Najlepsze role NICOLASA CAGE’A z OSTATNIEJ DEKADY
Świat obiegła jakiś czas temu przykra informacja – Nicolas Cage rozważa zakończenie kariery aktorskiej. W wywiadzie dla „Vanity Fair” aktor zdradził, że planuje wystąpić jeszcze w 3–4 filmach, a następnie poświęcić się całkowicie życiu rodzinnemu. Czas pokaże, czy Amerykanin rzuca słowa na wiatr, czy może rzeczywiście gotów jest odejść ze świata filmowego na stałe. Jeżeli prawdą okaże się druga z wymienionych opcji, będzie to dla kina niepowetowana strata. Zwłaszcza że ostatnie lata są – wbrew pozorom – jednymi z najbardziej owocnych w karierze Cage’a. Oczywiście, aktor nieprzerwanie kontynuuje, zapoczątkowany problemami natury finansowej, trend przetykania wybitnych ról występami w niskobudżetowych, badziewnych akcyjniakach – w tym procederze tkwi zresztą największy urok jego niesłychanie bogatej, bo liczącej ponad sto pozycji filmografii. Najwierniejsi fani wiedzą jednak dokładnie, gdzie szukać, aby odnaleźć prawdziwe perełki sztuki aktorskiej. Przed wami 9 najlepszych ról Nicolasa Cage’a z ostatniej dekady.
„Joe” (2013)
Mało kto pamięta o tym skromnym amerykańskim dramacie, a szkoda, bo w późnej filmografii Cage’a to właściwie unikat: rola w stu procentach dramatyczna, pozbawiona elementów komediowych. Amerykanin wcielił się w tytułowego bohatera – byłego skazańca, żyjącego z dnia na dzień gdzieś w bagnistych odmętach stanu Missisipi. Względnie spokojne bytowanie zakłóca mu pojawienie się w okolicy nastoletniego Gary’ego – chłopaka, którego życie naznaczone jest piętnem alkoholizmu ojca. Joe bierze bohatera pod swoje skrzydła, stając się dla niego właściwie jednoosobową rodziną zastępczą. Ta decyzja niesie ze sobą jednak poważne konsekwencje. Joe do dziś pozostaje największym osiągnięciem reżyserskim Davida Gordona Greena, który w ostatnich latach zraził do siebie rzesze kinomanów, najpierw dewastując serię Halloween dwoma niepotrzebnymi sequelami, a następnie zabierając się za niszczenie Egzorcysty. Jeżeli jakimś cudem nie obraziliście się śmiertelnie na Greena, to sięgnijcie kiedyś po któryś z jego wczesnych filmów niezależnych – a najlepiej właśnie po Joego z Nicolasem Cage’em.
„Mama i tata” (2017)
W filmie Briana Taylora Cage urywa się w pewnym momencie ze smyczy – ma to jednak swoje fabularne uzasadnienie. Otóż świat nawiedza w Mamie i tacie specyficzna epidemia, która powoduje, że rodzice rzucają się na swoje pociechy bez opamiętania – w rękach nie dzierżą jednak prezentów, lecz zakrwawione młotki i noże. Brak tu reżyserskiej finezji, wizualnie film też nie wygląda zbyt ciekawie, ewidentnie cierpiąc na skutek relatywnie małego budżetu. W etycznie wątpliwej, ale jakże satysfakcjonującej rzezi niewiniątek jest jednak coś oczyszczającego; przyjemność odbiorcza z pogranicza slashera i satyry społecznej. Kiedy tylko akcja zdąży się rozpędzić, to już nie hamuje, przykuwając do ekranu na pełne 86 minut. Docenić należy również potencjał memiczny kilku scen, a zwłaszcza słynnego, zadanego przez Nicolasa Cage’a ciosu, który przeszedł do historii internetu jako „Slap of God” – całkowicie słusznie.
