NICOLAS CAGE – druga część filmografii aktora. Lata 2014-2023

2019
W kolejnym roku Cage postanowił wrzucić wyższy bieg – dokładnie to szósty, bo wystąpił wówczas w dokładnie sześciu pełnometrażowych produkcjach. Brzmi imponująco, prawda? Na pierwszy rzut oka być może tak, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że tak naprawdę tylko jeden z tych filmów spotkał się z aprobatą krytyków i widzów, dorobek Nicolasa AD 2019 wypada nieco mniej okazale. Tamten rok rozpoczął się dla niego od kolejnego generycznego kina zemsty – Czas rozliczenia w reżyserii Shawna Ku to sztampowa propozycja z kategorii „Cage wyrównuje rachunki”. Choć tym razem za kamerą stanął twórca nie całkiem anonimowy (Ku w 2010 roku nakręcił dobrze przyjętego Pięknego chłopaka), Czas rozliczenia nie oferuje nic ponad ogrywanie gatunkowych klisz. Nic wciela się tu w byłego egzekutora mafii, który planuje odegrać się na byłych szefach za to, że wrobili go w trwającą 19 lat odsiadkę. Brzmi jak coś, co można obejrzeć w domu z kumplami i piwem i dokładnie takie jest – dużo tu kiczowatych dialogów i sztampowo zrealizowanych scen akcji, ale całość, przy zachowaniu odpowiednio niskich oczekiwań, broni się jako przeciętniak w swojej kategorii. Bonusem dla polskiego widza będzie występ Karoliny Wydry, która w Hollywood swego czasu radziła sobie lepiej niż wymieniona kilka akapitów wyżej i swego czasu niemiłosiernie lansowana Weronika Rosati.
Po raz drugi w 2019 roku można było zobaczyć Cage’a w szalonym Kolorze z przestworzy Richarda Stanleya, ekranizacji opowiadania H.P. Lovecrafta. W pierwszym pełnometrażowym filmie fabularnym Stanleya od ponad 20 lat (jest autorem m.in. kultowego Hardware (1990)) Nicolas mógł czuć się jak ryba w wodzie – tytułowy, obłędnie jaskrawy i intensywny kolor pochodzący od pewnego meteoru stanowi narzędzie, które pozwala aktorom na wyzbycie się wszelkich zahamowań. Jak pisał w recenzji filmu mój redakcyjny kolega Krzysztof Walecki: “trochę szkoda, że Stanley od samego początku pozwolił aktorowi na szarżę, gdyż tak naprawdę trudno stwierdzić, w którym momencie jego bohater poddaje się mocy <<koloru z innego wszechświata>>”. Na pewno miał w tym sporo racji, ale dla zdeklarowanych wyznawców talentu Nicolasa Cage’a nie będzie to zarzut wobec filmu Stanleya. Poza tym naszemu bohaterowi doskonale partnerują tu inni utalentowani aktorzy, jak Joely Richardson, niezwykle wyrazista Madeleine Arthur czy czołowy “jaracz” Hollywood, Tommy Chong. Kolor z przestworzy to pozycja obowiązkowa dla fanów horrorów z niesamowitym klimatem.
Jeśli spodziewacie się, że po udanym projekcie Nicolas tradycyjnie wziął udział w jakimś filmowym niewypale, muszę was nieco rozczarować. Jego następny film, Podróże z diabłem Jasona Cabella (debiutującego jako samodzielny reżyser), to całkiem przyzwoity thriller kryminalny z niezłą obsadą – Cage’owi partnerują tu m.in. Laurence Fishburne, Leslie Bibb, Cole Hauser, Adam Goldberg, Barry Pepper i Peter Facinelli. Pod względem warsztatowym także wszystko zdaje się być na miejscu: dynamiczny montaż i sekwencje akcji, które nie zdradzają niskiego (zapewne) budżetu sprawiają, że Podróże z diabłem przypominają akcyjniaki produkowane niegdyś taśmowo na VHS. Próżno szukać tu oryginalności, a Cage – w nietypowej dla siebie roli członka kartelu narkotykowego – nie wyróżnia się tu niczym szczególnym, a jednak na tle wielu gorszych dokonań Nicolasa należy ocenić film Cabella pozytywnie.
Ken Sanzel, Nick Powell (ponownie), Stephen S. Campanelli – oto nazwiska reżyserów trzech pozostałych filmów z Cage’em z 2019 roku i jeśli nazwiska tych panów nic wam nie mówią, nie musicie wątpić w swoją znajomość branży filmowej. Wszyscy trzej panowie na reżyserskim polu, mówiąc dyplomatycznie, oszałamiających sukcesów nie osiągnęli. Także ich dokonania z udziałem Nicolasa, odpowiednio: Domino śmierci, Instynkt pierwotny i W środku burzy, trudno uznać za coś więcej niż filmowe chałtury. Pierwszy z tytułów to nawet nieźle prezentujący się wizualnie thriller akcji, w którym jednak odtwórcza fabuła o “człowieku z przeszłością” (zgadnijcie, kto go gra!) wplątanym w kryminalną intrygę nie daje absolutnie żadnej frajdy. Znacznie więcej znajdziecie jej w Instynkcie pierwotnym, ale głównie dlatego, że to film tak zły, że aż zabawny! Nick Powell, którego cała “kariera” reżyserska sprowadza się do dwóch filmów z Nicolasem Cage’em (drugim jest omawiany kilka akapitów temu Banita), nakręcił thriller akcji o dzikim zwierzęciu siejącym popchłoch na statku, ale problem w tym, że wygenerowany komputerowo biały jaguar wygląda jak render ze słabej gry z lat 90. Przyjemnością jest tu jedynie nonszalancki Nic, który zdaje się bawić wyśmienicie – jego “Take it easy with my cat!” powinno przejść do absolutnej klasyki “kejdżowych” cytatów. Najsłabszym z tych trzech tytułów jest bez wątpienia W środku burzy, a szkoda, bo Stephen S. Campanelli to świetny i niesamowicie doświadczony operator kamery, któremu po prostu nie jest pisana reżyseria. W tym thrillerze psychologicznym przerabia niemal wszystkie gatunkowe klisze i to w sposób tak pobieżny, że nawet widz pełen najlepszych intencji nie jest w stanie przymknąć oka na wtórność tej produkcji. Nicolas jako bardzo podejrzany mąż pięknej kobiety (zjawiskowa, ale aktorsko nieudolna KaDee Strickland) oczywiście uruchamia tutaj tryb “100% Cage’a”, ale nawet w tym czuć sporo fałszu. To dowód na to, że nawet najlepsze przejawy “kejdżyzmu” nie są w stanie przykryć nieudolnej filmowej roboty.
2020
“He’s crazy – like me!”
Rok, w którym wybuchła pandemia koronawirusa, odcisnął negatywne piętno na wielu aktorskich karierach, nawet tych błyskotliwie się rozwijających. Cóż więc miał począć poczciwy Nicolas, który na przestrzeni ostatniej dekady ledwie kilka razy wzniósł się ponad poziom mocno przeciętnych produkcji telewizyjnych? W jego przypadku rok 2020 mógłby zostać wymazany z jego filmografii, gdyż jedynym filmem z jego udziałem (nie licząc dubbingowej fuchy w kontynuacji Krudów) było Jiu Jitsu Dimitriego Logothetisa, człowieka odpowiedzialnego – w roli producenta, scenarzysty czy reżysera – za wiele drugo- i trzecieligowych filmów i seriali. W większości opisywanych w tym tekście filmów Nicolas Cage zagrał główną rolę, ale w Jiu Jitsu pojawia się na drugim planie – wcielił się w wyglądającego na hipisa mentora najlepszych na Ziemi mistrzów sztuk walki, którzy muszą stawić czoła pojawiającemu się na naszej planecie raz na sześć lat kosmicznemu wojownikowi. Wybaczcie, zdaję sobię sprawę jak bardzo jest to zagmatwane, ale tak – znani gwiazdorzy ekranowych bijatyk, tacy jak pochodzący z Tajlandii Tony Jaa czy pozbawiony jakichkolwiek umiejętności aktorskich Kanadyjczyk Alain Moussi, z jakiegoś powodu muszą słuchać wskazówek Nicolasa Cage’a. Kuriozalność filmu Logothetisa znalazła swoje odzwierciedlenie w ocenach przyznawanych przez użytkowników portalu IMDb, gdzie Jiu Jitsu legitymuje się średnią oceną 2.9/10, najgorszą spośród wszystkich tytułów, w których kiedykolwiek pojawił się Nic – gorszą nawet od Czasów ostatecznych!
