Najlepsze filmy lat 80.
20. Cinema Paradiso
reż. Giuseppe Tornatore
Sentyment, raj utracony, przeszłość. Praktycznie każde z tych słów mogło by być synonimem tytułu. Film dla ludzi kochających kino, czujących jego magie. Dla ludzi, którzy wchodząc do kina, czują zapach sali, dreszcz podniecenia spoglądając na ekran. Dla ludzi, którzy po zgaszeniu świateł i włączeniu projektora znajdują się w innym świecie. Oglądając Cinema Paradiso myślę o moich pierwszych wizytach w kinie Gloria w Bytomiu. Teraz nie ma już kin studyjnych, zostały zastąpione przez multipleksy, fabryki bez duszy. Sentymentalna podróż w świat filmu i samego siebie. Romantycznie i nostalgicznie.[Arahan]
Bodaj największy hołd dla magii kina, jaki kiedykolwiek powstał na celuloidzie. Ostatnia scena, w której główny bohater ogląda pewien krótki film, emocjonalnie dorównuje sekwencji pisania „Requiem” z Amadeusza, ale „Nuovo Cinema Paradiso” to film znacznie bardziej bogaty, bowiem sentymentalny finisz jest tylko fantastycznym podkreśleniem tego, o czym Tornatore opowiada przez cały seans. Warto odkryć to samemu. [Beowulf]
Niezaprzeczalny hymn kinematografii. Nikt, tak jak Tornatore, nie opowiedział o bezinteresownej miłości do kina. Pełen bólu i nostalgii film o przemijaniu i zmianach, które nie zawsze są potrzebne. Paradiso jest symbolem, wraz ze srebrną smugą światła niesie ze sobą czar tego, co pozornie odeszło, lecz tak naprawdę będzie istnieć dopóki pamiętamy i kochamy. [Fidel]
Film o miłości do kina, zrobiony z miłością przez osobę, która kocha kino – jak można tego nie kochać będąc widzem równie kochającym celuloid? Zresztą to ciekawa opowieść nie tylko dla kinomaniaków. Nie dajcie się więc zwieść jej metrażowi i oblukajcie klasykę! [Mefisto]
Tornatore to reżyser, który potrafi tworzyć filmy, w których uwielbienie do X muzy jest wręcz namacalne. Parafrazując pewną osobistość, to film o kinie w ramach kina, gdzie przygrywa geniusz nuty Ennio Morricone. Jedyno słowo określa ten film – magia. [Sonny Crockett]
Drugi film Giuseppe Tornatore to piękna opowieść o… kinie, nietypowej przyjaźni, dzieciństwie, jego wpływie na dorosłość, a wszystko to usytuowane w prowincjonalnym włoskim miasteczku. Wspaniałe kreacje głównych bohaterów, w tym niespełna 9-letniego Salvatore Cascio (kogo nie urzekł ten dzieciak?!), okraszone przepiękną muzyką Ennio Morricone. Naprawdę mało jest miłośników kina, któremu ten film nie przypadłby do gustu. [doveling]
19. Gwiezdne wojny: Część VI – Powrót Jedi / Star Wars Episode VI: Return of the Jedi (1983)
reż. George Lucas
Świetne domknięcie trylogii. Za takie momenty jak walka nad jamą Scarlacca, bitwa kosmiczna nad Endorem oraz widok prawdziwej twarzy Darth Vadera wybaczam pokraczne Ewoki. [Pegaz]
Choć nie dorównuje “Imperium Kontratakuje” i rozczarowuje niepotrzebnymi Ewokami “Powrót Jedi” trzyma wysoki poziom stanowiąc godne zamknięcie serii. Świetne sceny bitew, zarówno w kosmosie jak i na ziemi. Najlepszy jest jednak ostateczny pojedynek Luke’a i Vadera, ojca i syna, zaskakująco skromny ale niezwykle emocjonalny.[Huntersky]
Doskonałe zamknięcie sagi, choć ukierunkowane głównie na widowiskowość. Bitwa o Endor i konfrontacja z Imperatorem pozamiatały na tyle, że Ewoki przełknąłem jakoś bezboleśnie. [Wyjec]
