Jedną z kluczowych wartości kina LGBT jest promocja prawa jednostki do godnego i szczęśliwego życia w zgodzie ze swoją tożsamością. Niewiele jest filmów, które robią to w równie dosadny sposób co Fantastyczna kobieta Sebastiána Lelio. Tytułowa bohaterka, Marina, musi zmagać się z podwójnym dramatem – traci kochającego partnera Orlando, a na domiar złego w obliczu tragedii zmuszona jest walczyć z rodziną mężczyzny, która odmawia jej prawa do współuczestnictwa w żałobie, oraz radzić sobie z opresyjnym chilijskim systemem państwowym, nieufnym wobec jej odmienności. Marina urodziła się bowiem jako mężczyzna i na jej cielesności zasadza się oś dramaturgiczna Fantastycznej kobiety. Odrzucana i stygmatyzowana Marina musi na każdym kroku walczyć ze stereotypami, z brakiem akceptacji i o swoje prawo do bycia równą innym. Lelio gładko łączy ciężar psychologiczny tej opowieści z intymną impresyjnością i wyrazistym, podkreślającym sprawczość bohaterki przerysowaniem. Efektem jest film bardzo efektowny i pomimo owej stylizacji autentyczny, wyrażający zdecydowany głos przeciwko społecznemu wykluczaniu osób postrzeganych jako odmienne.
W tym stylowo nakręconym filmie Todd Haynes zabiera nas w podróż do eleganckiego, kojarzącego się z amerykańskim splendorem i dobrobytem Nowego Yorku lat 50. – rzeczywistości pełnej pięknych, dystyngowanych dam i ich szarmanckich, silnych mężów o aparycji hollywoodzkich amantów. W Carol wnikamy jednak pod podszewkę tego świata, obserwując historię stopniowego zakochiwania się nieśmiałej Therese w starszej od siebie, ustatkowanej kobiecie, tytułowej Carol. Budując główne role, Rooney Mara i Cate Blanchett unikają sztampy i banału i tworzą fascynujący obraz narastającej erotycznej fascynacji i w końcu żarliwej namiętności dwóch kobiet, zmuszonych wobec całego świata odgrywać role kogoś, kim naprawdę nie są. Ta subtelna, zbudowana na niuansach i gęstej atmosferze niepewności historia to poruszające studium szczerej relacji dwójki bohaterek, otwierające przed widzem całe spektrum emocjonalnych niuansów i seksualnego pragnienia. W efekcie to jedna z najpiękniejszych i najpełniejszych historii miłosnych, jakie stworzono na taśmie filmowej.
Paragwajska produkcja nie odbiła się być może echem tak szerokim w świecie filmu jak wyżej przywoływani reprezentanci omawianego tu kina, ale w pełni zasługuje na zrównanie z nimi – ten psychologiczno-społeczny dramat to dzieło wybitne, a przy okazji jeden z najciekawszych obrazów ostatnich lat, które można zaliczyć do nurtu LGBT. Dziedziczki – co odróżnia je od zdecydowanej większości filmów z tego zestawienia – koncentrują się na niemłodej już bohaterce, Cheli, która na skutek problemów finansowych i aresztowania partnerki zaczyna czuć się coraz bardziej wytrącona z bezpieczeństwa i zmuszona do konfrontacji z egzystencjalnymi lękami. W tym intymnym portrecie wyobcowanej i boleśnie doświadczającej upływu lat kobiety w dyskretny, aluzyjny sposób oddane zostały jej niepokoje związane z orientacją seksualną – brak pewności siebie, obronne wycofanie i równoczesna fascynacja młodszą, atrakcyjną znajomą. W filmie Martinessiego cielesność splata się w naturalny sposób z całokształtem sytuacji społecznej Cheli, a homoerotyczny wydźwięk przepełniający jej interakcje z innymi kobietami dopełnia portret kobiety próbującej przezwyciężać swoją bezradność wobec świata zewnętrznego.
Mam wrażenie, że przyznanie w atmosferze niewyobrażalnego zamieszania Oscara za najlepszy film nieco zaszkodziło dziełu Barry’ego Jenkinsa, narażając na przesadne upolitycznienie jego odbioru. W ogóle kameralny, zmysłowy dramat rozpisany na trzy różne etapy życia głównego bohatera jakoś średnio pasował do oscarowego blichtru i zadęcia. W zasadniczej warstwie Moonlight to niezwykle frapująca opowieść o konstruowaniu przez młodego, czarnoskórego chłopaka z przedmieść swojej podmiotowości i odkrywaniu własnej seksualności. Jednak wiążąc temat etniczno-społecznego usytuowania protagonisty z kwestią homoseksualizmu, Jenkinsowi udaje się stworzyć coś więcej niż prostą historię o „stawaniu się sobą”. Moonlight to kino niepozorne, zbudowane na milczącym zmaganiu bohatera i jego finezyjnie filmowanej cielesności, oferujące intensywne doświadczenie emocjonalne, które pozwala na pozawerbalne, empatyczne zrozumienie centralnej postaci, z jej życiowym bagażem, społeczno-politycznym uwarunkowaniem i egzystencjalnym zagubieniem w chaotycznej, brutalnej rzeczywistości. Trudno w tym dostrzec cynizm czy wyrachowanie – Moonlight to kino polityczne tylko w tym sensie, że dotyka kwestii uwikłanych w publiczne dyskursy. Poza tym w swoim rdzeniu jest to przede wszystkim duchowa impresja, wierna centralnemu podmiotowi, wokół którego się formuje.