NIEWESOŁE MIASTECZKO. Porządki według Nicolasa Cage’a
Patrząc na poczynania Nicolasa Cage’a na przestrzeni ostatnich lat, można by założyć, że nowa produkcja z aktorem w roli głównej nie zaskoczy niczym nowym. I tutaj widz popełnia pierwszy błąd. Niewesołe miasteczko to bowiem dzieło kiczowate, balansujące na granicy śmieszności i autentycznej rozrywki, które doskonale wie, jak utrzymać widza w napięciu do ostatnich sekund, ale nie z powodów, o których moglibyście pomyśleć. Co takiego więc sprawiło, że sam Nicolas Cage zainteresował się filmem z budżetem opiewającym na pięć milionów dolarów, który w większości poszedł prawdopodobnie na jego gażę?
Historia rozpoczyna się w momencie, gdy nasz bezimienny bohater wpada w „zasadzkę” zastawioną przez miejscowych. Ponieważ jego samochód nie nadaje się do użytku, zawiera układ z właścicielem budynku, w którym mieści się tytułowy raj Willy’ego. Ten obiecuje zapłacić za naprawdę samochodu, nasz bohater zaś ma jedno zadanie do wykonania: musi posprzątać cały budynek. Nie wie jednak, że na jego życie czyha zło pod postacią animatronicznych zabawek.
Każdy, kto widział trailer, odniósł wrażenie, że cały pomysł oparty jest na kultowej już grze FNAF, czyli Five Nights at Freddy’s, gdzie także mamy do czynienia z dozorcą zamkniętym w nieczynnej restauracji, na którego życie czyhają nawiedzone mordercze zabawki. Byłam święcie przekonana, że to pełnoprawna adaptacja, ale nie mogłam się bardziej mylić, gdyż film z uniwersum FNAF dalej jest w produkcji. Oglądając jednak nowy film Nicolasa Cage’a, nie sposób nie znaleźć identycznych elementów łączących dwa dzieła, co nasuwa mi pytanie, ile tak naprawdę oryginalnego materiału jest w filmie i czy nie jest to przypadkiem czystej postaci plagiat. Oczywiście nazwy są inne, ale wszystko pozostałe, łącznie z samą historią miejsca, jest zaskakująco podobne, o ile nie identyczne.
Mimo powyższego zarzutu miałam z produkcją zupełnie inny problem. Gra jest bowiem na tyle przerażająca, że jej adaptacja również taka powinna być. W tym przypadku nie mogłam powstrzymać się od ciągłego śmiechu. Bo przecież jak nie śmiać się, gdy Nicolas Cage kopie tyłki zabawkom. Same w sobie są one na tyle groteskowe, że każda scena z nimi związana oznacza niekontrolowane wybuchy śmiechu. Ba! Nawet momenty, w których nasz bohater przerywa walkę po to, by zgodnie z alarmem napić się ulubionego drinka, są przekomiczne. Nie mówiąc już o scenach walki pomiędzy Nicolasem a ludźmi przebranymi w kostium krokodyla czy łasicy.
Oczywiście jak na tego typu produkcję przystało, oprócz naszego małomównego bohatera otrzymujemy zestaw pięciu archetypicznych osobowości pod postacią nastolatków, którzy muszą przecież zginąć dla dobra fabuły. Mamy więc czarnoskórego jegomościa, który umawia się z klasyczną blondynką, a który o dziwo nie zginie jako pierwszy. Poza tym jest Liv, której celem jest zniszczenie przeklętego budynku, a której asystuje zakochany w niej przyjaciel oraz chłopak, którego imienia nie pamiętam. Ale to nieważne, bo nie ma on wiele do zagrania. Smutne jest to, że są oni mięsem armatnim. Jednak z drugiej strony po ludziach, którzy wiedzą, z czym mają do czynienia, spodziewałam się trochę więcej aniżeli natychmiastowej śmierci.
W kogo wciela się w takim razie sam mistrz Nicolas Cage? Ano do końca nie wiadomo. Kim jest? Jaką ma przeszłość? Czy jego pojawienie się w mieście było zaplanowane? Gdzie nauczył się tak walczyć? Na te i inne pytania nie otrzymujemy ani jednej odpowiedzi. Ale to praktycznie bez znaczenia, bo samą przyjemnością jest patrzenie, jak aktor tańczy, kopie tyłki zabawkom i robi szereg innych rzeczy, które powodują, że nie będzie wam się to mieściło w głowach.
Czy Niewesołe miasteczko to dobry film? I tak, i nie. To bez wątpienia świetna zabawa, bez konieczności zbyt intensywnego myślenia nad fabułą, z postaciami, których nie da się nie lubić, choć ich charaktery bardziej sztampowe być nie mogły. Z drugiej strony spodziewałam się czegoś więcej po tworze reklamującym się jako horror. Ani on straszny, ani on przerażający, a momentami wręcz przezabawny. To naprawdę dobra rozrywka na weekend, dlatego serdecznie polecam zapoznać się z tym tworem filmowym. Szczególnie że szykowany jest już sequel. Na upartego można by pokusić się o stwierdzenie, że to jedno wielkie nawiązanie do slasherów z końca lat 80. XX wieku, z milczącym Nicolasem udającym Clinta Eastwooda.