search
REKLAMA
Artykuł

OBLICZA FILMOWEJ APOKALIPSY

Jakub Piwoński

18 czerwca 2013

REKLAMA

Testament 1983 r., reż. Lynne Littman

Film ukazuje skutki wybuchu bomby atomowej, ujęte z perspektywy małomiasteczkowej społeczności. Zaczyna się bardzo sielankowo. Poznajemy rodzinę, która pod każdym niemal względem wpisuje się w utrwalony model amerykańskiego stadła. Kochający ojciec, kochająca matka, kochające dzieci oraz łączące ich bezkonfliktowe relacje oparte na szacunku i wzajemnej życzliwości. Sielankę burzy jednak atomowy wybuch, którego radioaktywna fala stopniowo pozbawia życia mieszkańców miasteczka. Z tej też przyczyny pewnego dnia ojciec rodziny nie wraca do domu, a cały utrwalany przez lata porządek staje na głowie.

„Testament” postanowiłem umieścić w tym rankingu głównie ze względu na przełamywanie gatunkowych stereotypów. Film ten co prawda jest fantastyką postapokaliptyczną, jednak stylem narracji przypomina raczej melodramat – a tu blisko mu do „Ostatniego brzegu”. Dużo w nim momentów ckliwych, naznaczonych nostalgią za chwilami bezpowrotnie utraconymi, oraz smutkiem tych, których pozostało już niewiele. Znamienne, że rodzina, w swojej tragicznej sytuacji, do samego końca postanawia pozostać w swym domostwie. Nie widzą sensu w ucieczce, nie widzą nadziei na zmianę i w żaden sposób nie próbują z tym walczyć. Najważniejsze dla nich jest bowiem zachowanie pozoru normalności – bycia razem w miejscu, w którym wszystko dotychczas działało jak należy. Wielu zagorzałych fanów ekranowej postkatastrofy „Testament” może odrzucić swym sentymentalnym charakterem, jednak według mnie to właśnie dzięki temu film ten wciąż pozostaje oryginalny na tle innych przedstawicieli tego podgatunku.

Nazajutrz 1983 r., reż. Nicholas Meyer

W latach 80. doszło do realizacji zagrożeń związanych z Zimną Wojną. Radzieckie rakiety nuklearne atakują Stany Zjednoczone. Film przedstawia losy kilku bohaterów, mieszkańców miasteczka we wschodnim Kansas, którzy zmagają się ze skutkami katastrofy.

„Nazajutrz” jest jedynym w zestawieniu filmem telewizyjnym, choć w wielu krajach – w tym w Polsce – miał swoją premierę także w kinach. Pierwsza połowa filmu upływa pod znakiem narastającego napięcia. Żaden z bohaterów nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, w jakiej znajduje się ich kraj. W pierwszej godzinie „Nazajutrz” obserwujemy więc, w jaki sposób ludzie nie dopuszczają do siebie myśli, że ich życiu zagraża jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Potem następuje szok – wybuch, promieniowanie radioaktywne i walka z epidemią śmierci. Każdy z bohaterów prezentuje inną postawę wobec skutków katastrofy, każdy kieruje się innymi priorytetami. Wszystkich łączy jednak wspólny cel – przetrwanie, oraz bezradność wobec ogromu siły, która przychodzi niespodziewanie i zmienia ich poukładane życie w koszmar. Dzięki paradokumentalnej narracji i braku znanych nazwisk w obsadzie, wydarzenia w „Nazajutrz” śledzimy z nieodpartym wrażeniem prawdopodobieństwa. Co ciekawe, zaraz po telewizyjnej premierze filmu odpowiedzialna za niego stacja ABC uruchomiła gorącą linię dla widzów, którzy uwierzyli, że prezentowane w filmie wydarzenia miały miejsce w rzeczywistości.

O-bi, O-ba: Koniec cywilizacji 1984 r., reż. Piotr Szulkin

Po wojennych doświadczeniach postnuklearne społeczeństwo ukrywa się w mieszczącej się w górach betonowej kopule. Podstawowym celem ludzkiej egzystencji jest oczekiwanie na przybycie mitycznej Arki. Kopule zagraża jednak zawalenie. Sposób na wzmocnienie jej konstrukcji ma znaleźć główny bohater, Soft.