Epicki finał Gwiezdnej Sagi. Decydująca walka dobra ze złem i niezwykły pojedynek, w którym syn musi stawić czoła swojemu ojcu. Jak na tę serię przystało, niesamowite, rewolucyjne efekty specjalne i bohaterowie, z którymi można się identyfikować, plus muzyka Johna Williamsa. Czegóż chcieć więcej? Niech Moc będzie z Wami! [Lawrence]
Rok 1977, Lucas ukazał światu cudowny bezmiar fantazji. Inne światy, obce cywilizację, loty kosmiczne po całym wszechświecie, hipernapędy i to kiedy? …Dawno, Dawno temu w odległej Galaktyce… Pisarze, reżyserzy w swoich książkach, filmach przedstawiali przyszłość, a Lucas dla odmiany zabrał nas w podróż w daleką przeszłość, gdzie technologia była na najwyższym stopniu zaawansowania. Saga Gwiezdnych Wojen opowiada o walce dobra ze złem na tle bezmiaru kosmosu, gdzie garstka rebeliantów przeciwstawia się bezwzględnemu tyranowi, który chcę rządzić całą galaktyką. Wspaniałe efekty, które nie zostały wygenerowane komputerowo, ale za pomocą makiet, miniatur, scenografii, itp., które do dziś dnia cieszą oko. Powrót Jedi jest już bardziej dopracowaną technicznie trzecią częścią sagi Gwiezdnych Wojen. Pojawiają się wątki humorystyczne, dużo dynamicznej akcji, wspaniałe ujęcia walk statków kosmicznych imperium z rebeliantami.[cosmic13]
https://www.youtube.com/watch?v=xWGY_lsfrs0&feature=player_detailpage
18. Autostopowicz / The Hitcher (1986)
reż. Robert Harmon
Czy John Ryder to psychopatyczny morderca kierowany pragnieniem śmierci, pożerany przez nieuleczalną chorobę? Koszmar senny, który nawiedził młodego Jima Halseya podczas niekończącej się jazdy przez amerykańskie pustkowie – pustkowie, w obliczu którego pojedyńcze ludzkie istnienia tracą wszelkie znaczenie, którego ogrom miażdży je i pochłania? A może to demon, pustynny diabeł zrodzony z niesionego przez wiatr piachu i kurzu, żerujący na zabłąkanych duszach? Wiele interpretacji ma rację bytu w przypadku filmu, który sam działa na wielu poziomach i w obrębie kilku gatunków – przerażający horror, intensywny thriller, ekscytujący film akcji. W każdym przypadku – arcydzieło. [Paszczak]
Ten film musiał powstać w latach 80. Tylko wtedy można było pokazać pewne rzeczy, jak bezpretensjonalne zabicie maniakalnego mordercy lub nie pokazać rozerwania nastolatki na pół, co pozwoliło zadziałać wyobraźni. No i bez tej charyzmy zwanej Rutger Hauer. Dziś pokazałoby to inaczej bez klimatu i Hauera…kurde pokazano to właśnie inaczej w rimejku. Więc można sobie uświadomić dlaczego wersja z 1986 roku jest tak doskonała.[Sonny Crockett]
Ciemne niebo, padający deszcz i pojawia się On wystawiając kciuk i szukając podwózki. Od razu czuje się, że to nie skończy się dobrze, a gdy widzimy dodatkowo, że ma on twarz Rutgera Hauera… nie minęło jeszcze 10 minut a widz już czuje szybsze uderzenia serca. I to uczucie mimo kilku bardziej efekciarskich momentów utrzymuje się do samego końca. [Pegaz]
Trzy słowa: pustkowie, atmosfera (nocy), Hauer. Te właśnie elementy (które świetnie uzupełnia też sporo pomniejszych) sprawiają, iż z dość miałkiego tematu B-klasowego kalibru sklecono film nie tyle wybitny, co po prostu piekielnie klimatyczny i cholernie wciągający. Niby przeciętny akcyjniak o kolejnym psycholu, ale jednocześnie coś więcej – coś, co pozwala, choćby podskórnie, bez problemu zaliczyć go do klasyki lat 80-tych. Po prostu zamiast bujdy na resorach wyszedł z tego kult na kółkach (w przeciwieństwie do marnego sequela i jeszcze marniejszego remake’u). [Mefisto]
Życiowa rola Rutgera Hauera, chyba nawet bardziej wyrazista od tej z Łowcy Androidów. Klasyczny pojedynek „tajemniczego nieznajomego” z niewinnym, szarym obywatelem USA rozgrywający się na zapomnianych pustkowiach. John Ryder przez lata stał się symbolem kinowego stręczyciela, zresztą do dzisiaj nie został on w żaden sposób pobity czy nawet poprawnie powielony. Nikt nie ma bowiem odwagi, aby na dużym ekranie straszyć ludzi z otwartą przyłbicą, bez maski. Dlatego Ryder jest taki przerażający. [snappik]
Fascynujący dreszczowiec, który przez cały film podnosi nam adrenalinę, aż do napisów końcowych. Jak przerażająca może być podróż zabierając autostopowicza, który okazuje się bezwzględnym mordercą. Świetna rola Rutgera Hauera, który rewelacyjnie wciela się w psychopatę. [cosmic13]
https://www.youtube.com/watch?v=AIfp8CzAhoA&feature=player_detailpage
17. Rambo: pierwsza krew / First Blood (1982)
reż. Ted Kotcheff
Zabawne jak bardzo pierwszy Rambo różni się od swojego potocznego wizerunku. Pierwszy seans to był dla mnie szok, kiedy nie zobaczyłem bezmyślnego komandosa, który po prostu wyżyna setki przeciwników w kolejnym filmie akcji. Zobaczyłem zagubionego weterana, który nie potrafi poradzić sobie w normalnym życiu, a kraj, któremu służył, chce o nim jak najszybciej zapomnieć. To przede wszystkim smutny dramat o ludziach, którzy poświęcili wszystko dla kraju, a którzy nie rzadko nie otrzymują nic w zamian. Oczywiście akcji też jest sporo i jest ona pierwszorzędna. Doskonały film, który zyskał niepotrzebne części wypaczające wręcz część pierwszą i wizerunek Johna Rambo. [Azgaroth]
Rambo, John J. – prawdziwa maszyna do zabijania, która zapisała się w popkulturze beznamiętnym koszeniem zastępów wroga, sporym (zarówno pod względem ilości, jak i wielkości) arsenałem z wybuchowym łukiem na czele i najprężniejszą muskulaturą w kinie akcji po Schwarzeneggerze. To także jedna z dwóch ikon stalowego Sly’a, która gościła na plakatach w pokoju każdego szanującego się chłopca lat 80. i 90. ubiegłego stulecia. Ale zanim u Rambo wciśnięto guziczek ‘killer mode’ był jedynie zwykłym żołnierzem, zmęczonym wojną, z której właśnie wrócił, a na którą wyruszył dla własnej ojczyzny. I ta ojczyzna teraz na niego spluwa, depcze po nim i generalnie ma go w dupie. I o tym prawi właśnie „Pierwsza krew” – to przede wszystkim ‘kameralny’ dramat o wyklętych i zapomnianych bohaterach, którzy po powrocie z piekła nie mogą znaleźć sobie miejsca na świecie – na świecie, który wcale ich nie chce i nie potrzebuje. Dopiero potem przychodzi akcja – z bezsilności, przymusu, braku odwrotu… Akcja, której daleko do bezmózgiej rozwałki znanej z kolejnych części, gdzie John staje się propagandową marionetką do walki z Sowietami, pokroju Rocky’ego z kolejnych bokserskich sequeli. Świetny, klimatyczny i mimo wszystko smutny film z kapitalną rolą Stallone’a i stojącego mu naprzeciw Briana Dennehy. No i z legendarnym, posągowym do bólu porucznikiem Trautmanem. Najlepsza i odrobinę niedoceniona odsłona przygód wietnamskiego weterana.[Mefisto]
Najlepsza rola Stallone, wiele mocnych scen, świetna muzyka i coś co sprawia, że film ma niesamowicie gorzki wydźwięk – końcowy monolog głównego bohatera. Ważny, przykry i niezwykle prawdziwy. Oprócz tego świetne kino akcji, mimo pewnego minimalizmu. [Arahan]
Kto by pomyślał, że akcyjniak z krwi i kości z napakowanym bohaterem może nieść jakieś przesłanie, coś chce powiedzieć. A jednak First blood taki właśnie jest. Jakże prosty, ale zarazem nieprzeciętny film. [Gemini]
16. Amadeusz / Amadeus (1984)
reż. Milos Forman
“Amadeusz” to chyba najlepszy film o sztuce i o istocie tworzenia. O bezdennej pustce, którą człowiek chce zapełnić twórczością, ale z drugiej strony o niemożności tego, bo tej “dziury” nie da się zasklepić i pełnej satysfakcji nie będzie nigdy. Wbrew tytułowi, głównym bohaterem jest tutaj Salieri, nadworny kompozytor cesarza, genialnie sportretowany przez F. Murray’a Abrahama. Salieri dostał od losu pragnienie, a wręcz obsesję tworzenia, ale nie dostał talentu, z czego wynika największy tragizm tej postaci. Wiecznie w cieniu Mozarta, w tej zadającej ból bliskości ze swoim ideałem, Salieri cierpi katusze. A przerażający i smutny zarazem jest fakt, że Amadeusz, ten ideał artysty, choć nieporównywalnie zdolniejszy od Salieri’ego także jest niespełniony. [patyczak]
Jak się okazuje, talent nie spływa na ludzi, którzy swoją pracą i postawą na to zasługują, bo niekiedy zostaje obdarowany nim nietaktowny, pruderyjny chłystek. Nietrudno zrozumieć zawiść i przeklinanie Boga przez Salieriego (kapitalny F. Murray Abraham), gdy dane mu jest przebywać z Amadeuszem (Tom Hulce z najlepszym śmiechem w historii kina) – geniuszem, który nawet nie docenia swojego daru. Wszystko tu jest niezwykle dopieszczone – kostiumy, scenografia, charakteryzacja. Po prostu najwyższego sortu filmowa uczta zaserwowana przez Formana okraszona muzyką Mozarta.[Berus]
Już sama scena pisania „Requiem” wystarczyłaby, żeby „Amadeusz” znalazł się na mojej liście, natomiast opus magnum Formana jest tak pełne życia, pasji do tworzenia, pozytywnych, negatywnych i niejednoznacznych emocji, że za każdym razem, kiedy je sobie odświeżam, aż mi się chce wstać i bić brawo. Spektakl jedyny w swoim rodzaju. A scena pisania „Requiem” to czysty geniusz. [Beowulf]
Opowieść o tym, jak wielkim przekleństwem jest głębokie zrozumienie muzyki (a w istocie jakiejkolwiek dziedziny sztuki), gdy nie idzie ono w parze z talentem do jej tworzenia. O tym, że geniusz nie musi iść w parze z wielką osobowością (ani posturą). O niemożności stłamszenia tego geniuszu i o jego ostatecznej nieśmiertelności. Ale dla mnie Amadeusz to przede wszystkim uczta dla zmysłów, piękne połączenie obrazu i muzyki, wreszcie niezapomniany widok upiora w czarnej masce wędrującego ulicami grającej Wiedeń Pragi. [Paszczak]
Milos Forman przedstawia biografię Wolfganga Amadeusza Mozarta z perspektywy jego największego wroga i miernego kompozytora, Antonio Salierego. Czy tak naprawdę było? Historycy powątpiewają. Za to miłośnicy kina nie mają wątpliwości, że to pod każdym względem, wielki film. [Lawrance]
Uczta dla oczu, uczta dla uszu! Myślę, że to stwierdzenie dokładnie obrazuje nam dzieło duetu Forman – Shaffer i pojedynek między Mozartem a Salierim przy akompaniamencie ich własnej muzyki. [doveling]
15. Dawno temu w Ameryce / Once Upon a Time in America (1984)
reż. Sergio Leone
Podziwiam dzieło Leone przede wszystkim za posmak epickości wyzierający z niemal każdego kadru. I za wielopoziomową historię, której do dziś nie potrafię całkowicie objąć umysłem. I za fenomenalne sceny z motywem przewodnim autorstwa Ennio Morricone. I za wrażenie uczestniczenia w czymś niezwykłym. I za lekcję tego, czym kino powinno być, a w 99.9% przypadków nie jest. [Beowulf]
Sergio Leone w pełnej krasie. Długie, melancholijne ujęcia amerykańskich dzielnic biedy i to, jak niektórzy z młodych chłopców potrafili iść w szranki ze swoim losem. Potęga obrazu, potęga muzyki (Morricone). [Berus]
Ostatnie wielkie dzieło włoskiego mistrza – dla wielu także najlepsze. Dla mnie oczko niżej od innej jego amerykańskiej epopei, jaką jest „Once Upon a Time in the West”. Film to bowiem nieco trudniejszy w odbiorze, któremu nie pomaga ani oniryczny posmak historii, ani też jej monstrualna długość. Nie zmienia to jednak faktu, że to i tak wielki, jedyny w swoim rodzaju fresk, który zapiera dech w piersiach pod wieloma względami. Przy okazji jest to także jeden z tych filmów po przejściach – w tym wypadku na tyle zawiłych, iż to bynajmniej nie koniec jego historii. Mocno czekam na jego odrestaurowaną, pełną wersję, którą niedawno znaleziono i zaprezentowano w Cannes. Geniusz trwa! [Mefisto]
Prawie 4 godziny epickiej i monumentalnej historii o przyjaźni, miłości, zdradzie i dorastaniu. Masa archetypów i symboli. Bogata psychologia i studium postaci, które na naszych oczach zmieniają się i dokonują po drodze wyborów, które na zawsze odciskają piętno na ich życiu. Arcydzieło Leone, które żeby w pełni ocenić trzeba zobaczyć kilka razy i zawsze odkrywa się coś nowego.[Arahan]
Niezwykle wrażliwa opowieść o przegranym życiu, która w wielu momentach wzbija się na wyżyny kinematografii. Najlepsza rola Roberta De Niro, najlepsza muzyka filmowa Ennio Morricone i najlepszy film Sergio Leone. Oprócz tego chyba najbardziej poruszający wątek niespełnionej miłości w historii kina. Scena, w której David po latach spogląda przez te samą szparę w ścianie, przez którą za młodych lat podglądał tańczącą Deborah to opus magnum języka filmowego. [Fidel]
Geniusz. I na tym mógłbym z czystym sumieniem zakończyć swoje odczucia odnośnie tego arcydzieła. Przepiękne zwieńczenie kariery Sergio Leone i zakończenie przez niego historii Ameryki. Włoski reżyser przenosi się tym razem z nieokiełznanego Dzikiego Zachodu do ponurego Nowego Jorku czasów prohibicji. Zaraz za nim podąża jego rodak – Ennio Morricone, a brak Oscara czy nawet Złotego Globu za ich wspólne filmy uważam za największą pomyłkę w historii amerykańskiej kinematografii. [doveling]
14. Człowiek z blizną / Scarface (1983)
reż. Brian de Palma
Tony Montana – jak go nie kochać? Mocny, miejscami brutalny obraz o człowieku, który dla władzy i pieniędzy zrobi wszystko. Gdyby przyszło nam stanąć na jego drodze z pewnością nie zawachałby się przed niczym, a jednak oglądając film w zasadzie przez cały seans jesteśmy gotowi mu kibicować. Prawdziwy fenomen. p.s. “MACHO” [wym. maczo] «mężczyzna o cechach uchodzących tradycyjnie za typowo męskie, takich jak siła, władczość, sprawność seksualna» [słownik języka polskiego PWN] Tony Montana – synonim słowa macho:D [Gemini]
De Palma wzniósł się tym filmem na wyżyny swoich umiejętności. Genialna kreacja Ala, świetna, zapadająca na długi czas w pamięci muzyka i prosta choć strasznie ciekawa i wciągająca od pierwszych minut historia. Do tego wszystko okraszone świetnymi strzelaninami, brutalnością i setką wulgaryzmów. Brutalny gangsterski świat w najlepszym swoim wydaniu. Nie można nie wspomnieć o wielu świetnych scenach, które do teraz są parodiowane i cytowane w wielu współczesnych produkcjach. Kultowy film. Say hello to my little friend. [Turus]
