search
REKLAMA
Muzyka filmowa

NAJLEPSZE SOUNDTRACKI NA LATO

Jacek Lubiński

19 lipca 2018

REKLAMA

Przekleństwa niewinności

Podwójna przyjemność. Mamy bowiem do wyboru dwa różne albumy – jeden z oniryczną, eksperymentalno-elektroniczną muzyką grupy Air, której nuty to właściwie synonim wakacyjnego lenistwa połączonego z namiastką metafizycznych doświadczeń. Drugi to składanka, na której kompozycje powietrznego zespołu także znajdziemy, ale wymieszane z mniej lub bardziej ogranymi przebojami innych wykonawców. Tu znajdziemy już więcej radości i żywszych kawałków (głównie z pogranicza rocku oraz popu), acz również nie brakuje bardziej nastrojowych momentów, jakie przydadzą się na każdą możliwą sytuację urlopową. Nie wierzycie? To zapuście Come Sail Away kapeli Styx w momencie, gdy wujek Staszek gorliwie pompuje przedziurawiony gdzieś materac – satysfakcja gwarantowana. Nie ma zwrotu pieniędzy.

Szkoła uwodzenia

Bynajmniej nie chodzi o sam tytuł filmu, z którego pochodzi ten miks oscylujących wokół miłości hitów. Aczkolwiek z pewnością nie zaszkodzi puścić niektórych z nich podczas nieoczekiwanej randki na molo – na przykład przepiękne This Love Craiga Armstronga lub wzruszające Colorblind od Counting Crows – i zobaczyć, co się stanie. Generalnie jednak cała ta płyta wypełniona jest intensywnymi emocjami, z automatu kojarzącymi się z różnego sortu igraszkami urlopowymi. Nieważne, czy są to wyczyny samochodowe, surfing na białych grzywach fal, wypad na żagle z kumplami czy samotny weekend we dwoje, gdzieś w leśnej głuszy. Ten wielce optymistyczny soundtrack jedynie rozjaśni dzień, sprawiając, że wyda się jeszcze lepszy.

Ukryte pragnienia

Przepełniony erotyzmem, ociekający atmosferą gorącej miłości zbiór mniej oczywistych, nie tak ogranych piosenek, przeważnie w wykonaniu kobiet. Wspólnie tworzą idealnie senny – lecz nie usypiający! – nastrój ziemskich rozkoszy, które najlepiej smakują właśnie w trakcie upalnego lata. Zachęca nie tyle do cielesnych doznań na piknikowym kocyku, bo to oczywiste, ale też łatwo przyprawia o duchowy orgazm na kanapie pędzącej na lotnisko taksówki, czy nawet na wygnaniu, w biurze bez klimatyzacji. Perwersja miesza się tu z niewinnością, a delikatność z psychodelią. Jest tu wszystko – tak gatunkowo, jak emocjonalnie – co sprawia, że można się zakochać. W muzyce, w nicnierobieniu, w towarzyszu/ce tej wakacyjnej niedoli… Wystarczy dać się ponieść (własnym) pragnieniom.

Tamte dni, tamte noce

Coś dla koneserów, którym nie straszna zarówno muzyka klasyczna, jak i rasowo dyskotekowe dźwięki. Niezwykły eklektyzm tej składanki w miarę bezboleśnie pozwala przejść od kiczowatych żądz klubowych parkietów w Ustroniu Dolnym do wytwornych, iście salonowych melodii dla wiedeńskich bądź paryskich elit. Większość taktów pozostaje jednak – podobnież jak film – skąpana w refleksyjno-wakacyjnym nastroju, któremu łatwo dać się porwać, nawet mimowolnie. Co jednak ważniejsze, autentycznie pozwala odpocząć od ciemnych myśli sortu wszelakiego. Słuchając tej płytki, z pewnością wyjdziecie trochę na urlopowych hipsterów, ale czy to źle? Zwłaszcza gdy przy okazji odkryjecie kilka nowych horyzontów – również tych muzycznych. Warto choćby dla samych kawałków Sufjana Stevensa.

Złodziej

Na koniec pełne syntezatorów dzieło kultowej grupy Tangerine Dream, czyli powrót do lat 80. To zaiste hipnotyzujący krążek dla preferujących podróż w nieznane. Niemal mistyczny sznyt dynamicznych kompozycji sprzyja rozmarzonym wojażom maści wszelakiej. Nie przytłacza zarazem swym pozornym mrokiem, pozostając bardziej w poetyckim klimacie. Smaczku dodaje też fakt, że główny motyw tej ścieżki dźwiękowej już w nazwie zawiera plażowe wskazówki. Jaka to będzie plaża – zależy już od nas samych. Lecz nie zmienia to faktu, że z tą otoczką retro brzmi ona jak wyśnione miejsce na odrobinę wytchnienia…

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA