Nie tylko Johnny Depp. Kogo jeszcze MADS MIKKELSEN powinien zastąpić?
No i stało się! Mads Mikkelsen zastąpił oficjalnie Johnny’ego Deppa w nadchodzącej trzeciej odsłonie Fantastycznych zwierząt. Czy to dobrze, czy źle – nie zamierzam komentować, bo jeszcze mnie ktoś pozwie o własne zdanie. W każdym bądź razie Bułgaria świętuje. A czy wyjdzie dobrze, czy źle – jeszcze zobaczymy. Faktem jednak, iż Mads to jeden z tych aktorów, których się lubi i którzy mogą zrobić różnicę. A ponieważ nie pierwszy już raz Duńczyk wchodzi w buty kogoś innego (Hannibal, anyone?), to spróbujmy luźno pogdybać o tym, gdzie jeszcze mógłby się sprawdzić…
Batman
55-letni obecnie Skandynaw ma wszystko, czego potrzeba, żeby zostać „jeszcze na to nie za starym”, ale już rozgoryczonym i odczuwającym kryzys wieku średniego Bruce’em Wayne’em – jedną z tych wariacji, które tak dobrze znamy z licznych komiksów. W tej chwili w jego młodszą wersję wciela się Robert Pattinson, ale zawsze można by go wywalić, a nakręcony dotychczas materiał przemontować i za cztery lata wypuścić jako wersję reżyserską Super Dark Extended Cut. Szczególnie, że Pattinson miał niedawno koronawirusa, a Mads nie, więc już zalicza plusa (a raczej minusa, w końcu wynik ma negatywny). Można by też podłożyć Robertowi świnię i na wszystkie jego zbliżenia oraz sceny bez maski cyfrowo nałożyć odmłodzoną twarz Madsa, który by go także za plecami zdubbingował. Taką wersję można by było nazwać „Ultimate BatMads Cut”, wypuścić równocześnie na wszystkie możliwe platformy oraz środki masowego przekazu, w tym gazety, i patrzeć, jak pieniądze same spływają na konto. Część z tego poszłaby na odszkodowanie dla Pattinsona, ale wszyscy byliby szczęśliwi.
Bond
Jak to mawiał Leo Getz: OK, OK, OK – Mads na podpisanie wieloczęściowej, wieloletniej i wielostronicowej umowy jest już niestety lekko za stary (i to nawet biorąc pod uwagę, że 50 lat to dziś nowe 30). Ale co mu szkodzi zrobić choćby solowy projekt w stylu tego, którym kiedyś uraczył nas sir Sean Connery, będący w podobnym wieku w momencie premiery Nigdy nie mów nigdy. Dało się? Dało się. To da się jeszcze raz. A nawet i kolejny, bo sir Roger Moore w trakcie kręcenia swojej ostatniej przygody był jeszcze starszy. Cóż, oczyma wyobraźni już widzę zimnego w obyciu szpiega, który nawet nie musiałby się silić na wesołe riposty do martwych przeciwników. I do tego ten zarost lub wąs… Pikanterii temu wyborowi dodawałby fakt, iż Mads grał już przecież przeciwnika zero-zero-siedem w pamiętnym Casino Royale. Teraz mógłby więc sam zostać dwoma zerami i siódemką, a za swoje nemezis otrzymać… Daniela Craiga (bo czemu nie?). Nie wiem jak wy, ale ja bym oglądał jak świnia Folwark zwierzęcy. A ponieważ nowego Bonda jeszcze nie ogłoszono, to nie ma na co czekać, pani Broccoli. Tylko Mikkelsen. Mads Mikkelsen.
Czarna Pantera
Podobne wpisy
Zaraz, zaraz… whitewashing? Skoro czarnoskórzy mogą wcielać się w białoskóre postaci, to i w drugą stronę można by to pociągnąć. Dobry scenariusz załatwi przecież wszystko, łącznie z rasizmem. A Mads przez cały film nie musi wszak zdejmować maski Czarnej Pantery, która tym samym pozostałaby czarna tam, gdzie liczy się to najbardziej – na zewnątrz (oraz poniekąd w sercu, bo w końcu dbałby dalej o interesy Wakandy, a nie robił z niej drugie RPA). Biorąc pod uwagę, że Marvel zapowiedział, iż nie będzie recastingu zmarłego przedwcześnie Chadwicka Bosemana, nowa Pantera mogłaby od początku do końca zachować anonimowość, tym samym dbając o utrzymanie mitycznego wizerunku. Oczywiście taki casting z miejsca wywołałby niewielkie zamieszki w wybranych miastach, ale przy tak dużych kontrowersjach tłumy waliłyby drzwiami i oknami – zwłaszcza te białe. W najgorszym wypadku można by było powtórzyć pomysł z Batmana i użyć Madsa jedynie do zdubbingowania postaci, która i tak w większości będzie udoskonalona trickami CGI. W ostateczności Mikkelsen mógłby też podążyć drogą Kirka Lazarusa i przejść operację zmiany pigmentu skóry. Najważniejszy jest i tak efekt końcowy, a Mads lipy nie odstawia.
Człowiek z blizną
Mads miał już bliznę na dużym ekranie, i to nie raz (ponownie kłania się Bond), zatem ma już doświadczenie w byciu okaleczonym fizycznie. Co prawda ponownie wkraczamy tu na wojenną ścieżkę z obecnymi trendami, bo nowy Scarface miał być najpierw Latynosem, a teraz szykuje się nam kolejny czarny gangster, ale przecież na tym kryminalna mapa Ameryki się nie kończy. Działają tam w końcu także gangi rosyjskie, polskie, greckie, a zapewne także i duńskie, że o innych białych narodach nie wspomnę. Ostatecznie zresztą kolor skóry nie ma tu znaczenia, bo chodzi wszak o brutalne osiągnięcie American dream przez postać imigranta, a tych w dużej mierze nadal stanowią rdzenni Europejczycy, pomału wypierani z własnego kontynentu przez inne nacje. O wiele ważniejszy jest poziom aktorstwa. A mając do wyboru Madsa i faktycznie przymierzanego do roli Michaela B. Jordana, wybieram Madsa. The world is his.
Furiosa
W prequelu Mad Maxa: Na drodze gniewu w młodszą wersję granej przez Charlize Theron heroiny wcielić ma się Anya Taylor-Joy. I nie mam z tym wyborem problemu. Nie interesuje mnie jednak zbytnio sama historia. O wiele ciekawsze wydaje mi się pokazanie późniejszych losów Furiosy, która przejęła schedę po Wiecznym Joe. I tu na scenę wkracza Mad Mads, który tym samym idealnie wpisałby się w trendy LGBTQ+. Powiedzmy to sobie szczerze: zarządzanie takim dzikim, przyzwyczajonym do patriarchalnego drzewka społecznego tłumem wymaga nie tylko łysej głowy i brakującej ręki, ale też jaj większych od beretów. Furiosa już wcześniej była swoistą chłopczycą, więc tutaj mogłaby przejść de facto fizyczną przemianę z namaszczeniem koleżanek. Myślę, że z operacją nie byłoby problemów nawet w świecie skąpanym w apokalipsie – za zabieg mógłby odpowiadać ten sam człowiek, który w podobnym krajobrazie z powodzeniem przeszczepił Christianowi Bale’owi serce w Terminatorze: Ocaleniu. Tutaj przysłużyłby się sprawie, do spółki z Madsem tworząc odważny, zaangażowany społecznie blockbuster.