Na swej skromnej liście mam tym razem aż dwa remake’i. I normalnie bym się na to nie zdobył, gdyby nie ich jakość oraz diametralne odejście od oryginału – na tyle diametralne, iż mamy do czynienia z zupełnie innym tworem, choć historia jest w zasadzie ta sama. W przypadku „Człowieka z blizną” sprawa jest jednak o tyle wątpliwa, iż De Palma potrafi się czasem zapędzić w kozi róg i tam, gdzie oryginał lekko jedynie coś sugerował (łącznie z finałowym przesłaniem), tam on wytyka ordynarnie palcami. A w każdym momencie, gdy ktoś ginie, można śmiało twórcę oskarżyć o bezmyślne epatowanie przemocą – podczas, gdy w oryginale, ze względu na cenzurę nie było ani kropli krwi (choć, o ironio, w tej najbardziej krwawej scenie widzimy jedynie emocje, nie akt, co utwierdza mnie w przekonaniu, iż reżyser wiedział, co robi). Jednak zmiana miejsca akcji z ponurego Chicago lat Wielkiego Kryzysu na słoneczne Miami i dodatkowe zaprawienie tego polityczno-społecznymi przemianami (które owszem, były we wcześniejszym filmie, lecz nie aż tak nakreślone) wynosi ten film o klasę wyżej, aniżeli zwykła przeróbka. A i sam bohater, kapitalnie odegrany przez Pacino zjada na śniadanie swój pierwowzór. Chwilami pretensjonalna i wielce kolorowa, ale na pewno nie wydmuszka, a kino przez duże K (jak Kuba, król i kokaina). [Mefisto]
Scarface tworzy jeden z najbardziej pamiętnych portretów gangstera w kinie. Al Pacino stworzył niejako pewien wzór dla postaci latynoskiego bandziora, który działa według własnego kodeksu i nie cofa się przed niczym dla osiągnięcia pieniędzy i szczytu hierarchii przestępczej. Bohater Pacino nie jest sympatyczny i miły – jest bezlitosny, beczelny, a także bezwzględny. [paj]
Istnie szalony film z brawurowym Alem Pacino. Kopalnia cytatów, fenomenalny soundtrack i niezaprzeczalnie duży wpływ na całe kino gangsterskie. [Pegaz]
„Człowiek z blizną” to tak naprawdę „Tony Montana MTV Show” dla dorosłych. Gdzieś tam przewija się w listach płac nazwisko „Pacino”, ale dla mnie gwiazdą tej historii jest właśnie Montana – facet, który potrafi wciągać nosem kokę kilogramami. [snappik]
Al Pacino świetnie grający kubańskiego gangstera, który dzięki swojej charyzmie w dość krótkim czasie staje się bardzo wpływowym bossem i jeszcze szybciej z tego piedestału spada. Tony Montana, przez swoją nadzwyczajną arogancję, zostaje znienawidzony przez wszystkich, nawet najbliższą rodzinę, a być może nawet przez widzów (czy ktoś się z nim sympatyzował?). Niemniej jednak Brian De Palma, jeszcze za swoich najlepszych czasów, stworzył świetny obraz, jeden z najlepszych w swojej sinusoidalnej filmografii, ukazując w sposób bardzo realistyczny tę ciemną stronę Miami lat 80-tych. [doveling]
13. Batman (1989)
reż. Tim Burton
Film, który stał się kamieniem milowym jeśli chodzi o ekranizacje komiksu. Na przestrzeni dwudziestu lat wracałem do niego niezliczoną ilość razy, zawsze z tą samą przyjemnością. Pamiętne role Michaela Keatona i Jacka Nicholsona, rewelacyjna muzyka Danny’ego Elfmana i niepowtarzalne Gotham składają się na całość, o której trudno mówić inaczej niż w samych superlatywach. [Gieferg]
Pierwszy tak dobry film na podstawie komiksu, który dalej trzyma się nieźle – dzięki kreacjom Keatona i Nicholsona, które w dobie “Mrocznych Rycerzy” Nolana wciąż się bronią, dzięki epickiej muzyce Elfmana i wreszcie dzięki mrocznemu klimatowi, który wylewa się z doskonale zaprojektowanego świata, gdzie współczesne miasto łączy się z gangsterką lat czterdziestych, a to wszystko w odpychającym i fascynującym industrialnym stylu. [Huntersky]
Batman Burtona to film, który uwielbiam za niemal wszystko. Ma genialny klimat ilustrowany świetną muzyką Elfmana. Ma fantastycznego adwersarza w postaci Jokera(kolejna wybitna rola Nicholsona).Mamy tu wreszcie najlepiej zagraną i umotywowaną postać Bruce’a Wayne’a wykonaną przez Michaela Keatona, który znakomicie ujął niuanse i dualizm charakteru, a także motywacje tej postaci. Batman to idealnie wyważone połączenie filmu akcji z baśnią filmową. W niewielu obrazach mamy tak pamiętne sceny, jak te z udziałem Jokera w muzeum i cała finałowa sekwencja filmu. [paj]
Kinowy Batman długo czekał na swoją szansę ale nie mógł trafić lepiej, gdyż znowu lata 80. to jedyny słuszny okres w którym powinien powstać. Ten film w swoim czasie wywołał szaleństwo w kinach i pokazał że komiksowy bohater nie zawsze musi być dla dzieci. Można to nazwać wprawką do późniejszego genialnego „Powrotu Batmana” ale i tak ogląda się z przyjemnością. [Sonny Crockett]
Świetna, autorska wizja Tima Burtona wyzwoliła Batmana z kolorowych fatałaszków i wprowadziła w świat upiornej groteski, polanej gotyckim sosem. Świetny Keaton w roli Waynea/Batmana i totalnie szalony Nicholson jako Joker to dodatkowe atuty tej świetnej ekranizacji w której każdy element od scenografii po muzykę idealnie komponuje się z obrazem. [Arahan]
Lubię Nolanowskiego Batmana, ale zawsze będę wyznawcą wersji Burtonowskiej, w której Gotham było groteskowo gotyckie, złoczyńcy komiksowo nierealni i źli, a kreatywność szła w parze z bezpretensjonalnością wykonania [Beowulf]
Klasyka kina komiksowego w doborowej obsadzie. Oczywiście niepodzielnie rządzi Nicholson w roli Jokera. Jest groteskowo, klimatycznie trochę humorzasto w tym pozytywnym sensie. Jest też bardzo charyzmatyczny Keaton grający Wane’a/Batmana.[Danus]
Pierwszy film Burtona o przygodach człowieka-nietoperza przetrwał już solidną próbę czasu. Według mnie ze świetnym skutkiem. Gdyby ten film nie stał na wysokim poziomie, kto wie, być może trylogia Nolana w ogóle by nie powstała? Abstrahując od nowych wersji, burtonowska wizja Gotham City i przygód Batmana ma swój nadzwyczajny urok. Prawdziwą gwiazdą filmu z 1989 roku był niewątpliwie Jack Nicholson, choć postać przez niego grana umożliwiała pokazanie aktorskiego potencjału. Na pochwałę zasługuje również kilka innych gwiazd (między innymi przekonywujący Michael Keaton jako odtwórca tytułowej roli), niezła muzyka i bardzo dopracowana scenografia, nagrodzona zresztą Oscarem, oraz techniczna strona tego dzieła. [doveling]
12. RoboCop (1987)
reż. Paul Verhoeven
Niepowtarzalny film, pełen kontrastów i sprzeczności. Wybitnie amerykański, a przy tym zaprawiony solidną dawką europejskiego dystansu i ironii. Wyrażający fascynację jankeską kulturą, a zarazem bezlitośnie ją wyszydzający. Niekiedy porażający potraktowaną serio brutalnością (egzekucja Murphy’ego), kiedy indziej przechodzący w smoliście czarną komedię. Mocny, zabawny, ekscytujący, a przede wszystkim nie do podrobienia. [Paszczak]
Znak firmowy Verhoevena na filmowej mapie świata. Ociekający brutalnością, pesymistyczny obraz niedalekiej przeszłości, gdzie żadne zasady związane z humanizmem i moralnością nie mają właściwie znaczenia. Pozycja obowiązkowa dla fanów gier pokroju Deus Ex, ale też wyśmienita lektura dla osób, które pod płaszczykiem rozbebeszania przestępców szukają aluzji do teraźniejszości i odpowiedzi na pytanie – kiedy człowiek przestaje być człowiekiem? [snappik]
Ponura wizja przyszłości ze zdemoralizowanym społeczeństwem. Masa mocnych i brutalnych scen, niezłe tło psychologiczne, świetne efekty oraz niezapomniana muzyka Poledourisa z genialnym motywem przewodnim. [Arahan]
Robocop to film, który musi znaleźć się na czołowych miejscach rankingu. Zasłużył sobie błyskotliwą historią, sprawną reżyserią, niezwykle realistycznymi oraz widowiskowymi scenami przemocy. Po prostu cały Verhoeven, który wie, jak pokazać śmierć człowieka w sposób, który przeraża największych twardzieli. [Danus]
11. Lśnienie / The Shining (1980)
reż. Stanley Kubrick
Studium obłędu i ludzkich upiorów. Mocny i wciągający film, który podczas oglądania sprawia, że dreszcze pojawiają się co drugą scenę. Genialny Nicholson, długie, niemal “leniwe” ujęcia, wydarzenia pozornie błahe, wprowadzające złudny spokój, to wszystko sprawia, że film Kubricka powoduje podświadomy lęk. Oglądając go nie boimy się, ale czujemy, że coś jest nie tak, że gdzieś tam czai się coś dziwnego i niepokojącego. [Arahan]
Niewiele mnie obchodzi fakt, że Stephen King woli wersję telewizyjną, bowiem Kubrick stworzył horror totalny – „Lśnienie” to istna podróż do paszczy szaleństwa. Jeden z tych filmów, które tak mocno „wkręcają” w świat przedstawiony na ekranie, że stają się częścią rzeczywistości. Nie wspomnę, ile razy przechadzałem się podobnie urządzonymi korytarzami hotelowymi, odwracając głowę, by co chwilę sprawdzać, co się dzieje za moimi plecami. [Beowulf]
Totalista Kubrick stworzył totalną i oryginalną wizję dzieła Stephena Kinga. Miażdżące kadry i niesamowicie dopasowana muzyka potęgują nastrój grozy. Poza tym jedna z najbardziej przekonujących wizji popadania w obłęd, jaką udało się przedstawić na ekranie filmowym. Jack Nicholson jest tu niezrównany i przyćmiewa pozostałą część obsady. [paj]
Horror wszechczasów. Kubrick z wręcz chirurgiczną precyzją pokazuje wnętrza hotelu, w którym dzieje się akcja filmu. Wszystko jest zimne, nieprzyjemne, już od pierwszych chwil wiadomo, że w tym budynku czai się zło. Kultowy horror, który wystarczy zobaczyć raz, by zapamiętać do końca życia. Zdjęcia, wnętrza to wszystko nadaje niesamowitego klimatu grozy. Aktorsko jest po prostu genialnie. Jack Nicholson stworzył postać, która stała się ikoną kina, a scenę z rąbaniem drzwi siekierą widzieli chyba wszyscy. Stanley Kubrick jak zwykle w najwyższej formie. [Azgaroth]
Najlepszy horror w historii kinematografii. Kubrick nie straszy ogranymi chwytami i mimo że pojawiają się tutaj elementy charakterystyczne dla kina grozy, np. duchy, to największy lęk budzi tutaj perfekcja tego filmu. Może brzmi to bezsensownie, ale tak jest. Począwszy od genialnego aktorstwa, montażu i idealnej konstrukcji, a skończywszy na symetrycznych kadrach z perspektywą opartą na tzw. jednym punkcie zbiegu, “Lśnienie” jawi się jako coś perfekcyjnego, skończonego i absolutnego w przeciwieństwie do naszej niedoskonałej rzeczywistości. Ten kontrast budzi irracjonalny lęk, przesycający każdą klatkę filmu. Ta doskonałość jest tu bardziej niesamowita, nierealna i namacalna niż paranormalne zjawiska towarzyszące bohaterom. A człowiek boi się tego czego nie zna. [patyczak]
Genialny Jack Nicholson jako zło wcielone. Teraz już każdy wie, że w demonicznych rolach ten artysta jest mistrzem. Mistrzem, którym nazwać należy również Stanleya Kubricka, który stworzył w tym przypadku niezwykle klimatyczny horror – w moim przypadku jeden z ulubionych.