NYAD. Annette Bening i Jodie Foster nie boją się rekinów i wypatrują Oscara [RECENZJA]
Nazwisko bohaterki, będące zarazem tytułem filmu, odwołuje się do mitologicznej nimfy wodnej. Podkreślać ma to w sposób dosłowny związek głównej postaci z wodą i dawać do zrozumienia, że odgrywająca ją Annette Bening nie „wskoczyła” do tej historii przypadkowo. Niesie na swych barkach bardzo cenne morały, jednocześnie ostrzegając przed zwodniczym głosem ego.
Oscarowy wyścig w żeńskich kategoriach aktorskich jest w tym roku bardzo ciekawy. Stawkę bowiem podbija film, który w żaden sposób nie pretenduje do większych laurów, ale odznacza się za to dwiema naprawdę znakomitymi kreacjami. O powracającej do aktorskiej pierwszej ligi Jodie Foster zrobiło się głośno kilka lat temu za sprawą jej odważnego coming outu, a niedawno mieliśmy przyjemność śledzić poczynania gwiazdy w najnowszym sezonie Detektywa. W filmie Nyad gra jednak drugie skrzypce, bo wciela się w postać trenerki, a prywatnie także przyjaciółki dla postaci granej przez Annette Bening. To równie silne kobiece nazwisko, które ma także za sobą lepsze i gorsze etapy w filmografii. Tym razem, w wieku sześćdziesięciu pięciu lat, aktorka ponownie sięga szczytu, prezentując się jednocześnie w wybornej kondycji fizycznej. Bening i Foster zostały nominowane za Oscara za swoje role w Nyad i naprawdę trudno im nie kibicować.
Pod tym względem już na starcie Nyad przykuwa uwagę. Aktorki tworzą zgrany duet, ich relacja wydaje się autentyczna, bardzo dobrze odegrały postacie, które mocno na sobie polegają. To aspekt w Nyad kluczowy, bo nie pozwala utonąć tej przyzwoitej, acz naznaczonej piętnem banału historii.
Bo oto mamy kolejny już film, który z odrobiną różowego liftingu (charakterystyczne napisy początkowe) sprzedaje nam opowieść, którą doskonale już znamy. Nyad to figura, która skupia w sobie cechy uporu i niezłomności, portretowane wcześniej w wielu filmach, zwłaszcza o tematyce sportowej. Moje pierwsze skojarzenie po seansie filmu produkcji Netflixa skorelowało się jednak z filmem dokumentalnym, co warto podkreślić, dostępnym także na Netfliksie. Mowa oczywiście o ubiegłorocznym Najgłębszym wdechu, w którym poznaliśmy fascynującą, acz ambiwalentną postać pewnej włoskiej freediverki, która pobiła wszelkie możliwe rekordy tzw. swobodnego nurkowania, płacąc jednak za to wysoką cenę.
Na czym polega wspomniana ambiwalencja? Na tym, że kibicując postaci w jej niezłomnych planach, jednocześnie zdajemy sobie sprawę z tego, iż jest coś toksycznego w jej działaniu, przypominającym powolne zatracanie się w jądrze ciemności. Podobnie jest z Nyad. Osobiście bardzo mocno zaciskałem kciuki za bohaterkę graną przez Bening podczas seansu, ponieważ idea przekraczania możliwości własnego ciała, gdy jest się po sześćdziesiątce, wydała mi się fascynująca i cholernie krzepiąca. Moja żona jednak, z którą miałem przyjemność oglądać film, reprezentowała zgoła inne podejście do działań Nyad. Dla niej to była brawura i znak niebywałego wręcz egocentryzmu, narażającego współtowarzyszy przygody na niebezpieczeństwo.
Całe szczęście, że film kończy się zgrabnym happy endem, bo jeszcze byśmy się z tytułu Nyad pokłócili. Ale nie w tym rzecz. W istocie bowiem jest to przykład filmu, który porusza, budzi sprzeczne emocje, każe zastanowić się nad tym, gdzie leży i czy istnieje granica ludzkiej determinacji. Bohaterka filmu zbudowana na autentycznej postaci Diane Nyad miała do pokonania ponad sto siedemdziesiąt kilometrów. Płynęła przez otwarte morze, w towarzystwie rekinów, meduz, w „akompaniamencie” sztormów. W dodatku, decydując się na przepłynięcie wpław z Kuby na Florydę, była już w słusznym wieku. Można było zatem śmiało zakładać, że nie ma warunków fizycznych do zdobycia tego irracjonalnego celu. Ale, wbrew wszystkiemu, udało się.
To, co zatem ja wyciągam z tej historii, skupia się na wątku pogodzenia się z siłami natury i na „fali” uzyskanego połączenia podążanie za marzeniem – jakkolwiek byłoby ono niemożliwe do realizacji. Okazuje się, że przy odpowiednim ułożeniu pionków na szachownicy, otoczeniu się właściwymi ludźmi oraz przy pielęgnowaniu tzw. mindsetu, nie ma rzeczy i celów będących poza naszym zasięgiem. Błacha to konkluzja, wiem. Czasem właśnie te najprostsze przesłania są zarazem najskuteczniejsze.