search
REKLAMA
Artykuł

OBLICZA FILMOWEJ APOKALIPSY

Jakub Piwoński

18 czerwca 2013

REKLAMA

Zielona pożywka 1973 r., reż. Richar Fliesher

W 2022 roku Nowy Jork jest miastem przeludnionym, rządzonym przez tajną korporację. Dostarcza ona ludziom sztuczne, syntetyczne pożywienie, zwane zieloną pożywką. Na skutek zanieczyszczenia środowiska wszelkie naturalne źródła żywności uległy unicestwieniu. Główny bohater, Robert Thorn, jest prywatnym detektywem, prowadzącym śledztwo w sprawie zabójstwa ważnej osobistości. Nie wie jednak, że śledztwo to doprowadzi go do odkrycia ponurego sekretu związanego z produkcją zielonej pożywki.

Wystarczy jeden rzut oka na plakat filmu Richarda Fishera, by wiedzieć, z jakim tym razem problemem borykać będzie się społeczeństwo przyszłości. Przeludnienie doprowadza do tego, że ludzie w 2022 roku są już jedną, zbitą masą, od której co jakiś czas – w ramach redukcji – odkrawana zostaje kolejna część. Biorąc pod uwagę przyczynę globalnej katastrofy, która wywarła wpływ na kształt nowego społeczeństwa, w tle filmu pobrzmiewa także bardzo autentyczna nostalgia za bogactwem natury. I tak aż do zaskakującego i pamiętnego finału. Tajemnicy, którą odkrywa główny bohater, zdradzić nie mogę, choć muszę nadmienić, że kryje się w niej ważna metafora społeczeństwa konsumpcyjnego.

Chłopiec i jego pies 1975 r. reż. L.Q. Jones

W 2024 roku Ziemia dotknięta jest skutkami IV wojny światowej. Ponieważ wojna ta opierała się na atakach nuklearnych, trwała zaledwie pięć dni. Historia opowiadana jest z perspektywy 18-letniego młodzieńca, przemierzającego pustynny świat wraz ze swoim psem. Łączy ich szczególny rodzaj relacji, gdyż dzięki umiejętnościom telepatycznym „chłopiec i jego pies” mogą się między sobą porozumiewać. Wkrótce na ich drodze staje kobieta, która zaburza więź między dwójką przyjaciół.

„Chłopiec i jego pies”, wbrew temu, co może sugerować opis fabuły, nie jest ciepłą opowieścią o przyjaźni. Mamy tutaj bowiem do czynienia z niezwykle sugestywnym obrazem upadku człowieczeństwa. Zdemoralizowana ludzkość postnuklearna w swej egzystencji kieruje się realizacją pierwotnych potrzeb; głód prowadzi do kanibalizmu, z kolei popęd seksualny wiąże się z powszechnością gwałtu. Pomimo komediowych akcentów, wydźwięk filmu pozostaje iście nihilistyczny, i z założenia nastawiony jest na wywołanie negatywnej reakcji emocjonalnej. Bezkompromisowość filmu podkreśla szokująca końcówka. Przyjaźń między chłopcem a psem wygrała, upadła jednak wartość ludzkiego życia.

Kwintet 1979 r., reż. Robert Altman

Po wojnie nuklearnej świat pogrążył się w kolejnej epoce lodowcowej. Essex wraz z ciężarną żoną wędruje po skutym lodem pustkowiu w poszukiwaniu swojego brata. Wreszcie natrafiają na zamarznięte miasto, zamieszkałe przez ludność ocalałą z katastrofy. Mieszkańcy miasta urozmaicają sobie czas tajemniczą grą o nazwie „kwintet”. Gra ma niejasne zasady, zrozumiała jest za to jej stawka – przegrany traci bowiem życie.

