NAJGORSZE efekty specjalne w uniwersum STAR WARS
Jest ich naprawdę dużo i z upływem lat pojawia się coraz więcej. One same się jednak w cudowny sposób na ekranie nie zmieniają, prócz tych, które twórcy zdecydowali się poprawić lub zamienić na CGI. Chodzi tu bardziej o percepcję kolejnych pokoleń widzów, którzy obcują z nowoczesnym kinem oraz technologiami wizualnymi, a gdy spotkają coś sprzed lat, często dziwią się lub wręcz śmieją, że kiedyś tak naiwnie, nierealistycznie, szkicowo, umownie czy też z niską rozdzielnością, można było prezentować coś, co dzisiaj odbierane jest jako naturalne i efektowne. Oczywiście to punkt widzenia z „teraz”, a za 20 lat kolejne pokolenia będą naśmiewały się z tego, co my dzisiaj uważamy za szczyt wizualnej techniki. I tak ten proces właśnie przebiega. Gwiezdne wojny i tak mają szczęście, gdyż starzeją się naprawdę wolno. Świadczy to o ich technicznej doskonałości. Mało który film fantastyczny wspiął się na tak wysoki poziom. Poniżej kilka przykładów wpadek, które właśnie na tle tak wysoko postawionej poprzeczki, tym bardziej kolą w oczy.
Duszenie Jabby („Gwiezdne wojny: Część VI – Powrót Jedi”, 1983, reż. Richard Marquand)
O Jabbie sporo już napisałem w kontekście historii GW oraz najlepszych i najgorszych scen w całej gwiezdnej sadze. Z perspektywy czasu oczywiście popieram zamianę go na postać wygenerowaną komputerowo, lecz nie wszystkie ujęcia zostały zmodyfikowane. Sekwencja, gdy Jabbę dusi Leia, jest jak najbardziej analogowa. Ciało Jabby wygląda jak z malowanej gumy. Marszczy się w sprzecznych z intuicją oraz fizyką ruchu częściach, a przecież to kulminacja akcji. Jest to jedna z gorszych scen w całej trylogii. Trudno byłoby jednak Jabbę zrobić w CGI jeszcze w tamtych czasach. Nawet dzisiaj nie byłoby to proste z powodu bardzo intensywnego kontaktu między Jabbą a Leią, który musi wyglądać naturalnie.
Obi-Wan na Waraktylu („Gwiezdne wojny: Część III – Zemsta Sithów”, 2005, reż. George Lucas)
Z perspektywy czasu nie widzę żadnej konieczności, żeby tak sekwencja w ogóle była obecna w filmie. Żywe stworzenie można było zastąpić pojazdem mechanicznym. Scena przedstawia Obi-Wana ścigającego generała Grievousa na waraktylu. Grievous prowadzi wielkokołowy motocykl, gdy obaj pędzą przez tunele, unikają przeszkód i uderzają w siebie. Scena na szczęście nie jest długa, ale jest mdła, nieostra, trącąca animacją, a nie filmem aktorskim. Jej niską jakość potęguje obecność Obi-Wana, czyli elementu rzucającego się w oczy na tle waraktyla. Podobno powinniśmy się cieszyć, bo oryginalna wersja tej sekwencji była o kilka minut dłuższa i zawierała jeszcze więcej CGI.
Młoda Leia („Łotr 1”, 2016, reż. Gareth Edwards)
Zdaję sobie sprawę, że jej postać była w Łotrze 1 konieczna, bo stanowiła łącznik między tym filmowym prologiem a główną historią. Niestety zawiodło wykonanie. Leia nie tylko porusza się jak bardzo sprawnie zrobiony robot, ale i utraciła ludzką mimikę. Jej projekt jest doskonałym przykładem świetnej pracy technicznej, jednak nie aż tak doskonałej, żeby nie rozpoznać symulacji. Gdy patrzę na Leię, dostrzegam również dobry przykład zjawiska, o którym kiedyś pisałem w tekście o efektach specjalnych – „doliny niesamowitości”. Leia wywołuje nieprzyjemne odczucia, bo w sposób nadzwyczaj dobry symuluje człowieka, lecz nim nie jest.
