Najgorzej ZAGRANE sceny ŚMIERCI
Śmierć nie jest dobra ani zła – jest naturalna i stała. W wielu filmach jednak przedstawia się ją efekciarsko, głośno, teatralnie i gadatliwie, jakby ofiary w chwili śmierci, mimo cierpienia, nagle pragnęły wygłaszać filozoficzne monologi lub uprawiać taniec nowoczesny za pomocą umierającego ciała. Niejednokrotnie wygląda to śmiesznie i nie pasuje do charakteru zjawiska, jakim jest śmierć. Wśród 10 wybranych przeze mnie przykładów znajdą się produkcje filmowe najgorsze z najgorszych, ale i zaskakujące hity, którym śmierć nie wyszła.
Kiedy myślę o scenach śmierci, które najbardziej mnie dotknęły, a nie są tymi rzeczywistymi, przychodzą mi do głowy najpierw te dwie – śmierć Setsuko w Grobowcu świetlików i śmierć Rosie w Jojo Rabbit. Obie są ciche, wręcz dyskretne, scalone z życiem jak żadne wydarzenie i przez to niesamowicie bolesne. Setsuko leży spokojnie z upragnionym arbuzem ściskanym w małych rączkach, a z ciała powieszonej na rynku Rosie widać tylko nogi i buty, do których tuli się załamany Jojo. Niektórzy jednak nie zrozumieli, na czym polega zjawisko śmierci i jak je w kinie przedstawić z szacunkiem i jednoczesnym oswojeniem.
Tommy Wiseau jako Johnny, „The Room” (2003), reż. Tommy Wiseau
Sławny Pokój naszego rodaka okazał się tak zły, że stał się aż kultowy. Zapewne nie o taką sławę chodziło Tommy’emu, lecz cóż ma on teraz zrobić. Jest zapewne na tyle wyrachowany – lub na tyle zadufany w sobie i głupi – że z tego będzie korzystał aż do śmierci. Co zaś do jego śmierci właśnie, to najpierw musiało poprzedzić ją dramatyczne niszczenie mebli, luster, rzeczy byłej oraz wyjątkowo obsceniczne udawanie spółkowania z jej czerwoną sukienką. Wszystko to w atmosferze dzikich krzyków, jęków, charczenia, koszmarnej dykcji i drewnianych emocji. Potem następuje czas wyciągnięcia pistoletu, retorycznych pytań w stylu „dlaczego mnie to spotkało?”, wsadzenie go do ust i strzał. Ciało Tommy’ego odlatuje w tył oczywiście w koszmarnym slow motion. Największe dramatycznie dzieło Wiseau się dokonuje.
Marion Cotillard jako Miranda Tate, „Mroczny Rycerz powstaje” (2012), reż. Christopher Nolan
A mogłem się spodziewać mnóstwa patosu, takiego jak w całym Mrocznym Rycerzu. Dostałem jednak zaskakujący półprodukt. Śmierć Mirandy Tate przypomina nerwowy tik. Nie postarali się również charakteryzatorzy. Miranda umiera w tzw. pełnym rynsztunku, z nienagannie położoną szminką na ustach. Nie jest nawet lekko blada. Cała sytuacja jest jeszcze bardziej kuriozalna, kiedy usłyszymy, co mówi, i jak pełnym niezrozumienia i zaskoczenia wzrokiem patrzą na nią Batman, Catwoman i James Gordon.
Bülent Kayabaş jako Ferruch, „Karate girl” (1973), reż. Orhan Aksoy
Tommy Wiseau pobierał nauki egzystencjalnego aktorstwa zapewne u Bülenta Kayabaşa. Jego scena śmierci stała się internetowym przykładem najgorzej zagranej sceny umierania w historii filmu. Trzeba ją obejrzeć, żeby się przekonać, na czym polega jej kultowa słabość. Wspomnę tylko, że konwulsje umierania przeżywane są oczywiście na stojąco, a aktor podczas swoich wygibasów i jęków ma jeszcze dość czasu, żeby dokładnie pokazać widzom, jak zgniata w dłoni worek z czerwoną farbą, żeby ta wylała mu się w okolicach żołądka. Nawet wtedy jednak śmierć jeszcze nie następuje. Potrzebne są kolejne pociski przebijające ciało bohatera, żeby miał on szansę na dramatyczne ocieranie się o ścianę i pozostawienie na niej śladów swoich zakrwawionych dłoni. Będzie dramatyczniej.
Kai Wing Lam jako Dziki Kot, „Lik Wong” (1991), reż. Ngai Choi Lam
Twórcy z Dalekiego Wschodu wykazują się ogromną dozą fantazji w wymyślaniu przeróżnych sposobów umierania, zarówno w rzeczywistości, jak i w filmach. Zapominają przy tym o jakimkolwiek warsztacie aktorskim, prócz jak najbardziej przerysowanego ukazania emocji. Nie inaczej jest z Dzikim Kotem, który rozcina sobie brzuch, wyjmuje jelita i próbuje nimi udusić przeciwnika. Niestety same jelita nie wystarczają do zabicia pozytywnego bohatera, który pokonuje bezjelitowego antagonistę osobliwym ciosem w twarz. Dziki Kot upada, a jego twarz zalewa się krwią.
Prince jako Christopher Tracy, „Zakazana miłość” (1986), reż. Prince
Ego Prince’a wielokrotnie go przerosło. Muzyka była od zawsze jego światem, lecz film pozostał rzeczywistością nieznaną. Prince chciał ją jednak wykorzystać, żeby zaspokoić swoją gwałtownie rozrastającą się dumę z siebie. Na tym polu akurat poniósł sromotną klęskę, na co dowodem jest melodramatyczna śmierć w ramionach Mary. Najpierw jednak możemy pośmiać się z tego, jak Price udaje cierpienie, kiedy dostał kulę. Trudno to opisać, najlepiej zobaczyć tę sztywną pantomimę, drgawki na stojąco, a może chód robota, którego ktoś dawno nie oliwił.