Nie tylko horrory. Filmy, których NIE POWINNO SIĘ oglądać SAMEMU
Krótki film o miłości
Kolejny film, który pustoszy umysł i sprawia, że uczucia więdną. Krótki film o miłości Krzysztofa Kieślowskiego jest dziełem przenikliwie bolesnym. Ale to jego intymność i klaustrofobiczność oddziałują tu najdobitniej. Film opowiada o nadwrażliwym, niepozornym Tomku, który kierowany miłością i obsesją podgląda przez lunetę starszą od siebie sąsiadkę z bloku obok. Cały film jest obrazem rodzącej się toksycznej relacji Tomka i sąsiadki Magdy, która ma swoje pochodzenie w chorobliwym podglądactwie chłopaka. Dzieło Kieślowskiego zostawia po sobie nie tylko smutek i przygnębienie, ale i poczucie ciągłego bycia na celowniku. Poczucie zamknięcia w ciasnej przestrzeni, będącej widoczną jak na dłoni. Nagle wszyscy sąsiedzi w obrębie osiedla stają się podejrzanymi voyerystami. Poczucie niepokoju podsyca tym bardziej potencjalne odosobnienie widza, które sprawia, że po seansie Krótkiego filmu o miłości ma się ochotę zaryglować wszystkie okna.
Funny Games U.S.
Nie znam filmu, który mógłby wywołać większą paranoję. A nie ma niczego lepszego niż paranoja podczas samotnego, najlepiej jeszcze wieczornego seansu. Funny Games (piszę tu o amerykańskiej wersji z 2007 roku) to film o diabolicznej, sadystycznej grze. Niewinna prośba o pożyczenie jajek przeradza się w seans nieuzasadnionej brutalności, na którą trudno patrzeć. Napięcie i niepokój rosną od pierwszej minuty filmu, a to za sprawą tego, że bardziej przerażający od zamaskowanych oprawców atakujących twój dom są tylko oprawcy, którzy nie tyle nie chowają swojej twarzy, ale prezentują na niej przeszywający uśmiech. Po włączeniu przycisku start, nie ma już odwrotu. Spirala cierpienia będzie się nakręcać aż do końcowych chwil filmu. Po tej ekranowej nawałnicy niewyjaśnionej brutalności trudno dojść do siebie. Szczególnie przypominając sobie moment, w którym główny bohater Paul zwraca się bezpośrednio do widza, burząc czwartą ścianę, dając jakoby sygnał, że widz jest w centrum tej śmiercionośnej zabawy. Jest jej integralną częścią. I zdajesz sobie w końcu sprawę, jak absurdalnie niemożliwe jest liczyć w tym przypadku na szczęśliwe zakończenie. Po seansie filmu ściany, grubości co najwyżej kartki papieru, nagle wydają się mieć oczy i uszy. Każdy dźwięk jest groźbą, a dzwonek do drzwi lub odgłos pukania jest równoznaczny z wyrokiem nadchodzącej śmierci. Lepiej oszczędzić sobie natłoku nerwów, zaplanować grupowy seans Funny Games i skupić się przede wszystkim na reżyserskim kunszcie Michaela Hanekego.
Antychryst
Filmy Larsa von Triera od lat polaryzują widownię. Antychryst zaś to film, który chyba najmocniej podzielił widzów. Jego seans trudno porównać do czegokolwiek. Jest wstrząsający, wywołuje wiele skrajnych i drażliwych emocji. Dziwnie zaczyna się robić już w początkowej scenie filmu. Scenie, w której śmierć dziecka zostaje zestawiona z pięknem i zmysłowością aktu seksualnego – czymś, co to życie zapoczątkowuje. Wszystko to przy akompaniamencie kojącej muzyki klasycznej. Pogrążeni w żałobie rodzice zmarłego chłopca postanawiają przenieść się do domku na odludziu, by w spokoju i kontemplacji zmierzyć się z rodzinną tragedią. Później robi się jeszcze dziwniej. Lars von Trier zaczyna zgłębiać najbardziej mroczne zakamarki ludzkiego umysłu, ukazując to w bezlitośnie graficzny sposób. Przeplata ze sobą sceny ociekające brutalnością z momentami niezręcznych, niepokojących scen seksu. Finalnie po seansie Antychrysta czuć głównie niepokój, niepewność, dezorientację oraz coś na kształt wstydu. Jest to mieszanka, która w połączeniu z osamotnieniem w czterech ścianach nie tworzy niczego dobrego. Warto przetestować swoją cierpliwość do dzieła Duńczyka w towarzystwie – wtedy łatwiej o dyskusję i wymianę poglądów, bo, bądź co bądź, Antychryst to film, który skupiając się na takich zjawiskach jak śmierć, seksualność, żal i żałoba, skrywa w sobie wiele znaczeń oraz pozostawia szerokie pole do interpretacji.