NIE TYLKO „SOK Z ŻUKA”. Filmy z lat 80., które powinny dostać SEQUEL
„E.T.”, 1982, reż. Steven Spielberg
Zarówno Elliott, jak i grający go Henry Thomas wydorośleli. Świat jednak pozostał taki sam dla „Obcych” jak ten z lat 80. Nieprzyjaźnie ciekawski wobec nich, dążący do zdominowania ich gatunku przez nasz, ludzki. Steven Spielberg powinien to rozumieć, bo wielokrotnie udowadniał w swoich filmach, że doskonale potrafi rozumieć wiek dziecięcy, nawet jeśli jego nośnikiem jest dorosły. Zatem sequel E.T. powierzyć należałoby tylko w jego ręce. Bohaterem mogłoby być zupełnie nowe dziecko, żyjące w zupełnie już innych czasach niż Elliott, ale dysponujące podobną wrażliwością. Oczywiście Henry James w sequelu by się pojawił.
„Wielka draka w chińskiej dzielnicy”, 1986, reż. John Carpenter
John Carpenter posiada talent łączenia stylów – niezależnie od tego, ile ma do dyspozycji pieniędzy. Najlepiej, żeby jednak miał ich mniej niż więcej, wtedy film wyjdzie mu zadziwiająco dobrze. Długo zastanawiałem się, do którego tytułu powinien wrócić na reżyserskiej emeryturze. Chciałbym, żeby dał bohaterom z Wielkiej draki… szansę na stworzenie czegoś w rodzaju przygodowego uniwersum w stylu Indiany Jonesa; i żeby właśnie zrobił to on, a nie ktoś inny. Później mogą kręcić dalsze części inni twórcy, ale jeszcze ten sequel powinien zrobić John Carpenter z jego carpenterowością. Jestem pewny, że teraz, jak i kiedyś nakręciłby kultowy film przygodowy, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci i będę do niego co jakiś czas wracał. Faktycznie, mieli rację krytycy, kiedy wytykali Wielkiej drace w chińskiej dzielnicy, że akcja mogłaby biec nieco wolniej, a Chińczycy być mniej dziwni i obcy. Poza tym wciąż dziwię się, że taka postać jak Jack Burton nie doczekała się jakiejś szerszej formy docenienia w postaci np. drugiej części filmu, serialu czy też całej serii filmów. Na szczęście powstał komiks pt. Big Trouble in Little China: Old Man Jack. Piękna kreska, dobrze oddająca klimat carpenterowskiej, przepełnionej magią lat 80. przygody bez zadęcia.
„Commando”, 1985, reż. Mark L. Lester
Jak udowadnia Fubar, Arnold Schwarzenegger na emeryturze wciąż potrafi mocno i efektownie bić. Wymyślił nawet swoje cięcie pionowe gardła, niemal jak swoją wizytówkę. W Commando tak wysublimowany jednak nie był. Ot, co daje doświadczenie w tym morderczym zawodzie. Commando należy do klasyki kina akcji lat 80. i mimo że jego fabuła została zamknięta, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pozwolić Schwarzeneggerowi jeszcze raz powrócić w roli Johna Matrixa. Tu nie ma znaczenia konkretny antagonista. Z pewnością znalazłby się inny, równie charakterystyczny, co Vernon Wells. Rytm filmu może nie byłby już czystym kinem akcji, ale można by poeksperymentować z kinem noir. W tym stylu Schwarzeneggera nie widzieliśmy, no chyba że coś mi uciekło.
„Silverado”, 1985, reż. Lawrence Kasdan
Nieraz do niego wracam jako do jednego z lepszych westernów, jakie kiedykolwiek nakręcono bez tego charakterystycznego dla Dzikiego Zachodu rozdęcia osobowości bohaterów i ich walki o rozdęte ideały. I z lekkim przymrużeniem oka. Silverado jest westernem z elementami kina Nowej Przygody, a takich produkcji brakuje na rynku obecnie. Wtedy również brakowało. Dobrze by było, żeby sequel skorzystał z tego samego sprawdzonego zestawu aktorów. Wiem, że w przypadku Scotta Glenna i Kevina Kline’a mogłoby być trudno, dlatego w sequelach często idzie się na aktorskie kompromisy – miesza się obsady dawne z obecnymi i dobiera aktorów młodszych. Popełnia się jednak bardzo często błąd, że wśród tych młodszych nie ma bardziej znanych twarzy. W przypadku sequela Silverado tak być nie może.
„Goonies”, 1985, reż. Richard Donner
Ciekawe, ile map prowadzących do tajemniczych skarbów narysowaliście pod wpływem tej opowieści? Dzisiaj, w sequelu, z powodzeniem ta sama obsada mogłaby jeszcze raz wybrać się na pełną emocji wyprawę po skarb. Przez tyle lat zdążyliśmy już poznać tych aktorów, którzy zapisali się w naszej pamięci jako postaci związane z konkretnymi dziełami filmowymi. Ciekawe, jak by się teraz ich oglądało w jednej, nieco podstarzałej już drużynie, co nie oznacza jednak, że niezdolnej do stworzenia emocjonującej opowieści. Pomysł na realizację kontynuacji Goonies nie jest nowy i nieoczekiwany. Mówi się o nim od czasu do czasu od lat, tylko jakoś nikt nie może się zdecydować na rozpoczęcie zdjęć. Może zdecyduje się Luc Besson?