search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

LUC BESSON. Czas się nie liczy, liczy się życie

Jacek Lubiński

4 sierpnia 2017

REKLAMA

“Kino nigdy nie uratowało nikomu życia.
To nie jest lek, który komukolwiek pomoże.
To tylko aspiryna…”

Bio

1982 © Patrick CambouliveSygmaCorbis

Luc Besson urodził się 18 marca 1959 roku w stolicy Francji, Paryżu. Dzieciństwo spędził jednak niemal w całości pod i na wodzie w różnych rejonach świata, gdyż jego rodzice byli instruktorami nurkowania. Mały Luc z miejsca pokochał morską otchłań, a jej wspaniała, nieprzewidywalna i całkowicie unikatowa natura wywarła na nim ogromny wpływ.

To właśnie na podstawie własnych doświadczeń oparł swoje największe dzieło, Wielki błękit – pierwszą wersję tej historii (wraz z wczesnym draftem Piątego elementu) napisał już zresztą w szkole, znudzony zajęciami. Planował zostać biologiem morskim, specjalistą od ukochanych przez siebie delfinów. Plany te przekreślił jednak wypadek podczas kolejnego zejścia pod wodę, po którym nie mógł już dalej nurkować. Miał wtedy 17 lat i choć po paru latach w pełni wyzdrowiał, to w owej chwili było to dla niego niemałą tragedią. W międzyczasie przeżył jeszcze inną – kiedy miał 10 lat jego rodzice rozwiedli się i związali z innymi osobami. Rozdarty pomiędzy dwoma rodzinami młody Luc czuł się jak niepotrzebny wyrzutek i niemiły ślad po nieudanym związku, a jego frustracja ciągle narastała.

W końcu w wieku lat 18 wyjechał do Paryża. Tam po raz pierwszy miał większą styczność z dużą cywilizacją i przede wszystkim z filmem – zrodziła się nowa miłość. Besson zrozumiał, że jest to potężne medium, dzięki któremu może zrealizować wszystkie swoje zainteresowania naraz (oprócz oceanu była to też fotografia i pisanie). Zaczął więc pracować przy różnorakich produkcjach – m.in. jako asystent Claude’a Faraldo i Patricka Grandperreta. Z czasem sam zaczął tworzyć – nakręcił trzy krótkometrażówki oraz parę dokumentów i teledysków. Potem na trzy lata wyjechał do Ameryki, gdzie nabył kolejne doświadczenia. Gdy wrócił do Francji, założył własną firmę produkcyjną – Les Films de Loups, którą potem przemianował na jakże oczywiste Les Films de Dauphins. Wtedy też poznał młodego gitarzystę, Erica Serrę, z którym bardzo się zaprzyjaźnił i który potem został jego stałym kompozytorem.

Na planie <em>Nikity<em>

Besson zaczął kręcić pierwsze filmy w latach 80. ubiegłego wieku i niemal z miejsca został jednym z trzech (obok Jean-Jacquesa Beineix i Leos Caraxa) najważniejszych twórców ówczesnej fali Cinéma du look – charakteryzowała się ona zgrabnym, szybkim stylem wizualnym i skupiała się na głównie młodych, często wyalienowanych ludziach, żyjących poza marginesem społecznym w specyficznych grupach. Jednak – w przeciwieństwie do wielu innych filmowych ruchów – unikała politycznej ideologii i społecznego zaangażowania. Wytykali to krytycy, twierdząc, że filmy te są przerostem formy nad treścią i stanowią pusty spektakl pozbawiony głębszych relacji i konfliktów. Besson zrobił trzy filmy zaliczane do tego nurtu – Metro, wspomniany Wielki błękit oraz Nikitę, choć wszystkie jego filmy zrobione są w podobnym duchu (sam reżyser nie lubi jednak, gdy przypina mu się jakiekolwiek łatki).

W latach 90. Besson poszedł jeszcze dalej – stworzył własny, wymuskany do granic wizualny styl i nakręcił filmy, które wyniosły go na sam szczyt. Otrzymał też miano “najbardziej hollywoodzkiego europejskiego twórcy” (prześmiewczo zaczął być nazywany również francuskim Stevenem Spielbergiem), gdyż jego produkcje idealnie łączą w sobie te dwa, jakże różne, podejścia do kina. Międzynarodową sławę zawdzięcza głównie filmowi Leon zawodowiec, który został w całości nakręcony właśnie w USA, ale za francuskie pieniądze i – po części – z francuską ekipą. Tenże film do dziś jest zresztą uważany za najlepsze dzieło reżysera. On sam zupełnie odcina się natomiast od twierdzeń, że to właśnie kino amerykańskie go ukształtowało, gdyż nic o nim nie wiedział.

Na planie <em>Leona<em>

“Nie miałem telewizora aż do 16. roku życia. Mój styl jest odbiciem świata, jaki wokół widziałem”

– powiedział w jednym z wywiadów. Po Leonie przyszedł czas na rozbuchaną historię science fiction, której pozazdrościć mogli sami Amerykanie. Piąty element był zresztą w owym czasie najdroższą europejską produkcją, a w obsadzie znów znalazły się amerykańskie gwiazdy. Potem Besson nakręcił jeszcze chłodno przyjęty historyczny fresk o Joannie D’Arc, a następnie zamilkł na kilka dobrych lat.

W tym czasie, po założeniu wraz z Pierre-Angem Le Pogamem EuropaCorp w roku 2000, przestawił się głównie na produkcje typowych blockbusterów, do których często sam pisał scenariusze, lub które pisano na podstawie jego pomysłów i krótkich historii. Takie tytuły jak trylogia Taxi, Transporter czy 13 Dzielnica przyniosły mu kolejny rozgłos i, przede wszystkim, mnóstwo pieniędzy. Powstała cała seria sequeli, dzięki którym Besson mógł także zainwestować w swoje kolejne projekty i nieco bardziej ambitne filmy, jak np. Home – S.O.S. Ziemia!Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady czy Eskorta (współprodukcja). Zaczął też trenować swoich następców, którzy robią filmy w podobnym do bessonowskiego stylu, choć z różnym skutkiem. Gérard Krawczyk (Taxi), Louis Leterrier (Człowiek Pies), Pierre Morel (Uprowadzona) i Olivier Megaton (Colombiana) okazali się całkiem zdolnymi uczniami, choć oczywiście bez szans na wyjście z cienia mistrza.

<em>Piąty element<em>

W kolejnej dekadzie Besson powrócił do reżyserii, a także do… czerni i bieli. Tak właśnie wyglądał nakręcony po sześcioletniej przerwie, dość skromny jak na tego twórcę, Angel-A. Nie licząc powstałej już w następnym dziesięcioleciu biografii Aung San Suu Kyi – Lady – jest to ostatni w miarę poważny film Bessona, pomimo wątków nadnaturalnych nadal mocno osadzony w świecie rzeczywistym. Wszystkie późniejsze projekty zostały już pozbawione tego punktu zaczepienia, a co za tym idzie także ciężaru dramaturgicznego, stając się kinem przesadnie luźnym, często skierowanym głównie do młodych widzów – szczególnie te o Minimkach, które stanowić miały alternatywę dla podobnych produkcji zza oceanu, a które powstały w oparciu o napisane przez reżysera książki (na chwilę obecną ich seria liczy sobie cztery tomy, przy trzech ekranizacjach).

Projekty te, choć zdecydowanie straciły na dynamice i drapieżności, zachęciły jednak zyskującego coraz bardziej na wadze Bessona do dłuższego powrotu za kamerę, choć wcześniej zarzekał się, iż skończy z tym po nakręceniu dziesiątego filmu (Artura i Minimków właśnie). Jednakże ani wspomniana Lady, zgrabne, lecz banalne Niezwykłe przygody Adeli Blanc-Sec, ani polane mafijnym sosem Porachunki (nie mylić z filmem Guya Ritchiego o tym samym tytule polskim), ani tym bardziej efektowna wizualnie, ale infantylna i przebajerzona historyjka o Lucy nie przysporzyły mu specjalnie nowych fanów. Wszystkie dość szybko przemknęły zresztą przez kina, nie wywołując równie dużej ekscytacji i rewolucji, co wielcy poprzednicy. Obyło się bez laurów i box office’owego szaleństwa, co niejako miało udowodnić, że dla wielu widzów i krytyków prawdziwy Besson skończył się wraz z poprzednim stuleciem.

Na planie <em>Valeriana i Miasta Tysiąca Planet<em>

Ten stan rzeczy odmienić może dopiero szumnie zapowiadany od dłuższego czasu Valerian i Miasto Tysiąca Planet, który właśnie wchodzi na ekrany – adaptacja kultowego komiksu przywodzi na myśl słynny Piąty element nie tylko dlatego, że ponownie mamy do czynienia z kolorowym i niezwykle wystawnym widowiskiem science fiction. Besson raz jeszcze połączył swoje siły z Amerykanami, zatrudniając ichniejsze gwiazdy do najdroższego w historii francuskiego kina filmu, a także przełomu godnego nie tylko tamtego dzieła, co wręcz Avatara Jamesa Camerona. W przypadku sukcesu twórca pójdzie również w ślady swojego kolegi po fachu i rozpocznie pracę nad sequelem Valeriana… oraz Lucy. Ich odbiór na pewno mocno wpłynie na kondycję blisko 60-letniego już Bessona, który pomimo upływu czasu wciąż pozostaje jednym z najbardziej znaczących artystów tej branży.

Prywatnie reżyser także nie próżnuje. Czterokrotnie żonaty (z Anne Parillaud w latach 1986-91, Maïwenn Le Besco między 1993 i 1997, Millą Jovovich od 1997 do 1999 roku i obecnie z Virginie Silla), ma piątkę dzieci – Shannę (ze związku z Le Besco), Juliette (z Parillaud), Talię, Satine i Mao. Mieszka oczywiście w Paryżu.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA