muzyka towarzysząca lądowaniu na Księżycu to prawdziwy majstersztyk, i to w dużej mierze właśnie dzięki niej ta scena (scena roku jak dla mnie) jest tak doskonała.
5) Emocjonalny ciężar leżący u podstaw historii
Uwaga – ten punkt zawiera spoilery!
Tak, wiem – każdy zna tę historię, podobnie jak każdy wie, czego się spodziewać pod koniec Titanica. Rzecz w tym, że w finale dzieje się coś, o czym nigdy za wiele nie mówiono, a jest to coś, co trafia prosto w serce. Kiedy Buzz Aldrin skacze po powierzchni Księżyca, Neil Armstrong oddala się od lądownika, przystaje na skraju krateru i wyciąga jakiś przedmiot z pudełka. Jest to bransoletka jego dwuletniej córeczki, która w początkowych scenach zmarła na guza mózgu. To wydarzenie w filmie jest jednym z najsilniejszych bodźców, które motywują Neila do pracy. Nie wydaje mi się jednak, żeby to było pragnienie uczczenia jej pamięci wielkimi czynami. Obserwując, jak bohater przez całe lata nie potrafi pogodzić się z tą stratą, odnosimy raczej wrażenie, że on chce po prostu uciec przed tym bólem, choćby na sam Księżyc. Kolejne rozczarowania, kolejne straty, to wszystko sprawiło, że dobry człowiek, jakim był Neil, nie potrafił nawet porozmawiać ze swoimi synami na temat możliwości tragicznego niepowodzenia misji.
Kiedy Armstrong traci swoje opanowanie i płacze, my jesteśmy jedynymi świadkami tego zdarzenia. Obserwując, jak astronauta wypuszcza z dłoni bransoletkę zmarłej córeczki, pojmujemy to, że na Księżyc nie zaprowadziła go chęć udowodnienia komuś czegokolwiek. Neil nie zrobił tego dla sławy i poklasku, a jeśli przyświecały mu idealistyczne pobudki, to zajmowały one drugie miejsce. Na pierwszym była próba pożegnania się ze zmarłym dzieckiem i pozostawienia żałoby daleko za sobą – dalej, niż dotarł jakikolwiek inny człowiek.
Na ile ta dramatyczna wizja jest rzeczywista? Trudno powiedzieć z całkowitą pewnością, ale na podstawie tego, co przeczytałem, myślę, że w niemałym stopniu. James R. Hansen, autor książki pt. Pierwszy człowiek, podszedł bardzo sumiennie do swojego zadania. Jego wizja powstała na podstawie dziesiątek godzin rozmów z Neilem i jego bliskimi i to właśnie ona posłużyła twórcom za największą inspirację. Chazelle i Josh Singer (scenarzysta) dbali jednak o to, by nie upiększać tej wizji typowo filmowymi chwytami i choć nie jest pewne, co Neil zostawił na Księżycu, to autor jego biografii jest przekonany, że to było coś po zmarłej córeczce. Osobisty dramat człowieka jako motyw stojący za największym osiągnięciem ludzkości? Nie potrafię sobie wyobrazić bardziej niesamowitego przedstawienia tej historii.