Największe KŁAMSTWA w filmach BIOGRAFICZNYCH ostatnich lat
Ostatnie lata w światowym kinie przyniosły nam całe mnóstwo biografii znamienitych postaci związanych z kulturą, sztuką czy polityką. Trudno byłoby nawet wskazać rok, w którym nie mielibyśmy do czynienia z głośną i nagradzaną produkcją opartą na życiorysach prawdziwych historycznych bohaterów. Mimo widocznej sympatii do biopiców podczas niemal każdego sezonu nagrodowego (czego najlepszym i najświeższym przykładem jest oczywiście zeszłoroczny triumf Oppenheimera), część z nich, aby zintensyfikować ekranowe doznania, znacząco mija się z prawdą. W wyniku czego reżyserska interpretacja nie tylko rzuca nowe światło na fakty, ale bardzo często całkowicie je przeinacza. Przyjrzyjmy się więc filmom biograficznym z ostatnich lat, które w pewnych istotnych fabularnie kwestiach otwarcie nas okłamały.
„Snajper” (2014), reż. Clint Eastwood
Box office’owy hit w reżyserii Clinta Eastwooda opowiadający o jednym z najbardziej celnych snajperów w historii wojska Stanów Zjednoczonych przez otoczenie głównego bohatera był wielokrotnie chwalony za trafne odwzorowanie historii Chrisa Kyle’a (Bradley Cooper). Niemniej jednak produkcja z 2014 roku pewne wydarzenia z życia żołnierza wyolbrzymiła, pozostając w sprzeczności z jego książkową biografią, na której opary był scenariusz filmu. Gdy Kyle po odbyciu szkolenia znajduje się już na misji w Iraku, pierwszy strzał, jaki ma oddać, jest dla niego ogromnym moralnym wyzwaniem. Jego celem jest bowiem mały chłopiec, który odbiera z rąk matki granatnik i biegnie z nim w stronę amerykańskich żołnierzy. W rzeczywistości Kyle nigdy nie zastrzelił dziecka, i mimo przerażenia i napięcia na twarzy Bradleya Coopera – snajper podkreślał, że nie żałował ani jednego oddanego strzału i każda podjęta przez niego decyzja była konieczna i głęboko przemyślana. Ponadto największym wrogiem Kyle’a, wielokrotnie pojawiającym się na przestrzeni fabuły, jest snajper Mustafa – były sportowiec, który stał się istnym postrachem wśród fundamentalistów Al-Kaidy. Mimo sporej roli, jaką odgrywa w scenariuszu, w swojej biografii Kyle tylko raz wspomina jego postać, którą znał tak naprawdę jedynie ze słyszenia. Celem historycznego strzału, jaki Amerykanin wykonał z odległości około 2 kilometrów, nie był zatem owiany tajemnicą iracki terrorysta, ale inny rebeliant kierujący wyrzutnię rakiet w stronę wojsk USA.
„Napoleon” (2023), reż. Ridley Scott
Pośród całej listy zarzutów kierowanych w stronę wielkiego przegranego ostatnich Oscarów, czyli Napoleona Ridleya Scotta, chyba najgłośniej dało się słyszeć jeden konkretny – wyjątkowo luźny stosunek twórców do prawdziwych wydarzeń historycznych. Biografia (a raczej dzieło w wybranych fragmentach zgodne z życiorysem francuskiego generała) niemal na każdym etapie fabularnym wprowadzała nas w błąd, co w parze z nużącym scenariuszem i rozczarowującym występem Joaquina Phoenixa złożyło się na jeden z gorszych zawodów filmowych 2023 roku. Pierwszym elementem, jaki twórcy potraktowali z przymrużeniem oka, była różnica wieku między Józefiną a Napoleonem, kompletnie niezgodna z doborem obsadowym Phoenixa i Vanessy Kirby. Kompletną bzdurą jest też tzw. test na płodność, w którym Napoleon poprzez zdradę żony miał upewnić się, czy powód wieloletniego braku potomka leży po jego stronie – żadne źródła historyczne nie potwierdzają, iż taka sytuacja kiedykolwiek miała miejsce. Podobnie było zresztą ze spotkaniem Bonapartego z Księciem Wellington podczas wiekopomnej bitwy pod Waterloo – w rzeczywistości dwaj politycy nigdy nie stanęli ze sobą twarzą w twarz. Jako kolejne nieścisłości z faktami w Napoleonie wymienić możemy chociażby obecność Bonapartego na polach bitewnych, uczestnictwo w ścięciu Marii Antoniny w 1793 czy wystrzelenie kul armatnich na egipskie piramidy.
„Oppenheimer” (2023), reż. Christopher Nolan
Christopher Nolan może poszczycić się faktem, iż niemal 600-stronicową biografię Roberta Oppenheimera autorstwa Kaia Birda i Martina J. Sherwina przeniósł na ekran z imponującą precyzją. Jednak czymże byłaby filmowa adaptacja, gdyby ekipa nie pokusiła się o kilka bonusów, których próżno szukać w życiorysie ojca bomby atomowej? Po pierwsze: prawdopodobnie unikając zamętu w podróżach z jednej lokalizacji do kolejnej, twórcy ograniczyli Projekt Manhattan do siedziby w Los Alamos, mimo iż w przedsięwzięcie zaangażowano jeszcze 2 kolejne miasta – Oak Ridge w stanie Tennessee oraz Hanford w stanie Waszyngton. Kolejnym sporym uproszczeniem w filmie Nolana jest postać Jean Tatlock, zagrana przez Florence Pugh. W rzeczywistości amerykańska psychiatra i Robert Oppenheimer byli narzeczeństwem, choć ich związek przechodził kilka poważnych kryzysów. W przeciwieństwie do tego, czego dowiedzieliśmy się podczas seansu, dwójka bohaterów rozstała się jednak jeszcze przed pierwszym spotkaniem Oppenheimera z Kitty Vissering, jego przyszłą żoną. Sama Jean była zaś osobą nieheteronormatywną i to właśnie problem z zaakceptowaniem własnej seksualności był jednym z powodów jej depresji, o czym w filmie (prawdopodobnie z powodu koniecznych cięć w i tak zabójczym montażu) niestety już nie słyszymy. Jeśli zaś chodzi o sam Projekt Manhattan i niebezpieczeństwo związane z bombą Oppenheimera, postacią świadomą potencjalnego globalnego zagrożenia i możliwości zakończenia II wojny światowej jest w scenariuszu sportretowany przez Matta Damona generał Groves. Tak naprawdę nie mógł on jednak mieć pojęcia o konsekwencjach projektu dla reszty świata – informacje tego typu przekazywane były jedynie w zaufanym gronie naukowców.
„Bracia ze stali” (2023), reż. Sean Durkin
Sean Durkin w pięknym stylu przeniósł na ekran burzliwe losy jednej z najbardziej ikonicznych rodzin w historii wrestlingu. Bracia ze stali, mimo iż pozostali niestety w cieniu zeszłorocznych superprodukcji – takich jak wspomniany już Oppenheimer czy Biedne istoty – okazali się jedną z bardziej emocjonalnych i refleksyjnych biografii ostatnich lat. Nie wszyscy widzowie wiedzieli jednak, iż już i tak wstrząsająca opowieść nie oddaje w pełni tragedii (czy według scenariusza – klątwy) rodziny Von Erichów. Kerry, David i Mike, odegrani kolejno przez Jeremy’ego Allena White’a, Harrisa Dickinsona i Stanleya Simonsa, to nie jedyni członkowie sportowego klanu, którzy stracili życie w przykrych okolicznościach. W filmie celowo zrezygnowano z wprowadzenia postaci ostatniego brata – Chrisa, również profesjonalnego wrestlera, który podobnie do dwójki rodzeństwa nie wytrzymał ciążącej na nim presji i w 1991 popełnił samobójstwo. Jak tłumaczyli później twórcy, historia rodziny Von Erichów opowiedziana w całości byłaby dla widzów dramatycznym przeżyciem. Do cięć w scenariuszu w jednym z wywiadów odniósł się sam reżyser filmu. Według niego „jedna tragedia więcej byłaby już dla filmu nie do udźwignięcia”.