„Kwintet” uznawany jest za jedną z większych porażek finansowych w reżyserskiej karierze Altmana. Trudno jest mi się jednak zgodzić z zarzutem jego nikłej wartości artystycznej. Owszem, to specyficzne dzieło, którego powolne tempo stawia widzowi wysoko poprzeczkę. Trudno także odnaleźć się w fabularnych mglistościach, po których błądzimy niczym zmarznięci bohaterowie filmu. Brak jednoznacznych odpowiedzi może wywołać wrażenie pretensjonalności. Ja jednak, paradoksalnie, rozpatruje wspomniane cechy nie w kategoriach wad, a zalet tego obrazu. Fabułę traktuję dość umownie, a skupiam się na alegorycznym podłożu filmu. Choć zabrzmi to górnolotnie – gra „kwintet” jest jak życie, którego zasad uczymy się przez cały czas. Potrzebna jest nam naturalna stymulacja w postaci wiecznej groźby śmierci, by zrozumieć wagę rozgrywki, w jakiej bierzemy udział. Film Altmana przede wszystkim doceniam jednak za coś bardziej przyziemnego – odznacza się bowiem wyjątkową oprawą wizualną. Szeregowy fan SF powinien poświęcić mu swój czas choćby dla uświadczenia nader oryginalnej wizji postkatastroficznego świata.

Mad Max 1979,81,85, reż. George Miller

W bliżej nieokreślonej przyszłości wojna nuklearna doprowadza do społecznej degrengolady i wzrostu poziomu przestępczości – szczególnie tej drogowej. Max jest jednym z ostatnich policjantów, który w walce z motocyklowymi gangami wyróżnia się bezwzględnością. Niestety, z uwagi na ograniczoną liczbę swoich kompanów, w działaniach tych zwykle stoi na przegranej pozycji. Gdy pewnego dnia w trakcie rutynowego pościgu Max zabija lidera jednego z osławionych gangów, sprowadza na siebie i swoją rodzinę widmo nieuchronnej zagłady. Tragedia, do której dochodzi, zmienia praworządnego bohatera w pozbawioną skrupułów jednostkę, nieoglądającą się za siebie. Tak zaczyna się legenda samotnego drogowego wojownika.

Seria filmów o przygodach „wściekłego” Maxa jest bodaj najbardziej rozpoznawalnym postapokaliptycznym cyklem. Najważniejsze cechy tego podgatunku SF ubrane zostały w nader charakterystyczny kostium, który przez kolejne lata był wzorem do naśladowania dla rzeszy twórców. Oczywiście najważniejszą zaletą tej serii, prócz wyjątkowej strony formalnej, jest osoba głównego bohatera. Max to już archetyp indywidualisty starającego się przetrwać i odnaleźć własną drogę w świecie dotkniętym katastrofą. Z trzech części najbardziej cenię sobie tą pierwszą, która, choć wykonana surowo (co wiązało się z ograniczeniami budżetowymi), to jednak w sposób przekonujący ukazuje istotę przemiany tytułowego bohatera. Dziś trudno sobie wyobrazić, jak potoczyłyby się dzieje filmowej postapokalipsy, gdyby nie kultowa już australijska trylogia. Na przyszły rok zapowiedziana jest długo wyczekiwana premiera części czwartej, z Tomem Hardym w roli Maxa oraz, co najważniejsze, Georgem Millerem ponownie zasiadającym na reżyserskim stołku.

Ucieczka z Nowego Jorku 1981 r., reż. John Carpenter

W 1997, na skutek bardzo wysokiego stopnia przestępczości, na terenie Nowego Jorku postanowiono wydzielić obszar, w którym przebywać mają najgroźniejsi przestępcy. Stworzono więc coś w rodzaju „otwartego więzienia”. Prezydencki samolot Air Force One zostaje zaatakowany i rozbija się na tym właśnie obszarze. Do akcji odnalezienia i wydostania prezydenta USA z niebezpiecznego terenu zostaje zaangażowany niejaki Snake Plissken – były bohater wojenny, który już dawno utracił oddanie dla ojczyzny.

„Ucieczka z Nowego Jorku” stała się filmem kultowym dzięki dwóm czynnikom. Po pierwsze, bazuje na dość prostej, acz oryginalnej koncepcji, przemawiającej do wyobraźni widza. Postępująca przestępczość może okazać się katastrofą na miarę tej nuklearnej, doszczętnie burzącą ład w społeczeństwie. Po drugie, i chyba najważniejsze, film ten wyróżnia jego protagonista. Snake Plissken jest jednostką zdegenerowaną, ale zostaje postawiony w sytuacji, w której może odzyskać swoją moralność. Nie widać jednak, by specjalnie mu na tym zależało. Jest więc typowym antybohaterem, który do końca pozostaje sobą, szczerym względem siebie i widzów. „Ucieczka z Nowego Jorku” doczekała się kontynuacji, o której warto powiedzieć jedynie tyle, że powstała.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA