Najlepsze filmy lat 80.
30. Harry Angel / Angel Heart (1987)
reż. Alan Parker
W kalendarzu mamy rok 1955. Drobny detektyw od rozwodów grany przez Mickeya Rourke’a, tytułowy Harry Angel zostaje wynajęty przez tajemniczego francuza do znalezienia ukrywającego się dłużnika, sławnego kiedyś jazzmana Johnny’ego Favourite’a. Tyle fabuła, nie ma sensu pisać więcej, bo co krok to spoiler. Wg mnie najlepszy Parker, epa, czad, kult vhs, kult słoneczka, moc, power, czysta zajebistość, odjazd, destylowany geniusz, skopany tyłek, urwany łeb, zmiażdżone gonady, przetrącony kręgosłup, arcydzieło. 11/10 [Phlogiston]
Ten film nie mógł powstać w innym okresie niż lata 80. Tylko wtedy można było stworzyć film z tak mrocznym klimatem, tylko wtedy zdjęcia miały to ziarno, muzyka ten ton, do kina chodzili dorośli ludzie którym nie trzeba było przycinać filmów do kategorii PG-13. Także wtedy były czasy gdy Mickey Rourke miał jeszcze twarz bez kompozytów, Robert De Niro nawet w drugoplanowej roli potrafił zachwycić a grzeczna córka Dr Huxtable’a potrafiła zagrać w najmroczniejszej scenie seksu w historii. To były czasy. [Sonny Crockett]
Jeden z niewielu obrazów o tematyce voodoo i rytualnych mordów i sprzedawania duszy diabłu, który nie razi dosłownością i nie jest prostacki w przedstawieniu okrucieństwa i przemocy. Pamiętna rola Robrta De Niro w roli Luisa Cyphre’a. Może to zabrzmi dziwnie, ale aktor ten potrafił ze zwyklej sceny obierania jajka stworzyć majtersztyk, który hipnotyzuje i intryguje widza. Generalnie jest to mariaż gatunkowy czarnego kryminału z horrorem o tematyce okultystycznej. Połączenie wyjątkowo udane i nie odstające od pierwowzoru książkowego. [paj]
KLIMAT, jakiego ze świecą szukać w innych filmach. Każda scena generuje tak silne emocje, ze podczas każdego kolejnego seansu siedzę na krawędzi fotela. Do tego naprawdę zaskakujące zakończenie oraz wyborni Mickey Rourke i Robert de Niro. [Pegaz]
Najlepsza rola Rourke bez wątpienia. Świetne połączenie filmu noir i horroru. Do tego wszystkiego okultystyczne klimaty i świetnie poprowadzona historia, potrafiąca nas zaskoczyć nie raz, bo ostatnie sceny filmu wywracają go całkowicie do góry nogami. Dla osób lubujących się w takich klimatach pozycja obowiązkowa [Turus]
29. Misja / The Mission (1986)
reż. Roland Joffe
W mojej ocenie najlepszy film w historii kinematografii, a nie tylko lat 80. Wszystko tutaj zgrało się w arcydzieło sztuki filmowej, od niezwykle przemyślanego nie popadającego w patos scenariusza, poprzez gigantów aktorskich w najwyższej formie (Robert De Niro, Jeremy Irons), genialną muzykę Il Maestro Ennio Morricone, fantastyczne zdjęcia wspaniałych terenów Amazonii autorstwa Chrisa Mengesa. Ten film nie słabych punktów tutaj nawet trzeci plan aktorski robi wrażenie (Aidan Quinn, Liam Neeson). Ostatnie minuty filmu ogląda się albo lepiej powiedzieć przeżywa niczym jakieś misterium. Kolokwialny opad szczęki, którą zbiera się bardzo długo. [Sonny Crockett]
Historia misji jaką Jezuici prowadzali w Ameryce Południowej w 18. wieku, na przykładzie jednej wioski Indian zagrożonej przez polityczne targi między Hiszpanami, a Portugalią. Przejmujący historia, ze świetnymi kreacjami Jeremy’ego Ironsa plus Roberta de Niro. Plus przepiękna muzyka Ennio Morricone. [Lawrance]
“Misja” Rolanda Joffé jest filmem wyjątkowym. Przede wszystkim opowiada o Wierze, czyli czymś w pędzie dzisiejszego życia wręcz nieproszonym, Wierze przez duże “W”. Po drugie, podejmuje temat trudny, którego być może nigdy nie rozwikłamy: pojedynek pomiędzy zaufaniem i pokojem a walką o wolność z mieczem w ręku. Po trzecie, należy do tej rzadkiej, prawie niespotykanej grupy filmów, które poruszają i wzruszają widzów od najmłodszych do najstarszych. Można śmiało powiedzieć, że jest to arcydzieło, obraz wybitny, nie do zapomnienia. To dla takich utworów nie lubimy, lecz kochamy X muzę. Dla utworów, które łączą wszystkie zmysłowe walory (zdjęcia, scenografię, muzykę…) z głębokim duchowym przeżyciem. [Kakapo, fragment recenzji]
Klasyczny przykład filmu, który wymaga od widza nie dogłębnego myślenia, lecz podziwiania jego piękna. Historyczna opowieść z niezłymi kreacjami, pięknymi zdjęciami i magiczną wręcz muzyką Ennio Morricone, którego uwielbiam i mimo wszystko stawiam ponad innych, wybitnych hollywoodzkich kompozytorów. [doveling]
28. Naga broń / The Naked Gun (1988)
reż. David Zucker
Gdyby ktoś mnie zapytał o najśmieszniejszą komedię w historii kina, bez wahania wskazałbym „Nagą Broń”. Geneza jest banalna: Zucker, Abrahams, Zucker postanowili, że skoro udał im się serial, to kontynuacja w formie pełnometrażowego filmu będzie naturalną kokejną rzeczy i ni z gruchy, ni z pietruchy stworzyli opus magnum komedii tak po prostu. Jest to przy tym jeden z tych niewielu filmów, które mógłbym dawkować sobie z dużą częstotliwością i nigdy by mi się nie znudziły. A to przy jednym seansie zwróci się uwagę akurat na ten jeden z licznych żartów zamieszczonych gdzieś w zupełnym tle, a to raz rozśmieszy właśnie wypchany bóbr, kiedy indziej udawany orgazm, a jeszcze innym razem próba wydobycia informacji z Nordberga w szpitalu (to akurat śmieszy za każdym razem). No i nikt chyba nie ośmieli się zaprzeczyć, że Leslie Nielsen jako Frank Drebin to kultowiec nad kultowce i ścisły kanon postaci nie tylko komediowych, co filmowych w ogóle. [Jakuzzi]
Jedna z największych rozkmin tego plebiscytu sprowadza się do odwiecznego pytania: co jest lepsze – jajko czy kura? Patrząc na dokonania tria ZAZ nie jest to do końca trafne pytanie, biorąc pod uwagę, iż drób zaznacza się u nich dosadnie dopiero w „Hot Shots! 2”. Ale w kontekście ich filmografii lat 80. wybór pomiędzy „Airplane!”, a „Nagą bronią” był piekielnie trudny. Ostatecznie, mimo ton niezapomnianych tekstów i uwielbienia dla obu, wygrał u mnie ten (ta?) drugi (druga?). Powód jest prosty i nazywa się Drebin, Frank Drebin. No i poza tym „Naked Gun” zaowocował też znacznie lepszymi kontynuacjami, przy których również można turlać się po podłodze ze śmiechu (). Słowem (słowami?): prawdziwy klasyk (i klasa) komedio-parodii. Nagi klasyk. [Mefisto]
Leslie Nielsen był niezaprzeczalnym mistrzem w wypowiadaniu arcydurnych kwestii ze śmiertelnie poważną miną, a Frank Drebin to jego najlepsze wcielenie. „Naga broń” jest jedną z najlepszych komedii w historii kina, filmem, który śmieszy nawet wtedy, gdy ogląda się go po raz enty. No i ta scena z Enrico Palazzo – komediowe mistrzostwo świata. [Fidel]
Ponownie trio ZAZ wspierane przez szalejącego na planie Leslie Nilsena, który nawet najbardziej niedorzeczne dialogi wypowiada ze śmiertelną powagą i ponownie dawka absurdalnego humoru, który sprawia, że momentami człowiek dostaje ataku śmiechu. [Arahan]
27. Wściekły Byk / Raging Bull (1980)
reż. Martin Scorsese
Martin Scorsese w najwyższej formie opowiada historię słynnego boksera Jake’a la Motty. Wielkie kino z jedną z najlepszych kreacji Roberta de Niro. Klasyk, który trzeba znać. [Lawrence]
Klasyk Martina Scorsese. Wielka saga, w której obok honoru i odwagi jest miejsce na miałkość i tchórzostwo. Wielka rola Roberta de Niro, chyba najwybitniejsza w jego wykonaniu, a sam film to zdecydowanie jedno z najlepszych, najbardziej dojrzałych i doskonale zrealizowanych dzieł Scorsese. [desjudi]
Arcyciekawe i przejmująco smutne stadium autodestrukcji pewnego boksera, które może bez problemu funkcjonować jako współczesna przypowieść o mrokach ludzkiej duszy. Zarówno De Niro, jak i Pesci odgrywają tutaj jedne ze swoich najlepszych ról, ale to również geniusz Scorsese sprawił, że „Wściekły byk” zachował swoją moc. [Beowulf]
https://www.youtube.com/watch?v=YiVOwxsa4OM&feature=player_detailpage
26. Klub Winowajców / Breakfast Club (1985)
reż. John Hughes
Jedno pomieszczenie, kilkoro kompletnie różnych od siebie młodych ludzi i osiem godzin (skondensowane do filmowych 97 minut) na wzajemne wymiany doświadczeń, ciekawych obserwacji na temat szkolnego środowiska, na zrozumienie siebie, rodziców i całego świata. A w międzyczasie rodząca się przyjaźń i… miłość. Niesamowicie szczery, dowcipny, a zarazem niepozbawiony głębszych refleksji, bardzo trafny i aktualny do dziś portret młodzieży. [Nawrocki]
Lata 80. to John Hughes, a John Hughes to lata 80. – to fakt. Faktem także, iż sztandarowym dziełem śp. twórcy oraz tamtych luzackich czasów jest właśnie „Klub winowajców”. W Polsce kult tego tytułu, jak i reżysera z oczywistych względów przeszedł bez echa (acz część jego skromnej filmografii jest kojarzona i lubiana), lecz nie umniejsza to jego jakości. To świetna, doskonale wyważona pomiędzy dramatem, a komedią opowieść o zwykłych licealistach, z których każdy reprezentuje inny status społeczny, inne potrzeby, podejście do szkoły, ludzi wokół i życia. Pięć różnych charakterów vs. drętwy belfer i zamknięta sala. I w każdej tej postaci jakiś element nas samych oraz historii, których gdzieś, kiedyś byliśmy podobną cząstką. Niby prosty, stereotypowy filmik o nastolatkach, jakich wiele. A jednocześnie niebanalny portret ‘międzydorosłości’, którego nikt już potem nie potrafił tak umiejętnie i z taką emocjonalną siłą przedstawić. Klasyka kochana nie bez powodu. [Mefisto]
To niestety jedyny film ś.p. Johna Hughesa, który zmieścił się na mojej liście. Aczkolwiek dla mnie najważniejszy. Nie ze względu na świetne dialogi, wyrazistych bohaterów, nostalgiczny sznyt, nawet nie poprzez zawartą w kadrach jedną z najfajniejszych filmowych pochwał młodości, lecz za moc w ukazywaniu, że najlepsi, najciekawsi i najwierniejsi są ci spoza „mainstreamu”. Tej zasady trzymam się do dzisiaj. Dzięki, John! [Beowulf]
Lata osiemdziesiąte musiały być naprawdę wspaniałym okresem, skoro nawet filmy młodzieżowe bywały wtedy mądre i pełne uroku. „Klub winowajców” jest chyba najlepszym przykładem tego typu kina. Żarty nigdy nie przesłaniają tu fabuły, a bohaterowie – piątka pochodzących z różnych środowisk nastolatków, którzy w ramach kary spędzają sobotę w szkole – są wiarygodni i zróżnicowani pod względem charakterów. Piękny i szalenie dojrzały film, w Polsce niestety prawie zupełnie nieznany. [Motoduf]
Mimo, że film powstał 27 lat temu jest niezwykle aktualny. Pamiętam jak bardzo zaangażowałem podczas mojego pierwszego spotkania z obrazem Hughesa. Może dlatego, że byłem wtedy w wieku podobnym do bohaterów, a może dlatego, że problemy poruszone w filmie są po prostu niesamowicie prawdziwe i bliskie każdemu (już nie dzieci, a jeszcze nie dorośli). Świetny dobór aktorów oraz ich prowadzenie i muzyka, która na czele z przebojem “Don’t you forget about me” grupy Simple Minds sprawia, że wracam do tego filmu średnio 2 razy w roku. [Arahan]
Mimo tego, że od pierwszych minut filmu wiemy, z czym mamy do czynienia i doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że przed planszami końcowymi grupa niepasujących do siebie nastolatków znajdzie wspólny język, miażdżąc tym samym wszelkie stereotypy i nierówności, to „Klub winowajców” ma w sobie coś takiego, że chce się go oglądać. Mimo ogólnej kanciastości scenariusza oraz średniego aktorstwa nie wyobrażam sobie rankingu najlepszych filmów lat osiemdziesiątych bez tego tytułu. [Fidel]
25. Okręt / Das Boot (1981)
reż. Wolfgang Petersen
Jak dla mnie bezsprzecznie największe dzieło kina wojennego z jakim miałem do czynienia w moim życiu. Historia załogi niemieckiego U-Boota fascynuje, wzbudza wielkie emocje, a także porusza, zwłaszcza w niezwykle przejmującym finale. Znakomite aktorstwo na czele z nieśmiertelną kreacją Jürgena Prochnowa, pamiętne jazdy kamery w ciasnych korytarzach łodzi podwodnej, rewelacyjne udźwiękowienie… prawdziwy klasyk. [Pegaz]
Chyba jedyny niemiecki film nie pornograficzny jaki obejrzałem w całości 😉 Bardzo realistyczne przedstawienie załogi i działania łodzi podwodnej w warunkach bojowych. Wszystko pokazane bez ogródek, tutaj nikt nie chodzi cały czas w uprasowanych koszulach, z nienaganną fryzurą. Nie można zapomnieć też o genialnej muzyce Klausa Doldingera. [Sonny Crockett]
Niezwykle sugestywna historia załogi niemieckiego okrętu podwodnego w czasach II wojny światowej. Doskonały, duszny i klaustrofobiczny klimat, ukazujący jakże mało ważny jest człowiek w machinie wojny. Jeden z najlepszych filmów Wolfganga Petersena i ważniejszy film w niemieckiej kinematografii. Plus świetna muzyka Klausa Doldingera. [Lawrence]
Ciężko o epicki i pełen rozmachu film toczący się na pokładzie łodzi podwodnej. Wolfgang petersen udowadnia, że da się to zrobić i nie zmęczyć widza patosem i banałami. Za to przedstawił codzienne życie marynarzy U-Bota i okrasił je jednym z najbardziej pamiętnych motywów muzycznych w historii kina. To męskie kino wojenne, które wzrusza bardziej niż niejeden melodramat o życiu. [paj]
II wojna światowa to mój ulubiony okres w historii, ale bitwy morskie jakoś nigdy mnie nie interesowały, a okręty podwodne jeszcze mniej. Gdy zasiadłem do oglądania filmu Wolfganga Petersena (w wersji rozszerzonej – 216 minut), pomyślałem „o kurde, ale się wynudzę”. Ludzie siedzą zamknięci w jakiejś blaszanej puszce, przez większość czasu nic się nie dzieje, a gdy napotkają wroga, to i tak nie ma bezpośrednej konfrontacji, tylko każda załoga siedzi sobie w swojej „puszce” i strzelają z daleka rakietami. Tak myślałem. I w sumie niewiele się pomyliłem, prócz tego, że ta atmosfera zamknięcia i izolacji to największa zaleta tej produkcji, a między starciami nic się może nie dzieje (na początku), ale napięcie, które sięga wtedy zenitu nie pozwala się nudzić. No i o wybitności „Okrętu” może świadczyć fakt, że przez cały czas kibicowałem Niemcom i cieszyłem się gdy niszczyli alianckie statki.[patyczak]
Jeden z najważniejszych filmów traktujących o II WŚ. Obraz załogi U-boota, ich codzienne zwyczaje, portrety psychologiczne, a do tego kilka naprawdę GENIALNYCH scen (spotkanie na powierzchni dwóch okrętów podczas sztormu – niesamowite!) i świetna muzyka. Film, który nie ocenia, a próbuje wejść w umysł ludzi zmuszonych do służby w tak trudnym środowisku.[Arahan]
Chwilę po seansie, wyszedłem do łazienki spłukać z siebie krew, pot i morską wodę. [Wyjec]
24. Blues Brothers (1980)
reż. John Landis
Przepis na kult: wziąć stojącą na bakier z prawem parę braci-muzyków, wyprawić ich na misję od Boga, na ich trasie postawić z jednej strony całą masę gwiazd rythm and bluesa, rocka i soulu, a zdrugiej nazistów, tandentnych grajków country i zdeterminowaną byłą dziewczynę, napakować film akcją i ozdobić epickimi scenami pościgów, fabularnie zrobić coś na kształt musicalu, a całość osadzić w chicagowskiej szarzyźnie. Za każdym razem imponuje mi i zdumiewa mnie to, że ten szalony miks zamiast eksplodować z przegięcia, tworzy pięknie komponującą się, porywającą i rozkładająca na łopatki ze śmiechu odjazdową historię. Film ewenement, a jednocześnie duża nauka dla wszystkich, którzy liczą na komediowy sukces porywając się na sequele hiciorów lub wykorzystując popularność zabawnych postaci z Saturday Night Live. Nie wystarczy zielone światło od produenta i kilka dowcipnych scen w scenariuszu – przede wszystkim trzeba mieć iskrę bożą i Johna Belushiego. [Jakuzzi]
Liczba ikon kina, jakie dały światu lata 80. trudna jest do ogarnięcia – podobnie, jak ilość kultowych produkcji i klasycznych komedii tejże dekady. Jednak dwóch śmiesznie-poważnych ludków w swych prostych garniakach, noszących charakterystyczne kapelusze, ciemne okulary w nocy i jeżdżących autem zakupionym na policyjnej wyprzedaży to absolutny top tamtych czasów i kult nad kulty, który mimo wyzerowanego licznika nagród i ujemnych wpływów kinowych stał się prawdziwym światowym fenomenem, jaki trwa po dziś dzień. I kult ten nie trudno zrozumieć, biorąc pod uwagę, iż w filmie tym znajdziemy dosłownie wszystko – od zwariowanych serii pościgów na epicką skalę, zakończonych jeszcze większymi demolkami, przez Stevena Spielberga jedzącego kanapkę, a na ubrankach dla dzieci skończywszy. Dodajmy do tego jeszcze masę, często wyjątkowo irracjonalnego humoru, jedną z najlepszych opraw muzycznych w historii kina, którą dodatkowo uświetniają liczne gwiazdy rhytm’n’bluesa, a otrzymamy film totalny (cokolwiek to znaczy w przypadku zwariowanej komedii…). Może nie bez wad i nie dla każdego, ale jednak wyjątkowo wyjątkowy – taki, który mógł zdarzyć się jedynie w tamtym okresie (co dobitnie udowadnia marniutki sequel 2000). Nie taka ciekawa ciekawostka: w całym filmie rozwalono aż 103 auta – rekord pobity dopiero przez drugą część, w której rozbito o jeden samochód więcej. [Mefisto]
Bracia Blues umieją dwie rzeczy: grać bluesa i sprowadzać kłopoty na własną głowę. Tym razem jednak przyświeca im wielki cel. Chcą zebrać pieniądze na ratowanie sierocińca w którym się wychowali. Dlatego organizują wielki koncert charytatywny przy okazji wkurzając całą rzeszę ludzi. Film jest świetnym połączeniem komedii, musicalu i kina sensacyjnego. Bracia Blues to świetne i jedyne w swoim rodzaju postacie, nikt ja tak jak oni nie potrafi rozśmieszyć swoimi działaniami. Akcja jest szybka, jest mnóstwo humoru, ale przede wszystkim jest muzyka. Kto nie słyszał ten nie będzie wiedział o co chodzi. To po prostu trzeba po prostu zobaczyć i usłyszeć. Do tego wszystkiego imponujące nazwiska w obsadzie jak; James Brown, Ray Charles czy Aretha Franklin. I żeby było jeszcze lepiej film posiada jedną z najlepszych sekwencji pościgowych jakie w życiu widziałem. Film bawi równie dobrze za pierwszym jak i za dziesiątym seansem. Nic tylko oglądać.[Azgaroth]
Najlepszy filmowy soundtrack w historii! A poza tym znakomita komedia pełna pomysłów tak objechanych, że nie pozostaje nic innego jak tylko dać ponieść się tej fantastycznej historii. [Pegaz]
23. Zabójcza broń / Lethal Weapon (1987)
reż. Richard Donner
Kultowy duet policyjny Riggs-Murtaugh nigdy nie był tak dobry, jak za pierwszym razem. Można polemizować nad jakością kolejnych części (przyznaję, że lubię wszystkie!), natomiast „Zabójczą broń” wypada docenić chociażby za natłok kultowych momentów, dialogów i one-linerów, które wypełniają dzieło Donnera aż po brzegi. [Beowulf]
Ze wszystkich komedii kryminalnych lat 80-tych, to właśnie parę Gibson – Glover oglądało się najprzyjemniej. Film, który tak naprawdę posiada wiele atutów – reżyserię, bardzo dobry scenariusz, dobrą grę aktorską czy muzykę, do dnia dzisiejszego wciąga i przede wszystkim dobrze bawi. [doveling]
Film odniósł ogromny sukces (przy budżecie szacowanym na 15 milionów dolarów zarobił w sumie 120 milionów), na który złożyło się wiele czynników: sympatyczni główni bohaterowie, rewelacyjne tempo, interesujące dialogi i świetnie sfilmowane sceny akcji (z niezwykle widowiskowymi popisami kaskaderskimi). Scenarzysta Shane Black stworzył jeden z najbardziej znanych, lubianych i rozpoznawanych duetów w dziejach kina – “Zabójcza Broń” wpisuje się (a właściwie stanowi najlepszy przykład) w bardzo popularny w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w Hollywood nurt “buddy movie”. Przedstawia on losy dwóch ludzi (najczęściej policjantów) o różnych charakterach, którzy, rozwiązując jakiś problem (sprawę kryminalną), stają się prawdziwymi przyjaciółmi. Oczywiście przy okazji kłócąc się i dogryzając sobie. Gibson i Glover wcielili się w swoje postacie świetnie, a zabawne i zapadające w pamięć dialogi między nimi to jeden z głównych atutów filmu. Warto również wspomnieć o muzyce, którą napisali wspólnie Michael Kamen i Eric Clapton. [Dirk, fragment opisu sequeli]
22. Otchłań / The Abyss (1989)
reż. James Cameron
Innym razem pomyślałbym, że to nudne ciągle pisać o jednym reżyserze. Ale Cameron jest wyjątkowy. The Abyss to film wyjątkowy, ciekawy dla widza, hipnotyzujący wizualnie. Dla mnie krajobrazy głębi które zaprezentował Cameron to coś pięknego w co mogę wpatrywać się codziennie. Swoisty manifest ekologiczny, który wplótł Cameron w swoim filmie idealnie dopełnia dzieło w wersji reżyserskiej, jedynej słusznej. I po raz kolejny film Camerona był prekursorem w dziedzinie efektów specjalnych za co należą się gromkie brawa. [Danus]
Jak na tamte czasy – piorunujące osiągnięcie techniczne. Bo fabularnie można Głębi trochę zarzucić. Nie zmienia to jednak faktu, że Cameron błysnął tu wirtuozerią spod znaku science-fiction. Dopiero dzisiaj jestem w stanie docenić w jak trudnych (!) warunkach powstawał ten film, z jakimi problemami zmierzył się reżyser oraz cała ekipa realizacyjna. No i nie wolno zapomnieć o scenie z wstęgą wodną. Na te kilkadziesiąt sekund magii złożyło się kilkanaście miesięcy ciężkiej pracy ludzi z ILM. [snappik]
Zetknięcie obcej cywilizacji z Ziemianami jednych urzeka, innych przeraża. Wspaniałe podwodne zdjęcia, kontakt z obcymi, podróż w głąb otchłani… Bardzo klimatycznie. [cosmic13]
21. Pluton / Platoon (1986)
reż. Oliver Stone
Syf, brud, niegodziwość, zło, brak patos, okrucieństwo – po zakończeniu seansu, nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Film szybko odziera ze złudzeń i pokazuje jak młodzi ludzie „umierają” od środka. Jak szybko są wyniszczani i pozbawiani idei. Ciężki i przygnębiający obraz, a zarazem niesamowicie wciągający. Jeden z najważniejszych filmów lat 80 i rozliczenie z Wojna w Wietnamie. [Arahan]
Filmów o piekle wietnamskiego konfliktu powstało całe mnóstwo. I całkiem sporo z nich w taki czy inny sposób zostało obwołanych arcydziełami lub zyskało status klasyki. Nieważne jednak ile z nich się widziało i jakie wrażenie wywołały – „Pluton” i tak bowiem niszczy emocjonalnie, bez ogródek ukazując nam to, co w wojnie najgorsze. To mocny, ponury i szczery kopniak wprost w amerykańskie jaja, po którym ból jest równie intensywny dziś, co w dniu premiery. Nie bez kozery film Stone’a zalicza się do czołówki gatunku. A to dopiero pierwsza część jego wietnamskiej trylogii spustoszenia… [Mefisto]
Razem z “Apocalypse Now” utwierdził mnie w przekonaniu, że wojna w Wietnamie była piekłem na ziemi. [Wyjec]
Kino wojenne najwyższej próby. To jeden z tyc obrazów po zakończeniu których nie możemy zapomnieć. Masa zapadających w pamięci scen i genialne aktorstwo głównych bohaterów na czele z głównym antagonistą granego przez Toma Berengera. [Danus]
Mówi się, że Stone w trylogii wojennej, a zwłaszcza w dwóch pierwszych filmach opowiada historie dobrych ludzi (szeregowych żołnierzy) i złych ludzi (polityków). Mnie jednak zastanawia inna kwestia. Kto tak naprawdę powinien brać udział w takiej wojnie? Dla kogo jest to miejsce? Kto się bardziej nadaje? Czy ludzie tacy jak Elias, dla których liczy się przede wszystkim zwycięstwo „człowieczeństwa”, czy tacy jak Barnes, dla których liczy się zwycięstwo “za wszelką cenę”? [Gemini]
Absolutnie ścisła czołówka filmów wojennych o wojnie w Wietnamie, szczegółowo pokazujący jej bolesny charakter. Oliver Stone stworzył kapitalne dzieło, w którym ciężko doszukać się wad. Świetna gra Defoe i Berengera, nawet Charlie Sheen wspiął się ten jedyny raz na aktorskie wyżyny, dzięki czemu można podziwiać jego życiową rolę. [doveling]
https://www.youtube.com/watch?v=9HzIVc2vwVE&feature=player_detailpage
Ciąg dalszy już wkrótce…
Komentarze mile widziane 🙂