„Mandy” (2018)
Kosmiczny odjazd autorstwa Panosa Cosmatosa to projekt, który dźwignął karierę Cage’a po kilku latach filmowego nieurodzaju, przejawiającego się występami w takich potworkach jak Tokarev. Zabójca z przeszłości, Wrota zaświatów czy Pakt krwi. Konstruując brutalny, angażujący wszystkie zmysły spektakl autor Po drugiej stronie tęczy twórczo wykorzystał zszargany wizerunek Cage’a. Wyciągnął z niego to, co najlepsze: niekontrolowane szarże aktorskie, znajdujące ujście w pojedynku na piły łańcuchowe albo w scenie miażdżenia ludzkiej czaszki gołymi rękami. Tutaj nareszcie okazały się one uzasadnione, wpisane w kampową konwencję i neonowo-krwistą estetykę. Mandy bez dwóch zdań stanowi punkt zwrotny w późnej fazie kariery Cage’a – Amerykanin otworzył się po filmie Cosmatosa na role, które wchodzą w jawny dialog z jego aktorskim emploi, czego najdobitniejszym przykładem jest, rzecz jasna, Nieznośny ciężar wielkiego talentu. Eufemistycznie mówiąc, wyszło mu to na dobre.
„Spider Man Uniwersum” (2018)
Rola na tej liście szczególna, bo głosowa. Cage udziela się dubbingowo raczej nieregularnie. Zaczął na początku XXI wieku, wcielając się na potrzeby animowanej wersji Opowieści wigilijnej w Jacoba Marleya – jednego z duchów nawiedzających Ebenezera Scrooge’a. O następnych projektach raczej mało kto dziś pamięta: Po rozum do mrówek, Astro Boy, Załoga G… Pewnym przełomem okazali się w tej materii dopiero Krudowie – Cage wykreował wówczas głosowo głównego bohatera, a sam film zarobił prawie 600 milionów dolarów, stając się tym samym jednym z najbardziej dochodowych filmów w karierze aktora. Liczby te przebił kilka lat później Spider-Man Uniwersum. Rola Cage’a była w wypadku animacji Sony i Marvela drugoplanowa, ale jakże ikoniczna. Wcielił się on w Spider-Mana Noir – czarno-białą wersję pajęczego superbohatera; prywatnego detektywa, który wolny czas najbardziej lubi poświęcać na walkę z nazistami i snucie powolnej, wypranej z emocji narracji z offu. Postać po raz pierwszy pojawiła się w komiksie z 2009 roku, a zainspirowana została, jak głosi nazwa, gatunkiem noir: powieściami Raymonda Chandlera oraz kultowymi filmami z Humphreyem Bogartem, Jamesem Cagneyem i Edwardem G. Robinsonem. Głos Cage’a pasuje do bohatera jak ulał: głęboki, nieco ezoteryczny, przyjemny dla ucha. Przede wszystkim zaś: szalenie charakterystyczny. Niestety, choć Spider-Man Noir szybko stał się jedną z ulubionych postaci fanów animowanej odsłony przygód Spider-Mana, dostał on w sequelu jedynie kilka sekund czasu ekranowego, ale ani jednej kwestii dialogowej. Zakończenie Spider-Mana Poprzez multwiersum sugeruje jednak, że zobaczymy i usłyszymy go w trzeciej, finałowej części serii.
„Kolor z przestworzy” (2019)
Czy można udanie zaadaptować prozę Lovecrafta? Można, jeżeli podejdzie się do tematu z odpowiednią dozą wyobraźni i wizualnej oryginalności. No i jeżeli zaangażuje się wcześniej do projektu Nicolasa Cage’a. Richard Stanley doskonale wiedział, co robi – jest w końcu weteranem b-klasowego horroru, naznaczonego autorskim zacięciem. Cage wcielił się w jego najnowszym filmie w głowę rodziny, której spokojny byt zostaje zagrożony, gdy tajemniczy meteor ląduje w przydomowym ogródku. Wkrótce umysły wszystkich domowników zostają zainfekowane przez wydobywające się z kosmicznego głazu wydzieliny, a hodowane przez bohaterów alpaki zaczynają wyglądać jak sympatyczne husky z Coś Johna Carpentera. W swoich najlepszych momentach Kolor z przestworzy przypomina neonowy odlot z Mandy, sama kreacja Cage’a pozostaje jednak nieco bardziej stonowana – choć im bliżej spektakularnego finału, tym więcej otrzymuje on pola do popisu.
