Riddick, awanturnik i zbiegły więzień, staje się jedyną osobą zdolną do powstrzymania złych Necromengerów, zagrażających ładowi galaktyki.
Zapytacie pewnie, dlaczego zdecydowałem się umieścić w zestawieniu akurat drugą część autorskiej trylogii Davida Twohy’ego o przygodach Riddicka? Ano dlatego, że tak jak Pitch Black (część pierwsza) i Riddick (część trzecia) są kameralnym dreszczowcami, których akcja rozgrywa się na jednej planecie, tak część środkowa trylogii, Kroniki Riddicka, znacznie poszerza nam krajobraz przygód głównego bohatera. I za to właśnie zasłużyła sobie na uwagę. Riddick przestaje być tutaj tajemniczym, małomównym mścicielem. Teraz na jego barki spada o wiele większa odpowiedzialność niż ratowanie własnego tyłka. I radzi sobie z nią wybornie. Postać Riddicka, jego dwuznaczność i osobliwa siła charakteru, jest największą zaletą zarówno tego filmu, jak i całej serii.
Załoga statku Serenity, parająca się transportem i przemytem, z charyzmatycznym kapitanem Reynoldsem za sterami, przemierza bezkres kosmosu w poszukiwaniu nowych przygód i zleceń.
To dla takich tytułów powołuje się tego typu zestawienia. By chociażby o nich wspomnieć i umieścić w towarzystwie pozycji, które przygniotły je popularnością. Serenity to pełnometrażowa wersja serialu Firefly – cieszącego się w wielu kręgach zasłużonym kultem. Tajemnicę stanowi dla mnie zarówno fakt, dlaczego Firefly zakończył się na pierwszym sezonie, jak i dlaczego Serenity nie doczekało się kontynuacji. Whedon udowodnił, że jest dobrym obserwatorem. Wyciągnął z Gwiezdnych wojen najbardziej charakterystyczną postać – Hana Solo – dał mu nowe imię i załogę i pozwolił przeżywać nowe przygody. Nie wszyscy jednak dali się ponieść zabawie. A tej ten kosmiczny western zapewnia co niemiara.
Powstała na podstawie komiksów Marvela historia przybliża postać Petera Quilla, kosmicznego awanturnika, który wraz ze swoją równie awanturniczą świtą staje naprzeciw potężnego Ronana, by powstrzymać jego zagrażające całemu wszechświatowi niszczycielskie zapędy.
Tego towarzystwa nie trzeba nikomu przedstawiać. Po pierwszym kinowym seansie nie miałem wątpliwości, jak sklasyfikować obejrzany przeze mnie film. Pod względem bogactwa świata przedstawionego Strażników Galaktyki można umieścić gdzieś pomiędzy Star Trekiem a Gwiezdnymi wojnami, z zastrzeżeniem, że mają oni o wiele więcej luzu i humoru niż wspomniane gatunkowe giganty. Pod tym względem bliżej Strażnikom do Flasha Gordona. Film ma bohaterów, którzy tak po prawdzie pełnią w opowieści rolę antybohaterów – ich cechy charakteru stanowią bowiem dość wątpliwy wzór do naśladowania. Ale może właśnie dzięki temu, że Quill i jego świta mają w sobie takiego zadziora i nie boją się ryzyka, są w swych misjach tacy skuteczni? Sami sobie odpowiedzcie.
korekta: Kornelia Farynowska