2021
Jeśliby zastosować analogię pomiędzy karierą Nicolasa Cage’a a kondycją całego świata, to rok 2020 należałoby uznać za zwycięstwo ciemności, zaś 2021 triumf światła. Gdy ludzkość na całym świecie cierpiała katusze w lockdownach, kariera Cage’a także przeżywała męki; gdy jednak koronawirus nieco odpuścił, także i w życiu zawodowym Nicolasa zaczęło dziać się lepiej. Tak oto świat otrzymał w darze dzieło pod tytułem Więźniowie Ghostland, ostatni jak dotąd film Siona Sono, którego niedługo po premierze oskarżono o molestowanie seksualne, co wyhamowało karierę jednego z najbardziej osobliwych i twórczych japońskich filmowców. Więźniowie Ghostland, podobnie jak trzy lata wcześniej Mandy, mieli premierę na festiwalu w Sundance i choć nie powtórzyli sukcesu filmu Cosmatosa, wywołali nie mniejszą dyskusję. Oto dwóch pozytywnie zakręconych filmowo szaleńców spotkało się na planie, by zrealizować dzieło wymykające się jakimkolwiek gatunkowym schematom, a raczej – redefiniujące je. Kino samurajskie, filmowa baśń, kino zemsty, western – u Siona Sono jest to wszystko i o wiele więcej. Nicolas ponownie prezentuje swoją najbardziej szaloną stronę, jednocześnie wywołując w widzach zachwyt i konsternację. Więźniowie Ghostland to film, któremu możecie wystawić niską ocenę, jednocześnie dodając go do ulubionych. W swojej recenzji po obejrzeniu dzieła Siona Sono na wrocławskim American Film Festival pisałem, że jest ono “zarówno idealnym <<midnight movie>>, jak i natychmiastowym <<guilty pleasure>>” i to zestawienie anglojęzycznych określeń chyba najlepiej opisuje charakter Więźniów Ghostland.
Pomyślałem, że to będzie ciekawe aktorskie wyzwanie – sprawdzić, ile będę w stanie zakomunikować, nie używając słów, a jedynie gestów i mimiki.
Jeśli oglądaliście Pięć koszmarnych nocy, jeden z popularniejszych horrorów 2023 roku, z pewnością błyskawicznie znajdziecie podobieństwa między ubiegłorocznym filmem Emmy Tammi i komediowym horrorem Niewesołe miasteczko Kevina Lewisa z 2021 roku. Choć w teorii zarówno gra, na której oparto Pięć koszmarnych nocy, jak i pomysł leżący u podstaw filmu Lewisa powstały w tym samym czasie, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że obie te produkcje to nie tak znowu różniące się od siebie warianty tej samej historii. W Niewesołym miasteczku Nicolas Cage wciela się w bezimiennego i – uwaga! – milczącego podróżnika, który na skutek pechowej sytuacji musi podjąć się krótkoterminowej pracy, jaką jest posada woźnego w demonicznym parku rozrywki. Dla naszego bohatera to idealne okoliczności, bowiem szybko orientuje się, że musi stawić czoła morderczym atrakcjom wesołego miasteczka, opętanym przez dusze seryjnych morderców. Nic pasuje tu jak ulał i choć tym razem pozbawiony jest swojego werbalnego oręża, jego ponadprzeciętna ekspresja nie pozwala widzowi się nudzić.
Trzecim i bodaj najlepszym spośród filmów Nicolasa Cage’a z 2021 roku jest Świnia, kameralny niezależny dramat, w którym nasz bohater wciela się w zapuszczonego samotnika, usiłującego odzyskać swoje ukochane tytułowe zwierzę. Żaden z niego jednak John Wick – Rob to mrukliwy introwertyk z tajemniczą, choć tym razem nie najemniczą przeszłością. Film debiutującego w pełnym metrażu Michaela Sarnoskiego to bowiem nie wybuchowe kino akcji, lecz kameralny dramat o złamanym człowieku. W swojej recenzji z American Film Festivalu pisałem o Świni tak: “Sarnoski jednak nie poszedł na łatwiznę i nakręcił kameralny, spójny i unikający dosłowności film, w którym zasłużony aktor ma możliwość przypomnienia widzom, że ma do zaoferowania coś więcej niż tylko obłęd w oczach”. To właśnie po premierze Świni, która może pochwalić się obłędną notą 97% od krytyków w portalu Rotten Tomatoes, świat ponownie uwierzył, że Nicolasa Cage’a nie można jeszcze skreślać.