search
REKLAMA
Muzyka filmowa

NAJLEPSZE SOUNDTRACKI NA LATO

Jacek Lubiński

19 lipca 2018

REKLAMA

Po wakacyjnym lenistwie filmowym warto też sobie zarzucić coś na uszy – choćby po to, aby jakoś urozmaicić dźwiękowo ten błogi, gorący okres wypoczynkowy. Oto zestaw soundtrackowych propozycji dobrych do posłuchania w czasie letnich wojaży. Konkretnie dziesięć, bo tyle mniej więcej tygodni pozostało do końca sezonu. Prażmy się więc w słońcu do taktu! A w komentarzach polecajmy kolejne tytuły, do rymu (albo rumu)!

Aberdeen

Jest to swoisty film drogi, tak więc i muzyka Zbigniewa Preisnera utrzymana została w podobnym stylu. Już od pierwszego, na poły tytułowego utworu mamy wrażenie, że dokądś dąży, gdzieś leci (poza eterem), nieprzerwanie ucieka. Powtarzające się łagodne dźwięki fortepianu Leszka Możdżera oraz towarzyszące im pełne ciepła i uczucia intymne wokalizy Stiny Nordenstam chwytają za serducho od pierwszych taktów, jakże optymistycznych w swym wydźwięku, idealnie słonecznych. Atmosfera tych osobliwych, barwnych dźwięków, które zwyczajnie hipnotyzują, jest zatem nie do przecenienia. A cała pozycja naprawdę czarująca. Trudno się od niej oderwać – zwłaszcza, co chyba nie powinno dziwić, w… drodze.

Easy Rider

Klasyk. Klasyka klasyki. Pozycja mająca na karku już pięćdziesiąt lat, niemniej ponadczasowa. I znów film drogi (choć przecież bardzo tani), w dodatku z motorami. Wrażenie wolności i bezustannego ruchu towarzyszy nam tu zatem od początku, co przekłada się na kolejną pozycję dla tych, którzy wczasy spędzają w wersji ruchomej. Ale nie tylko. Rockowe brzmienie i olbrzymi luz wylewający się z nut łatwo udzielą się każdemu, kto marzy po prostu o zostawieniu wszelkich smutków za sobą. Wszak chodzi o to, żeby w te upalne dni życie było easy, a nie hard. Ten soundtrack pomaga osiągnąć rzeczony stan.

Maska Zorro

Nieodżałowany James Horner proponuje nam przede wszystkim czystą zabawę, która skrzy się hiszpańskim rytmem. Taneczna akcja bezustannie miesza się tutaj z harmonijną liryką, a wszystko aż kipi od energii i klimatu gorących, meksykańskich nocy. Propozycja to zatem wymarzona na wieczorny wypad na plażę we dwoje, jak i w większym towarzystwie. A i samotnicy znajdą tu coś dla siebie – na przykład marszowe takty zachęcające do wyczerpującego joggingu. Na deser wieńcząca wszystko zwiewna ballada, która sprawi, że letni romans stanie się nie tylko faktem, ale i miłym wspomnieniem z wakacji.

Miasto aniołów

Piękny film, piękna i muzyka w nim użyta. Soundtrack wydany został na zasadzie miksu nastrojowych, romantycznych piosenek i kilku fragmentów ilustracji Gabriela Yareda. Iście anielska, pełna magii praca z prawdziwie boską liryką tworzy wyjątkową i spójną atmosferę, która nawet bez znajomości filmu ujmuje odbiorcę. A wcześniejsze hity różnych wykonawców nadają krążkowi trochę ostrzejszego, rockowego tempa, nie tracąc jednakże nic z poetyckiego, odrobinę melancholijnego nastroju. Ten waha się momentami pomiędzy radosnym, naiwnym optymizmem oraz bólem i przygnębieniem, lecz zawsze pozostaje naznaczony olbrzymią porcją miłości, na której temat urzekającym peanem jest cały ten rewelacyjny album – nie ukrywam, że jeden z moich ulubionych. W czasie krótkich, letnich nocy zawsze odświeżanych.

Powrót do Garden State

Trzynaście utworów o łącznym czasie trwania zbliżającym się do godziny – to trzynaście powodów dla których warto zainteresować się tą ścieżką dźwiękową. Wszystkie zanurzone w podobnym stylu i klimacie rockowo-popowym, czyli radosne i rytmiczne, choć nie brakuje też paru bardziej sentymentalnych. Każda jedna wypada tak samo rewelacyjnie i jest równie atrakcyjna, a słuchając całości, ma się wrażenie, jakby nuty pochodziły ze spokojniejszych, odległych, lecz w jakiś sposób bliskich sercu miejsc; z ulotnych (w)czasów, które już nie wrócą (a może nigdy ich nie było…?). Podobnie zresztą jak sam film, którego magia tkwi m.in. we wrażeniu, jakby akcja działa się w jakimś wyidealizowanym, nieistniejącym punkcie na mapie. Rzadko z którego krążka bije tyle pozytywnych emocji i leniwej prostoty. Na lato wymarzonej.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA