NIE TYLKO LITERATURA. Pisarze w roli scenarzystów
Na tym etapie artykułu pragnę zwrócić uwagę na kilka polskich akcentów. Jerzy Stefan Stawiński napisał niejedną książkę poświęconą tematyce wojennej. O swojej niemałej wiedzy w tej dziedzinie dał znać nie tylko jako pisarz, lecz również scenarzysta filmowy. Przez pięćdziesiąt lat twórczości miał okazję współpracować z najwybitniejszymi polskimi filmowcami. Jego nazwisko widnieje na scenariuszach, na podstawie których swoje dzieła kręcili m.in. Andrzej Munk, Aleksander Ford, Andrzej Wajda, Jan Łomnicki, Sylwester Chęciński, Wanda Jakubowska czy Kazimierz Kutz. Stawiński to jedna z ikon polskiej szkoły filmowej – formacji (wszak najczęściej takiego określenia używają krytycy) najokazalej rozwijającej się w latach 1955–1961.
Stawiński sprawdzał się w przygotowywaniu scenariusza do filmów o odmiennej tematyce. Patrząc na jego dorobek, z jednej strony dostrzegamy dzieła wojenne jak Kanał (1956) czy Godzina „W” (1979), z drugiej utwory psychologiczne, czego przykład stanowi Kto wierzy w bociany (1970). Odpowiadał za skrypt do filmów epickich z rozmachem inscenizacyjnym (Krzyżacy – 1960), jak również projektów o charakterze kameralnym (Człowiek na torze – 1956; nowelka Andrzeja Wajdy w Miłości dwudziestolatków – 1962). Stawiński jest jednym z najbardziej uznanych scenarzystów w historii naszej rodzimej kinematografii, który za swoje wybitne osiągnięcia otrzymał szereg odznaczeń i nagród (od Krzyża Walecznych po statuetkę Orła).
Marek Hłasko był współautorem scenariuszy do zaledwie czterech filmów, aczkolwiek mogło być ich więcej. Ostatecznie, choć było ku temu bardzo blisko, nie doszło do współpracy ani z Romanem Polańskim, ani z Nicholasem Rayem. Odpowiadał jednak za skrypt do Końca nocy (1956), Pętli (1957), Bazy ludzi umarłych oraz Ósmego dnia tygodnia (oba 1958). Nie zawsze satysfakcjonował go finalny efekt danego projektu, o czym przekonał się Aleksander Ford. Zdaniem Hłaski reżyser ostatniego z wymienionych filmów nie wykorzystał potencjału, jaki oferowały książka i scenariusz, spłycając opowiadaną historię. Naturalnie rozczarowanie pisarza zostało wyrażone w znacznie mocniejszych słowach niż moje.
Mając na uwadze kilka opowiadań oraz dwie powieści autorstwa warszawskiego prozaika, które dane mi było czytać, oraz filmowy kwartet, uważam, że Hłasko bezproblemowo odnalazł się w roli scenarzysty. Z pełną świadomością wartości własnych utworów był w stanie wydobyć z nich najważniejsze aspekty i przeobrazić w materiał na film. Zwłaszcza Pętla stanowi przykład dzieła, w którym od pierwszej do ostatniej sceny widz zaznajamia się ze sprawnie napisanym portretem psychologicznym protagonisty, nieustannie mu towarzysząc w dusznych, odrapanych knajpach czy brudnych, mrocznych zakątkach miasta. Oczywiście duża w tym zasługa Wojciecha Jerzego Hasa oraz autora zdjęć Mieczysława Jahody, niemniej scenariusz jest podstawowym (może i kluczowym) fundamentem dla filmu. Hłasko potrafił go przygotować nienagannie.
Zygmunta Miłoszewskiego uznaję za jednego z lepiej prosperujących współczesnych polskich pisarzy. Marzy mi się adaptacja filmowa Domofonu, ale zrozumiałe jest, iż to inne utwory warszawskiego prozaika doczekały się wersji kinowej. Z Uwikłania (2011) zadowolony nie byłem, albowiem raziły liczne zmiany względem książki, co negatywnie wpłynęło na jakość dzieła Jacka Bromskiego. Z większym entuzjazmem podszedłem do Ziarna prawdy (2015), wszak współtwórcą scenariusza został sam autor powieści.
Rezultat jego współpracy z Borysem Lankoszem oceniam stosunkowo dobrze, aczkolwiek należy zauważyć, iż to, co w literaturze zostało rozbudowane bądź pozostało na wolnym polu do wyobrażenia przez czytelnika, w filmie skrócono albo unaoczniono. W efekcie kryminalna intryga i jej rozwiązanie w wersji filmowej budzą wątpliwości, finał został spłycony, zaś nie najlepiej rozpisano role drugoplanowe. Mimo wszystko Ziarno prawdy w zestawieniu z Uwikłaniem dowiodło, że przy potencjalnie następnych adaptacjach książek Miłoszewskiego udział samego pisarza na etapie powstania scenariusza jest konieczny.