Yoda walczy z Dooku („Gwiezdne wojny: Część II – Atak klonów”, 2002, reż. George Lucas)
Przed rokiem 2002 widzowie mieli do dyspozycji seans wyłącznie kukiełkowej wersji Yody. Dopiero w 2002 w Ataku klonów wykorzystano CGI do zrekonstruowania zielonego bohatera, sądząc, że postać nabierze ekspresji. W pewnym sensie było to dobre posunięcie, jednak walka w CGI, tak dynamiczna jak ta z Dooku, to zupełnie coś innego. Po pierwsze Lee wziął udział w tej walce, nie widząc przeciwnika – został nakręcony na tle niebieskiego ekranu. Po drugie największym problemem było dołożenie mu do pary Yody. Yoda nie podlegał grawitacji, sprawiał wrażenie, że nie ma ciężaru. Gdy się go oglądało, nie miało się z nim żadnej więzi. Był pozbawioną emocji lalką, a na dodatek wizualnie nieostrą.
Prędkość nadświetlna Jedi („Gwiezdne wojny: Część I – Mroczne widmo”, 1999, reż. George Lucas)
Szczegół, który może uciec nawet największym fanom sagi. W prologu do Mrocznego widma Obi-Wan i Qui-Gon Jinn zostają zaskoczeni i zamknięci w chwilowej pułapce przez parę droidów niszczycieli. Są to wyjątkowo niebezpieczne maszyny, gdyż generują własne osłony. Trudno więc je trafić, odbijając strzał mieczem świetlnym. Jedi więc postanawiają uciec, używając mocy. Pozwala im ona w ułamku sekundy zwiększyć prędkość tak bardzo, że stają się smugą. Niestety, wizualizacja tego efektu wyszła jak w kreskówce. A poza tym Jedi nigdy go potem nie używali. Jeśli tak, bardzo proszę was o informację, kiedy i gdzie, bo jest to rzadkość.
Czołgi Federacji Kupieckiej („Gwiezdne wojny: Część I – Mroczne widmo”, 1999, reż. George Lucas)
Filmy, które przecierają szlak, zwykle mają ciężko. Czasem w momencie premiery, bo widzowie nie zawsze akceptują takie wypełnienie efektami specjalnymi, a już najczęściej wiele lat po premierze, kiedy podobne ujęcia robi się o wiele lepiej. W sekwencji bitwy o Naboo nie chodzi mi tylko o czołgi i samobieżne działa Federacji Kupieckiej, ale i droidy oraz samo otoczenie. Wszystko to dzisiaj wygląda jak animacja w tańszej bajce. Detali jest bardzo mało. Cieni jeszcze mniej, bo ich rendering wymaga naprawdę dużych mocy obliczeniowych. Mroczne widmo to przecież jeszcze lata 90., gdy komputery z trudem radziły sobie z grafiką 3D. Niemniej bitwa nadrabia akcją, więc jeszcze nie trzeba zamykać oczu, gdy natrafi się na ten fragment, z wyjątkiem cieni pod czołgami.
Tarkin („Łotr 1”, 2016, reż. Gareth Edwards)
Peter Cushing zmarł w 1994 roku, więc nie miał szans zagrać w Łotrze 1, co jest oczywiste. Niezbyt oczywiste jest jednak to, że zdecydowano się na użycie jego postaci po latach, mimo śmierci aktora. CGI robi wielkie postępy, lecz to jeszcze nie czas na zastępowanie zmarłych aktorów za pomocą techniki komputerowej. Tarkin więc wypadł nie tylko sztucznie, ale i przesadnie teatralnie. Nie pomogła w odbiorze sceny świadomość, że oglądamy innego aktora z kopią twarzy Cushinga. Nie czuło się już żadnej podniosłości, gdy Tarkin próbował dać do zrozumienia Krennicowi, kto z nich dwóch jest naprawdę wielki, drugi po Vaderze, a może mentalnie nawet drugi po Imperatorze.