Wielu pewnie nie uwierzy w to, co powiem, ale cóż – Polacy potrafili kiedyś robić poważne i ambitne kino science fiction. Twórczość Piotra Szulkina jest tego najlepszym przykładem. Główna wartość „O-bi, O-ba…” opiera się na jego wieloznaczeniowości. Mityczna Arka jest ostatnią nadzieją . Władze robią wszystko, by umniejszyć jej rolę i wmówić społeczeństwu, że wierzy w zabobon. W wypadku tego filmu mamy więc do czynienia z pamfletem na komunizm. Jednak obraz ten daje o wiele szersze możliwości interpretacyjne, przywodząc na myśl choćby religijne alegorie (znamienne, że w pewnym momencie filmu Soft poszukuje Biblii, by przypomnieć sobie przypowieść o Arce Noego – Biblia jednak poszła na przemiał). Całość podszyta jest  duszną i gęstą atmosferą rodem z najlepszych filmów noir oraz niezwykle barwną gamą postaci. Cieszę się, że swego czasu na rodzimym podwórku powstał film, który połączył tradycję polskiej fantastyki socjologicznej z postapokaliptycznym sztafażem.

Quiet Earth 1985 r., reż. Geoff Murphy

Główny bohater, Zac Hobson, budzi się pewnego dnia i spostrzega, że jest jedynym człowiekiem na Ziemi. Po pewnym czasie spotyka także kobietę i mężczyznę, którzy żyli w tym samym przeświadczeniu. Razem będą się starali dowiedzieć, jaka była przyczyna tajemniczej katastrofy, w rezultacie której reszta populacji rozpłynęła się w powietrzu.

Mamy tutaj do czynienia z wariacją motywu znanego z „Ostatniego człowieka na Ziemi”. Nie oznacza to jednak, że „Quiet Earth” nie ma niczego ciekawego do zaoferowania. Wręcz przeciwnie. Oklepany schemat został tutaj użyty do tego, by podpiąć się pod rozważania natury filozoficznej. Wykorzystano do tego naprawdę ciekawe pomysły, których wizytówką pozostanie wymowny finał filmu. Niebagatelną rolę odegrały środki stylistyczne, na czele ze zdjęciami, budujące wyjątkowy klimat. „Quiet Earth” jest więc uzupełnieniem starej wizji o nowe i całkowicie oryginalne elementy, zarówno w sferze treści, jak i formy.

Krew bohaterów 1989, reż. David Webb Peoples

Jedną z głównych rozrywek społeczeństwa postnuklearnego jest brutalny sport przypominający połączenie futbolu amerykańskiego z walkami gladiatorów. Grupa Juggerów, uczestników tej gry, przemierza miasta, by staczać w nich kolejne pojedynki. W końcu drużyna decyduje się dołączyć do Ligi Siedmiu Miast, do której niegdyś należał ich lider.

Dla przeciętnego zjadacza SF wystarczającą zachętą do obejrzenia tego dzieła powinien być udział Rutgera Hauera, tudzież – albo przede wszystkim – fakt napisania i wyreżyserowania filmu przez jednego ze scenarzystów „Blade Runnera”, czyli Davida Webba Peoplesa. Aż szkoda, że „Krew bohaterów” pozostała jego jedynym dorobkiem reżyserskim. Tło filmu nie wyróżnia się niczym specjalnym na tle innych kostiumowych postapokalips, jednak o jego motywie wiodącym już tak powiedzieć nie można. Brutalny sport uprawiany przez bohaterów stanowi przekonujące odzwierciedlenie dotkniętej moralnym regresem społeczności. Czystość rywalizacji została zastąpiona tym, co w przyszłości stanowić ma podstawową jakość życia – walką o przetrwanie. Co warte odnotowania, ta filmowa dyscyplina okazała się być tak ciekawie przedstawiona, że w kilku krajach zdecydowano się na jej wprowadzenie – oczywiście w wersji light.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA