Najlepsze PRAKTYCZNE EFEKTY SPECJALNE ostatniej dekady
Choć pierwsza dekada XXI wieku upłynęła pod znakiem szkodliwego (dla filmów i ich widzów) nadużywania CGI, minione 10 lat stanowi doskonały przykład wyciągania właściwych wniosków z błędów przeszłości. Nieograniczone możliwości komputerów oddane do użytku filmowcom mogą być bowiem zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Z jednej strony dzięki nim możliwe jest stworzenie niesamowitych i niemożliwych do osiągnięcia w inny sposób obrazów. Z drugiej nierzadko całkowicie rujnują one wizualną spójność i wiarygodność filmowego świata. Jak pokazują chociażby niektóre produkcje Marvela, jakość nie zawsze jest kwestią budżetu. Ogromną rolę odgrywa również pomysłowość wizualnych artystów oraz przemyślane połączenie cyfrowego świata z analogowym. Sprytne naprzemienne wykorzystywanie praktycznych efektów specjalnych i CGI pozwala oszukać widza i sprawić, że nie będzie on w stanie powiedzieć, co jest dziełem komputera, a co nie.
W ostatniej dekadzie przypomniano sobie także, że jeśli jakiś element scenografii można wykonać fizycznie, to w większości przypadków będzie to lepszym rozwiązaniem niż poleganie na CGI. Ma to duże znaczenie i dla aktorów, i dla widzów – tym pierwszym łatwiej jest grać w otoczeniu prawdziwych przedmiotów, podczas gdy ci drudzy będą bardziej skłonni uwierzyć w filmową iluzję rzeczywistości, oglądając coś, czego mogliby dotknąć. Wymienione poniżej filmy są pełne imponujących i nierzadko innowacyjnych rozwiązań, dzięki którym wyglądają niesłychanie przekonująco. Te dzieła zasługują na uwagę i docenienie, a nam pozostaje mieć nadzieję, że kolejne lata przyniosą jeszcze więcej takich przykładów.
Blade Runner 2049 – makiety
Dwuletnia już kontynuacja klasyka Ridleya Scotta to dzieło wybitne na wielu płaszczyznach, a jedną z nich są właśnie nagrodzone Oscarem efekty specjalne. Dobrze pamiętam, jak ogromne wrażenie zrobiły na mnie rozległe panoramy i ujęcia miast, które wydawały się niesamowicie autentyczne i zarazem widowiskowe. Byłem zdumiony, kiedy dowiedziałem się, że to w głównej mierze efekt zastosowania olbrzymich i niezwykle szczegółowych makiet (posiadających takie detale jak światła w oknach budynków). Nie sądziłem, że dzięki miniaturom możliwe będzie uzyskanie takiego efektu, a jednak praktycznie nic w tym filmie nie wygląda jak dzieło CGI. Jedna z najbardziej pamiętnych scen, czyli synchronizacja cyfrowej Joi z prawdziwą Mariette, to efekt pomysłowego i dokładnie zaplanowanego nałożenia na siebie dwóch różnych ujęć. Miasto, latające samochody i hologramy – wszystko to sprawia wrażenie czegoś prawdziwego (i w dużej mierze takie jest). Autentyczność spowitego mgłą i deszczem Los Angeles zwyczajnie zawstydza droższe widowiska, a Marvelowska Wakanda w porównaniu z nim wygląda jak element cutscenki z gry komputerowej.
Na skraju jutra – egzoszkielety
Podobne wpisy
Po co męczyć się miesiącami przy konstruowaniu kilkudziesięciu ciężkich jak cholera (od 40 do 60 kg) egzoszkieletów, skoro wystarczyłoby dorysować je na aktorach podczas postprodukcji? Ano po to, żeby widz uwierzył w to, że bohaterowie faktycznie biegają i walczą w tym żelastwie. Po to, żeby widział piasek i wodę na prawdziwym metalu, po którym widać, że ma swój ciężar i twardość. Gdyby ruchy aktorów były beztroskie i nieskrępowane autentycznym opancerzeniem, widz miałby poczucie, że ogląda animację albo grę. Prawdziwość elementów fantastycznych sprzedaje przede wszystkim ich zgodność z prawami fizyki. Nieważne, że tekstury cyfrowych egzoszkieletów mogłyby być perfekcyjnie dopracowane – jeśli ruchy postaci byłyby zbyt szybkie i płynne, niemożliwe byłoby zaakceptowanie tego, co dzieje się na ekranie. Doug Liman dobrze to rozumiał i to między innymi jemu (podejrzewam, że Tom Cruise również był zwolennikiem takiego rozwiązania) zawdzięczamy fantastyczny efekt, jaki osiągnięto, dzięki postawieniu na rekwizyty.
Pustka – monstra
Jeśli połączenie tematyki dzieł Lovecrafta i filmowego stylu Johna Carpentera wydaje się dla was czymś pociągającym, to zachęcam do zapoznania się z tym w gruncie rzeczy mocno kameralnym filmem. To niesamowite, że za garść dolarów (według informacji, do których dotarłem, koszt efektów specjalnych wyniósł około 80 tysięcy dolarów) udało się zrealizować tak intrygujące maszkary. W pewnych momentach kiepski montaż i przesadne użycie ciemności sprawiają wrażenie, że reżyser nie do końca wierzy w swoje potworki, ale nie zmienia to faktu, że oddał on godny hołd dla filmu Coś Carpentera. Potwory są niepokojące i obrzydliwe, ich dziwaczne przeobrażenia zaskakują, a krwawe defragmentacje przypominają o wyższości sztucznej krwi nad cyfrową. Z wielką chęcią zobaczyłbym, co reżyser Pustki (Steven Konstanski) zrobiłby, mając do dyspozycji porządny budżet.