„Świnia” (2021)
Żyjącemu na kompletnym odludziu mężczyźnie w środku nocy zostaje skradziona świnia truflowa – jedyna istota, z którą bohater miał jakąkolwiek więź emocjonalną. Po takim rozpoczęciu widz ma prawo spodziewać się absurdalnej wariacji na temat Johna Wicka, z Nicolasem Cage’em w roli wymierzającego sprawiedliwość mściciela. Reżyser i scenarzysta Świni Michael Sarnoski miał jednak inny, dużo bardziej oryginalny pomysł. Wychodząc od sytuacji rodem z kina zemsty, nakręcił melancholijny film o samotności i rozpadających się relacjach międzyludzkich, osadzony w świecie portlandzkich restauratorów. Zamiast krwawej rozpierduchy otrzymujemy w punkcie kulminacyjnym Świni jedną z najpiękniejszych scen gotowania w historii kina, a sam Cage rozkłada swojego przeciwnika na łopatki nie siłą mięśni, ale – tak jak zrobił to niegdyś główny bohater Ratatouille – odpowiednio spożytkowanym talentem kulinarnym.
„Nieznośny ciężar wielkiego talentu” (2022)
Doskonale pamiętam, jak usłyszałem o Nieznośnym ciężarze wielkiego talentu po raz pierwszy. Nicolas Cage w roli Nicolasa Cage’a, prowadzącego wyimaginowane rozmowy z młodą wersją Nicolasa Cage’a? Na papierze: spełnienie marzeń. Na ekranie: nie do końca. Filmowi Toma Gormicana ciąży nieznośna głupkowatość amerykańskiej komedii z elementami kina akcji – ciekawy wątek metafilmowy spycha na drugi plan irytująca intryga szpiegowska. Charlie Kaufman nakręciłby na bazie bliźniaczego konceptu surrealistyczne arcydzieło – Gormican nakręcił film przyzwoity. Nieznośny ciężar wielkiego talentu ratują aktorzy. Choć podobno niełatwo było go przekonać do przyjęcia roli, Cage popisał się w filmie Gormicana godnym podziwu dystansem – nie tylko do samego siebie, ale również własnego wizerunku oraz dziedzictwa. Razem z Pedro Pascalem stworzył znakomity duet komediowy, bezbłędnie wydobywający akcenty humorystyczne nawet z największych mielizn scenariuszowych.
„Renfield” (2023)
Czerstwy humor, ślamazarne tempo, brak pomysłu na rozwinięcie ciekawej intrygi, zmarnowany potencjał komediowy Awkwafiny i Nicolasa Houlta – a jednocześnie Nicolas Cage w absurdalnie przeszarżowanej roli hrabiego Draculi. Renfield sprawia wrażenie filmu stworzonego wyłącznie po to, aby gwiazdor Pocałunku wampira mógł jeszcze raz – po długiej, bo 35-letniej przerwie – wyobrazić sobie, że jest potężnym, żywiącym się krwią potworem. Tyle że tym razem, przynajmniej w ramach filmowej diegezy, jest nim naprawdę. Cage wygląda, jakby wszedł na plan z marszu, spontanicznie wygłaszając wściekłe monologi swojego bohatera. Zagarnia każdą scenę, w której się pojawia: bez znaczenia, czy akurat podrzyna komuś gardło, czy pożera żywcem. To jedna z najbardziej satysfakcjonujących ról z chaotycznej części repertuaru aktora. I choć filmowi Chrisa McKaya wszystkich wad wybaczyć nie sposób, to wyborny casting Cage’a potrafi zrekompensować naprawdę wiele.
„Dream Scenario” (2023)
Sam Cage wielokrotnie podkreśla, że Dream Scenario to zdecydowanie jeden z najlepszych, najciekawszych projektów, w jakich miał okazję uczestniczyć – i jeżeli widziało się już film Kristoffera Borgliego, to trudno nie przyznać mu racji. Paul Matthews – podstarzały wykładowca akademicki, który pewnego dnia odkrywa, że pojawia się w snach ludzi na całym świecie – to do pewnego stopnia synteza najciekawszych wcieleń gwiazdora. Jest w nim intelektualno-komediowy sznyt wybitnej Adaptacji. Jest cień surrealistycznego odjazdu Mandy albo Złego porucznika. Jest również melancholia Świni i Zostawić Las Vegas. Cage łączy te skrajności właściwie bezszwowo. Prezentuje na ekranie pełen wachlarz swoich umiejętności, tworząc pogłębiony portret człowieka, który upada pod ciężarem nieoczekiwanej sławy. Jak twierdzi w wywiadach: pracując nad kreacją Paula, obficie korzystał z własnych doświadczeń, a konkretniej z odkrycia, jakie poczynił, gdy pierwszy raz obejrzał kultową kompilację Nicolas Cage Losing His Shit – w ten brutalny sposób poczciwy Nicky dowiedział się ponoć, że jest memem.