Connect with us

Publicystyka filmowa

Najlepsze IMPROWIZOWANE momenty w MCU

Jak się okazuje, nie wszystko jest w scenariuszu.

Published

on

Najlepsze IMPROWIZOWANE momenty w MCU

Jak się okazuje, nie wszystko było w scenariuszu, i dobrze się stało, bo nie powinno. Historia napisana słowami, a nawet rozrysowana w storyboardzie zaczyna żyć dopiero, gdy próbują odtworzyć ją żywi aktorzy za pomocą słów i ruchów. Wtedy okazuje się nieraz, że scenariusz nie ujął całego sensu historii, wystarczającego jej sensu, żeby była potem na ekranie zarówno ciągła, spójna oraz charakterystyczna sama dla siebie, więc i dla widzów. Wtedy z pomocą przychodzą aktorzy, którzy zdążyli już wyczuć daną opowieść i wyrobić sobie o niej zdanie, jak ją odtworzyć „po swojemu”. Tak powstają sceny improwizowane, często kultowe, bo nacechowane twórczą wolnością.

W MCU da się odnaleźć ich o wiele więcej niż 10, a nawet 20, co świadczy o skali aktorskiej dowolności w czasie realizacji filmów Marvela. Oczywiście wnioski z tego wyciągnąć można zarówno pozytywne, jak i negatywne, ale to uczyni bądź już zrobił każdy z zainteresowanych tematem widzów. Teraz najważniejsze są improwizowane sceny. Wybrałem 10 dla mnie najważniejszych.

Advertisement

Beyoncé, „Doktor Strange”

O co chodzi z tą Beyoncé? Źródeł sensu tej sceny należy szukać nieco wcześniej – chyba jakieś 20 minut wcześniej, kiedy Strange był jeszcze na nieco innym poziomie zaawansowania w nauce panowania nad przestrzenią i czasem. Wtedy po raz pierwszy w bibliotece Kamar-Taj spotkał Wonga. Zdziwiło go nieco to imię lub przydomek i wtedy nieco dowcipnie zaczął je porównywać z ksywkami gwiazd muzyki np. Bono, Eminem itp. Wong jednak nie chwycił żartu, a przynajmniej nie dał po sobie tego poznać. Po raz kolejny przybył do biblioteki już jako panujący nad sobą adept. Nawet jego wygląd o tym świadczył. I wtedy poprosił o książki o projekcji astralnej, a Wong stwierdził, że nie jest na to jeszcze gotowy.

Wtedy Strange dowcipnie rzucił: Try me, Beyoncé. Pozornie bezsensowna, improwizowana gra słów, lecz nabiera sensu w kontekście właśnie tej pierwszej sceny o spotkaniu z Wongiem.

Advertisement

Vision odchodzi, „Avengers: Wojna bez granic”

Odchodzi dokładnie dwa razy. Pierwszy raz kamień umysłu w jego głowie niszczy Scarlet Witch. Drugi raz dość brutalnie wydziera go sam Thanos po cofnięciu czasu. Ta scena została powierzona całkowicie dwójce aktorów – Paulowi Bettany i Elisabeth Olsen. Dostali ogólne założenia i poproszono ich, aby zagrali ten moment – jakże emocjonalny, ale bez szans na kultowość, bo potem zjawił się Thor i nie rozwalił Thanosowi głowy, co wypominano mu dosyć długo potem, nie otwarcie, ale jednak. Scena śmierci Visiona jest jednak warta przypomnienia, właśnie ze względu na to, że nie została konkretnie opisana, tylko zaimprowizowana.

Jestem Iron Man, „Iron Man”

To wyznanie mogło zrujnować niektórym suspens w kolejnych częściach historii, lecz tak się nie stało. Mało tego sugestywność tej sceny zachęciła Marvela do jeszcze większego eksperymentowania z wiernością uniwersum komiksów, bo filmy MCU to przecież nie adaptacje. A więc Robert Downey Jr. doskonale zawarł siebie w postaci Iron Mana, kiedy po podaniu mu kartki z tekstem przemówienia zdecydował, jaka jest ta prawda. A prawda jest taka… i tu następuje moment zastanowienia, co powiedzieć, że jestem Iron Manem. Czy wszyscy widzowie byli zaskoczeni? Z pewnością, ale również i chcieli, żeby ta tajemnica wyszła na jaw na samym początku. Świetna improwizacja Roberta Downeya Jr.

Advertisement

Nie chcę odchodzić, „Avengers: Wojna bez granic”

Spider-Man: Far From Home has changed the name of the Thanos Snap into something far less menacing | GamesRadar+

Dzisiaj już wiem, że to była zręczna gra Marvela za pomocą Spider-Mana. Pozwolono mu ckliwie umrzeć, żeby potem publiczność w kinie klaskała, kiedy odżył, a nawet pojawił się w trzech wersjach. Improwizacja Pająka, a właściwie Toma Hollanda, polegała na pewnym sposobie wprowadzeni się w emocjonalny trans. Holland po prosty w myślach powtarza sobie frazę związaną z sytuacją i w końcu zaczyna czuć emocje tak autentycznie, jakby faktycznie miały swoje źródło w rzeczywistości, która nie jest fikcją.

Scena jest ważna o tyle, że stoi na wysokim poziomie aktorskim i jest w dużej mierze improwizowana. Spider-Man umiera długo. Rozpada się stopniowo na oczach Iron Mana. „Nie chcę odchodzić” – to zdanie wydaje się nawet po skończonej scenie słyszalne w głowie.

Advertisement

Terapia w parach, „Falcon i Zimowy Żołnierz”

Chodzi dokładnie o scenę zwaną „pytaniem o cud” i/lub „patrzeniem w duszę”. Większość z jej treści została zaimprowizowana przez Sebastiana Stana i Anthony’ego Mackiego. Oni po prostu zasiedli naprzeciwko siebie, jak zasugerowała terapeutka i zaczęli grać. Musieli się do siebie zbliżyć na skądinąd znaną pozycję „na nożyczki”. Najpierw patrzyli sobie w oczy, nie mrugając, a potem zaczęło się wypominanie, całkiem sprawne, pełne treści, ale i emocji. Warto tę scenę zobaczyć, zwłaszcza tę trudną bliskość między aktorami.

Noże, „Thor: Ragnarok”

Dokładnie jest tak – sekwencji podrzucania noży w Ragnaroku nie ma, ale pojawiła się w teaserze. W samym filmie jest moment, kiedy Tom Hiddleston w ten sam sposób podrzuca swoim złotym hełmem. To odniesienie do podrzucania nożami, które wymyślił zupełnie przypadkowo. Potem podrzucał nożami w serialu o Lokim, a ten ruch stał się dla niego charakterystyczny.

Advertisement

Rzucanie chlebem, „Spider-Man: Bez drogi do domu”

Bo chodzi o to, czy Spider-Man z innego wymiaru dysponuje pajęczym zmysłem, kiedy rzuca się w niego chlebem. Robi to MJ, ale przed pieczywem Spider-Man w wersji Andrew Garfielda się nie uchyla. Więc MJ bierze do ręki kolejny kawałek. Wychodzi z tego całkiem niezła, komiczna scena, a przecież w zamyśle to nie miał być chleb, tylko świecznik. Zendaya jednak wybrała to, co miała aktualnie pod ręką na stole i wyszła z tego spójna sekwencja, którą chwycił Garfield.

Jak to jest upuścić kamień nieskończoności, „Strażnicy Galaktyki”

Treściowy początek tej sceny znajdziemy na opuszczonej planecie Morag. Tam po raz pierwszy Star-Lord upuszcza miniglob z kamieniem mocy, czyli jednym ze sławnych kamieni nieskończoności, których tak pożądał Thanos. Kolejny raz zdarza się to u Taneleera Tivana lub Kolekcjonera. Tam Chris Pratt na moment upuszcza sferę z kamieniem, lecz zgrabnie ją łapie i znów oferuje, jakby nigdy nic Kolekcjonerowi. Scena nie była w najmniejszym stopniu zaplanowana, chyba że podświadomie. Uznano jednak, że tak pasuje do osobowości Star-Lorda, że pozostanie w filmie.

Advertisement

Co z tą Gamorą, „Avengers: Wojna bez granic”

Dave Bautista jest aktorskim poetą w styli weird lub bizarre. Odzywa się dziwnie w najmniej spodziewanych momentach, często na granicy dobrego smaku. Tak jest i w tym przypadku. Drax jest postacią, której całkowicie Bautista się oddał. Wymyślił jej komediową ociężałość umysłową, właśnie takimi wstawkami jak na Tytanie, kiedy Avengers spotykają się nareszcie fizycznie z członkami ekipy Star-Lorda. Star-Lord unieruchamia Spider-Mana i przykłada mu broń do skroni, po czym pyta, gdzie jest Gamora.

Wtedy już dobrze wiemy, że Thanos ją poświęcił na Vormirze, żeby zdobyć kamień duszy. Na to pytanie Iron Man odpowiada: Ja to przebiję. Kto to Gamora? I tutaj wchodzi unieruchomiony przez Iron Mana Drax, dodając swoją improwizację: Nie, ja to przebiję! Dlaczego Gamora? Już rozumiecie, na czym polega znakomita slapstickowość tego stopniowania?

Advertisement

Znajomy z pracy, „Thor: Ragnarok”

Taika Waititi daje swoim aktorom przestrzeń do improwizacji, ale nie pozwala na chaotyczną dowolność. To dobre podejście, więc Marvel powinien je docenić. Nie docenia jednak, zwłaszcza po jakże szalonym najnowszym Thorze. Nie docenia, bo część widzów nie chce docenić, a to się rykoszetem odbija na świadomości projektantów kampanii reklamowych. Zestawienie to więc zakończmy jakże na luzie zrealizowaną sceną, kiedy Thor na arenie Arcymistrza spotyka niepokonanego i podziwianego przeciwnika, żeby ten zrobił z niego miazgę.

Wszyscy tego oczekiwali, ale Thor nagle uświadomił sobie, że zielony olbrzym, którzy przed nim stoi, to Hulk, więc przyszło mu do głowy krzyknąć: To kolega z pracy! Znakomity tekst, lecz podobno nie wpadł do głowy Chrisowi Hemsworthowi ot tak. Aktor przyznał się kiedyś, że na planie mieli takiego jednego chłopca, który był kimś w rodzaju gońca, służącego, asystenta pewnie brzmi lepiej. I ten chłopak rozmawiał kiedyś z Hemsworthem i zasugerował mu, że kiedy Thor spotka Hulka, powinien krzyknąć właśnie, że to „kolega z pracy”. I tak się stało, a my dostaliśmy jedną z bardziej dowcipnych i chwytliwych scen w filmie.

Advertisement

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

Advertisement
Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *