Filmowe sceny, w których CGI powinno zastąpić efekty praktyczne

Większość z tych filmów ma już trochę lat. Powstały więc w czasach, gdy używanie CGI w filmach nie było popularne ze względu na jego potencjalną niedoskonałość, siłę obliczeniową komputerów, pracochłonność, brak specjalistów, przekonanie z przeszłości, że CGI nie zastąpi np. animatroniki, oraz wysokie koszty. Dzisiaj już wiadomo, że duża część z tych powodów nie ma racji bytu. Inaczej również patrzy się na zestawione tu filmy, oceniając je pod względem efektów specjalnych, bo współcześni widzowie są obyci z dużo bardziej skomplikowanym – jeśli chodzi o detale – obrazem w filmach. Wątpliwości zaś mają zwykle ci starsi, bo ich dzieciństwo albo było w ogóle pozbawione komputerów, albo były one (jak w moim przypadku) w stanie generować tylko jednowymiarową grafikę, na dodatek w swojej początkowej fazie na monochromatycznych wyświetlaczach. To kwestia sentymentu, który można czuć, lecz zawsze powinno się racjonalnie weryfikować. Z natury żaden film nie jest lepszy tylko dlatego, że wykorzystano w nim efekty analogowe, a tak starają się dzisiaj wmawiać nowym pokoleniom widzów te starsze. Zresztą poniższe tytuły, chociaż niektóre są bardzo znane i ikoniczne, są jednoznacznym dowodem, że czas jest dla nich zabójczy, a wiele scen dzisiaj można zremasterować, żeby nabrały płynności, detali oraz generalnie lepiej się je oglądało.
Wejście Ed-209, „RoboCop”, 1987, reż. Paul Verhoeven
Nie jest to wejście smoka – tego można być pewnym. Wejście Ed-209 można raczej nazwać wkroczeniem pijanego robota na scenę. Raczej nikogo nie przestraszy. Chodzi niesprawnie, bez płynności. Nie wydaje się trudnym przeciwnikiem. Męczy oczy, przypominając mi, jak chodził stary Gothic na GF MX440, gdy włączyło mu się antialiasing na maxa, a Geforce 4400 Ti była poza zasięgiem finansowym, podobnie jak 4200. Animacja poklatkowa bardzo się zestarzała. Nie przystaje do współczesnych wymagań widzów, więc o wiele lepsze byłoby CGI.
Kukła z Cheoah Dam, „Ścigany”, 1993, reż. Andrew Davis
Słynne ujęcie wykonane na zaporze Cheoah Dam już wtedy nie nastręczyłoby zbytnich trudności specom od CGI. Spadający Richard Kimble był sfilmowany daleko. Był zaledwie plamą na tle spienionej wody, tyle że z rękami i nogami. Ta plama jednak zachowywała się bardzo nie po ludzku. Byłą taka bezwładna, pozbawiona napięcia i energii, a więc życia. Zrzucono manekina. W tak świetnym filmie sensacyjnym ten zgrzyt aż tak oczywiście nie boli, chociaż rzuca się w oczy. Tak więc CGI to jedyne wyjście.
Oko Terminatora, „Terminator”, 1984, reż. James Cameron
Kto mógł przypuszczać, że po latach na wysokich jakości ekranach tak wiele będzie widać detali, które zepsują odbiór wielu odkrywczych jak na swoje czasu sekwencji? Na szczęście większość efektów Jamesa Camerona trzyma poziom, jest jedna scena, która najbardziej ucierpiała z powodu wieku i domaga się remasteringu w CGI. Chodzi o samooperację, kiedy Terminator naprawia swoją twarz po gwałtownym spotkaniu z Sarah Connor i Kyle’em Reese’em. Głównym problemem jest skóra, która wygląda plastikowo, przez co zupełnie nie przekonuje. Ponadto proporcje twarzy są całkowicie inne, nieludzkie, praca mięśni również taka jest. Lalka po prostu w ogóle nie przypomina Arnolda Schwarzeneggera. Na dodatek ujęcia twarzy lalki są wymieszane z ujęciami twarzy aktora, przez co kontrast między nimi jest o wiele boleśniejszy dla widzów.
W porcie kosmicznym, „Pamięć absolutna”, 1990, reż. Paul Verhoeven
Zastrzeżenie po latach w sumie podobne jak to do Terminatora. Scena idealna do realizacji jej w CGI. Moment sztuczności Schwarzeneggera widać szczególnie, gdy kamera robi zbliżenie jego twarzy po otwarciu się głowy kobiety. Zaraz potem następuje cięcie i pojawia się znów Schwarzenegger, trzymający pod pachą swój kamuflaż. Dzisiaj już w tej scenie nic nie robi wrażenia. Pozostaje tylko takie nieswoje uczucie, że oglądało się animatroniczne lalki. Kobieta jest dobrze zrobiona. Nie mam tu większych zastrzeżeń, lecz znów kuleje mimika Schwarzeneggera.
Kaczor Howard, „Kaczor Howard”, 1986, reż. Willard Huyck
W nisko ocenionym filmie aktorskim zagrał go przebrany w kostium Ed Gale. Wyszło tanio, cringe’owo, nienaturalnie, bez mimiki, pretensjonalnie, co na szczęście zauważyli krytycy oraz część widzów. Z oczywistych względów tak obszerne sekwencje CGI z postacią wchodzącą w skomplikowane interakcje z aktorami, nie mogły być wtedy zrealizowane. Kaczor Howard musiał być albo kukiełką, albo przebranym człowiekiem. W tym przykładzie nie chodzi więc o jakąś jedną konkretną scenę, chociaż moment z Howardem w łóżku od razu mi przychodzi na myśl. Chodzi o całość. Tak więc jest o czym myśleć w sensie potencjalnego remake’u.
Goomba, „Super Mario Bros.”, 1993, reż. Roland Joffé, Dean Semler
Sceny z Goombami uratował sposób ich filmowania. Ucinano im nogi, przez co ich opatulone w płaszcze postaci aż tak nie raziły w oczy sztucznością i niewielką ruchliwością. Z twarzami, a raczej pyskami nie można było jednak nic zrobić. Mechanika twarzy jest zwykle najtrudniejsza, zwłaszcza taka, która imituje albo ludzi, albo ludziom bardzo znane zwierzęta. Jaszczurki akurat aż tak znane nam nie są pod względem osobowości, lecz udające ludzi gady już tak. W Goombach celem było uwidocznienie ludzkiego braku inteligencji. Nie da się jednak tego autentycznie zrobić, gdy ma się do dyspozycji zaledwie kilka wyrazów twarzy. Jedynym wyjściem jest CGI, lecz ono nawet dzisiaj w wielu przypadkach nie radzi sobie z animacją emocji, niemniej efekty praktyczne są w tej materii wyjątkowo ułomne.
Tyranozaur, „Carnosaur”, 1993, reż. Adam Simon
Odpowiedź Adama Simona na Park Jurajski wydaje się generalnie żenująca, lecz rzuca się w oczy szczególnie jedna scena ataku gigantycznego dinozaura na buldożer. Można sobie dzisiaj tylko wyobrażać, jak mogłaby wyglądać ten moment, gdyby gad był dobrze zrobiony w CGI. Ruszałby jakoś naturalnie i synchronicznie przednimi łapami, nie wyglądałby na dmuchaną lalkę, która pod wpływem wystrzałów trzęsie się, jakby uchodziło z niej powietrze, ujęcia byłyby szersze i jaśniejsze, a także interakcja z przedmiotami rzeczywista, a nie udawana. Lalka nie może niczego przecież zniszczyć. Można sobie to wszystko wyobrazić i pośmiać się z Carnosaura.
Triceratops, „Park Jurajski”, 1993, reż. Steven Spielberg
Park Jurajski uchodzi za kamień milowy w historii kina science fiction oraz historii rozwoju efektów specjalnych. Jest to film rewolucyjny i nie mam co do tego wątpliwości. Rewolucyjność Parku Jurajskiego nie oznacza jednak, że jest to film idealny i niepoddający się krytyce. Produkcja nie jest idealna. Posiada mnóstwo zalet, ale i wad. Jednym z najsłabszych momentów jest scena z chorą samicą triceratopsa. W porównaniu z turanozaurem, nawet w wersji animatronicznej, jest ona bardzo statyczna, nienaturalna. I nie chodzi mi o to, że leży, dlatego jest statyczna, ale jej ciało jest w detalach nieruchome. Zadbano o oddech, ruchome elementy pyska, oczy, ale w organizmach żywych o wiele więcej elementów ciała się porusza – mięśnie pod skórą, ścięgna, a nawet skóra. Tutaj jest bardzo skąpo. CGI zapewne rozwiązałoby ten problem, ale zdaję sobie sprawę, że jeszcze nie w tamtych latach.
W leżu pająka, „Upiory”, 1986, reż. Eugenie Joseph
O ile pamiętam, chodziło o sekwencję w podziemiach, gdzie piękna Azjatka zwabiła swoją ofiarę i na jej oczach przepoczwarzyła się w obrzydliwego pajęczaka. Scena przeistaczania została sfilmowana na raty z wieloma charakteryzacjami. Końcowa forma wyglądała jak niezbyt ruchliwa lalka, której znaczna część jest ucięta przez granice kadru, lecz to, co widać, już wystarczy, żeby odczuć całą sztuczność tej istoty. Porusza ona pajęczymi nogami w powietrzu. Nie czuć na nich żadnego ciężaru wielkiego odwłoka. Ofiara czeka w sieci na ugryzienie. A ono jest kulminacją estetyki klasy B. Jad działa w tej sposób, że uwięziony w pajęczynie mężczyzna zapada się w sobie, jak lalka z gumy, z której ktoś wyciąga powietrze.
Wszystkie Żółwie Ninja, „Wojownicze Żółwie Ninja III”, 1993, reż. Stuart Gillard
Niektórzy twierdzą, że jedynka i dwójka mają swój jedyny w swoim rodzaju styl lalkarski i kostiumowy. A dopiero w trzeciej części coś zaczęło się psuć ze względu na niższy budżet. Nic bardziej mylnego. Jedynka miała o wiele mniejszy budżet niż trójka, a dwójka niewiele mniejszy. Tu nie chodzi o budżet. W sumie sam nie wiem o co. Obejrzałem trzy części i nie różnią się one w zakresie kostiumów Żółwi. Są sztywne, bez życia, monomimiczne, przez co różnorodna osobowość bohaterów zlewa się w jedną, trzęsą się, zaginają w dziwnych miejscach, uniemożliwiają naturalne poruszanie się etc. Mało tego, w szerokich uśmiechach widać aktorów. Wystarczy mieć wysokiej jakości duży telewizor. Jedyne wyjście to CGI. Trylogia z lat 90. nabrałaby nowego stylu i nie wzbudzała podśmiechiwania się wśród młodszej widowni.