NAJLEPSZE FILMY LESBIJSKIE. Gdy kobieta kocha kobietę
Miłość niejedno ma imię, twarz, płeć i gatunek. Opowieści o związkach kobiecych już dawno sobie na to ostatnie zapracowały, zarówno na papierze, a następnie także w kinie pojawiając się na długo przed wszelkimi ruchami LGBT i modą na promowanie seksualnych mniejszości. Oczywiście im bardziej normy społeczne oraz tolerancja zaczęły się rozszerzać, tym więcej filmów o lesbijkach zaczęło powstawać. Te pierwsze sięgają jeszcze lat 30. poprzedniego stulecia. Od tego czasu X muza znacząco pogłębiła tę niszę i obecnie filmy dotykające tego tematu można liczyć w setkach – i bynajmniej nie chodzi tu o takie produkcje jak niesławne „two girls, one cup”. Poniżej najbardziej warte uwagi tytuły.
Aimée i Jaguar
Częściowo nakręcony w Polsce, niemiecki dramat wojenny z muzyką Jana A.P. Kaczmarka; kandydat do Oscara w roku 2000. Osadzony w nazistowskim Berlinie, gdzie zakonspirowana Żydówka zakochuje się z wzajemnością w swym wrogu. Historia niby wyssana z palca i w dodatku z kilkoma niezbyt przekonującymi wątkami pobocznymi. A jednak to zdarzyło się kiedyś naprawdę! Tragizm jest tu zatem wpisany w kadry. Być może dlatego produkcja ta autentycznie przejmuje, w czym pomagają świetne role główne i solidny drugi plan oraz całkiem odważne, acz nienachalne przedstawienie „lesbijskiego podziemia”, w którym będące na granicy śmierci kobiety starają się żyć i bawić na całego. Nieoczekiwana miłość okazuje się tu więc pewnego rodzaju ucieczką od pełnej strachu i niepewności rzeczywistości za oknem. Ładne, klimatyczne zdjęcia dopełniają całości, której czeresienką na torcie jest też bardzo życiowa, a przez to oryginalna scena tak zwanego zbliżenia. Dobre kino.
Duke of Burgundy. Reguły pożądania
Peter Strickland proponuje nam romans w odmianie… sado-maso. Perwersja oraz ciągła gra są czymś, co napędza duet głównych bohaterek. Film bezpośrednio nawiązuje przy tym także do matki natury – tytuł to po prostu nazwa podgatunku motyla, co ma oczywiście odbicie w fabule. Mimo obrania przez twórcę dość niecodziennej, a nawet pozornie kontrowersyjnej formy wyrazu, to kino niezwykle wysmakowane, wizualnie czarujące, o wyjątkowej, niejednoznacznej, intymnej i często onirycznej atmosferze, za którą w dużej mierze odpowiada muzyka duetu Cat’s Eyes (Rachel Zeffira i Faris Badwan z zespołu The Horrors). Ponieważ to produkcja w pełni kobieca (na ekranie nie uświadczymy ani jednego samca), nie dziwi szczególnie podkreślanie ociekającej erotyzmem akcji żeńskimi wokalizami, dzięki którym całość sprawia wrażenie romantyczno-ekscentrycznej ballady. Trudno przejść obok niej obojętnie – niezależnie od swoich seksualnych preferencji.
Fucking Åmål
Znane także pod tytułem Show me love (Okaż mi miłość – również piosenka ilustrująca zakończenie). Film o dorastaniu, z którym wiąże się eksperymentowanie, poszukiwanie własnej seksualności, swojego „ja”, które nierzadko odnajdujemy w przypływie chwili, dotknięci pojedynczym impulsem. Takim jest tu nagły pocałunek – żart będący wynikiem pijackiego zakładu. Popycha on inicjatorkę – najładniejszą i najpopularniejszą dziewczynę w szkole, bez pomysłu na życie – do wyjścia z szafy (pod pewnym względem dosłownego). A jej ofiarę – samotniczkę i wyrzutka, z łatką „lesby” i nadopiekuńczymi rodzicami – umacnia w uczuciu do tej pierwszej, drzemiącym w niej już od dawna. Obie żyją w tym „pieprzonym Åmål” – skandynawskiej dziurze, gdzie każdy odstęp od „normalności” jest wyśmiewany… Film ten od momentu premiery zdołał nieco stracić na swojej świeżości. Niemniej w naturalny sposób i bez upiększeń eksploruje młode pokolenie (wtedy dopiero zaczynające bawić się komórkami, a na ścianach mające plakaty z Krzyku czy Romeo i Julii), dla którego priorytetem jest dobrze się bawić, stracić dziewictwo i czym prędzej się wyrwać do wielkiego miasta. Pod tym względem pozostaje więc aktualny. A wątek miłości wygrywa szczerością. Tak po prostu.
Gdy zapada noc
Podobne wpisy
Już na pierwsze kadry składają się tu podwodne igraszki – specyficzny balet miłosny. To od razu ustawia cały film, który nastawiony jest bardziej na zmysłowość formy i atmosferę niż logikę fabuły. Ta ostatnia nie porywa, a miejscami bywa wręcz głupiutka i naznaczona symboliką. Ot, jeszcze jedno przekraczanie barier przez heteroseksualną kobietę, na pozór przykładną, zahukaną nauczycielkę w katolickiej szkole – gdzie tymczasem jej przypadkowo spotkana partnerka zaprasza nas za kulisy niezależnej komuny cyrkowców. Umowność historii jest zatem kluczem do jej poszczególnych sekwencji, często odrealnionych, by nie rzec: bajkowych. Podobnie rzecz ma się ze związkiem – mało przekonującym, pełnym wydumanych problemów, lecz w jakiś sposób prawdziwym. Same sceny seksu przypominają tu taniec lub inną artystyczną formę wyrazu i są niesione nie tylko wizualnym wyczuciem, ale też zmysłową muzyką. Co ciekawe, odpowiada za nią Lesley Barber, czyli ówczesna partnerka życiowa reżyserki. Można zatem uznać ich wspólne dzieło za list miłosny. Wypełniony frazesami, które słyszeliśmy już wiele razy, ale za to czytelny i bezpośredni.