„Teoria wszystkiego” (2014), reż. James Marsh
Teoria wszystkiego to niekwestionowana perełka w dorobku aktorskim zarówno genialnego Eddiego Redmayne’a, jak i dotrzymującej mu kroku Felicity Jones. Reżyser James Marsh postawił na opowiedzenie historii miłosnej z perspektywy Stephena Hawkinga, właśnie jego stawiając na szczycie hierarchii ważności. Mimo iż film oparty był też na wybranych wspomnieniach jego żony Jane Wilde, pominiętych zostało w nim mnóstwo szczegółów obecnych w jej autobiografii zatytułowanej Podróż ku nieskończoności. Moje życie ze Stephenem. Kobieta opisała w niej trudy związane z chorobą męża, wieloletnią alienację od znajomych i poświęcenie własnej kariery na rzecz całodobowej opieki nad naukowcem. Kolejną alternatywną interpretacją rzeczywistości jest scena pierwszego spotkania Hawkingów i początek ich związku. Według scenariusza tragiczna diagnoza Stephena pojawiła się już jakiś czas po tym, jak młodzi studenci zaczęli się spotykać. Prawda jest jednak dużo mniej melodramatyczna niż na ekranie – Jane i Stephen, choć poznali się jeszcze przed informacją o chorobie naukowca, świadomie podjęli decyzję o związku (mimo prognozowanych 2 lat życia). Film Marsha zasugerował również, iż Wilde, wciąż będąc w związku ze Stephenem, wdała się w romans z jego opiekunem Jonathanem Jonesem. Kobieta mocno podkreśliła jednak w swojej biografii, iż do samego końca pozostała wierna mężowi, wchodząc w relację z Jonesem dopiero po rozwodzie.
„The Social Network” (2010), reż. David Fincher
W scenie rozpoczynającej The Social Network (która notabene potrzebowała aż 99 dubli, o czym kiedyś już pisałam) widzimy kłótnię Marka Zuckerberga i jego ówczesnej dziewczyny Eriki Albright (postać sama w sobie jest wytworem fikcji, jednak Zuckerberg przyznał, iż była wzorowana na jego byłej miłości). Wątek ich związku pełni w filmie Finchera kluczową rolę, gdyż to właśnie zemsta na Erice staje się dla głównego bohatera motywacją do stworzenia FaceMash – apki, w której studenci Harvardu mogą porównywać ze sobą zdjęcia swoich koleżanek. Tak ważna pozycja postaci granej przez Rooney Marę może zastanawiać, jeśli przywołamy kilka faktów z młodości Zuckerberga. Mniej więcej w tym samym czasie, w którym założyciel Facebooka zerwał z Albright, w jego życiu pojawiła się już jego przyszła żona Priscilla Chan, zatem w przeciwieństwie do tego, co widzimy na ekranie, Zuckerberg wcale nie próbował odnowić z nią kontaktu. Scenariusz sugeruje nam również, że powodem stworzenia Facebooka była dla Zuckerberga i Eduardo Saverina chęć zdobycia dziewczyn. Jednak i tej teorii prezes Mety wielokrotnie zaprzeczał, prostując, iż jego celem od początku było wyłącznie umożliwienie studentom nawiązywania znajomości online.
„Czarne bractwo. BlacKkKlansman” (2018), reż. Spike Lee
Z całego zestawienia to właśnie BlacKkKlansman, zwycięzca Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany, ma najmniej wspólnego z prawdziwymi wydarzeniami. Już w napisach początkowych twórcy zapewniają nas zresztą, że mimo oparcia fabuły na faktycznym śledztwie z lat 70. dotyczącym Ku Klux Klanu lwia część produkcji to filmowa fikcja. Samo osadzenie filmu w czasie zrywa z życiorysem głównego bohatera Rona Stallwortha – swoje śledztwo Amerykanin prowadził w latach 1978–1979, podczas gdy akcja Czarnego Bractwa rozgrywa się w 1972 roku. Postać Flipa Zimmermana (Adam Driver) również jest pewną interpretacją rzeczywistości – do dziś nie znamy bowiem prawdziwej tożsamości partnera Stallwortha, który przeniknął w struktury Ku Klux Klanu. Idąc dalej: pamiętna scena z końcówki filmu, w której bohater Johna Davida Washingtona ujawnia się przed Davidem Dukiem, którego oszukiwał przez wiele miesięcy, tak naprawdę nigdy się nie wydarzyła. O tym, że przez cały czas rozmawiał telefonicznie z czarnoskórym mężczyzną, Duke dowiedział się dopiero w 2006 roku. Nieprawdą w scenariuszu jest też planowany zamach bombowy na Black Student Union, o którym Stallworth ostrzegł swoją partnerkę Patrice. Zamiast tego Klan przymierzał się jednak do podpalenia kilku gejowskich barów w Colorado Springs.
„Nyad” (2023), reż. Jimmy Chin, Elizabeth Chai Vasarhelyi
O zeszłorocznym Nyad zrobiło się głośno głównie ze względu na nominacje oscarowe dla Annette Bening oraz Jodie Foster, mimo iż obraz sam w sobie nie miał nam zbyt wiele do zaoferowania, za to w dwóch istotnych kwestiach nieco podkoloryzował rzeczywistość. Diana Nyad w wieku 64 lat po wielu nieudanych próbach w końcu osiągnęła swój upragniony cel i przepłynęła niemal 200 kilometrów Oceanu Atlantydzkiego z Kuby na Florydę. W filmie Netflixa obserwujemy jej relację z byłą partnerką, a obecnie wierną przyjaciółką, Bonnie, jak i poznajemy imponującą drogę ku spełnieniu marzenia, jaka łącznie zajęła jej kilkadziesiąt lat. Niezobowiązujący biopic zrealizowany w dużej mierze po to, by podnieść widza na duchu i udowodnić mu, że ciężką pracą można osiągnąć prawie wszystko, zrezygnował z jednego ważnego szczegółu, aby historia Diany wydała nam się jeszcze bardziej niezwykła. Gdy Nyad rozpoczyna swoje wyzwanie, towarzyszy jej tylko jedna łódź, z której otrzymuje pożywienie i wsparcie od przyjaciół. W rzeczywistości pływaczka miała jednak do dyspozycji cały sztab specjalistów zlokalizowanych na kilku różnych statkach. Ponadto, podczas swojej próby w 2013 roku Diana nie została wcale zaatakowana przez rekina, jak zostało nam to emocjonująco pokazane na ekranie.
„Bohemian Rhapsody” (2018), reż. Bryan Singer
Nagrodzona Oscarem pierwszoplanowa rola Ramiego Maleka to jeden z nielicznych elementów filmu Bryana Singera, który na ekranie faktycznie zadziałał. Bohemian Rhapsody przedstawił historię legendarnego Queen niezwykle monotonnie i sztampowo, w wielu miejscach mijając się także z prawdą. Dla widzów niezaznajomionych ze szczegółami życiorysu Freddiego Mercury’ego zaskoczeniem mógł być chociażby wątek jego długoletniego związku z Mary Austin, który po obejrzeniu filmu skomentowała nawet sama 73-letnia dziś Brytyjka. W rzeczywistości ich zaręczyny wyglądały bowiem zupełnie inaczej, niż zostało to przedstawione na ekranie – jak mówiła Austen, skromny pierścionek zaręczynowy był tak naprawdę prezentem, który Freddie wręczył jej na Boże Narodzenie. Następną, tym razem już chronologiczną nieprawidłowością w Bohemian Rhapsody jest moment, w którym Mercury dowiaduje się, iż choruje na AIDS. W filmie diagnoza dociera do niego tuż przed słynnym występem na Live Aid, podczas gdy faktycznie miało to miejsce dopiero 2 lata później. Także jedna z bardziej rozpoznawalnych scen, w której Ray Foster wyśmiewa pomysł na nagranie 6-minutowego Bohemian Rhapsody, jest czystą fikcją – bohater o takim nazwisku nigdy nie uczestniczył w życiu zespołu Queen.