GROBOWIEC ŚWIETLIKÓW (1988)
Pod koniec II Wojny Światowej Amerykanie przeprowadzali intensywne naloty dywanowe na japońskie miasta. Nie były to ataki na jednostki wojskowe, ale na obszary, na których mieszkali bezbronni cywile. To bez wątpienia jedno z najokrutniejszych wydarzeń tego globalnego konfliktu zbrojnego. Ogień trawił wszystko. Nie wystarczyło miejsca w schronach. Niektórzy nie zdążyli uciec. Tak jak matka kilkuletniej Setsuko i czternastoletniego Seity. Japońskie budynki, wtedy wciąż budowane z drewna, momentalnie stawały się śmiertelną pułapką. W płomieniach ginął cały dobytek, a razem z nimi jego właściciele. Reżyser Isao Takahata już w drugiej sekwencji roztacza przed nami wręcz apokaliptyczną wizję świata. Do naszych uszu dociera głośny sygnał zapowiadający kolejny nalot, nad głowami bohaterów zaczynają przelatywać uzbrojone samoloty, matka każe uciekać dwójce swoich dzieci – później ma do nich dołączyć. Czujemy jednak, że jest to rozstanie, ostatnia wymiana spojrzeń, zdań i uścisków.
Od tego momentu Setsuko i Seita muszą radzić sobie sami. Gdzieś jeszcze podobno przebywa ich ojciec – oficer wojennej marynarki. Od dawna nie ma jednak od niego żadnych informacji, listy przestały przybywać, kontakt całkowicie się urwał, prawdopodobnie ojciec przepadł na jednej z bitew na Pacyfiku. Rodzeństwu wystarczyć musi jego zdjęcie: uśmiechniętego i dumnie ubranego w mundur. To ciągle szansa na ratunek, jakaś nadzieja na to, by przetrwać. Może przypadkiem ich drogi się skrzyżują. Jedyne co im pozostaje, to oczekiwać. Odnajdują więc mieszkanie swojej ciotki. Ta niechętnie ich przyjmuje, bo ma do wyżywienia jeszcze całą swoją rodzinę, a jedzenia dla wszystkich nie może wystarczyć. W tym momencie Takahata w przejmujący sposób wykorzystuje w narracji detal. Podczas jednego z obiadów uważnie przyglądamy się, jak ciotka osieroconego rodzeństwa rozdziela porcje dla siedzących przy stole. Nie każdy dostaje tyle, ile się spodziewał, porcje tylko częściowo zdołają zaspokoić głód. Pierwszeństwo mają najbliżsi ciotki, pozostali dostają resztki. To i tak lepsze niż nic.
Całą sytuację zaczynamy obserwować z perspektywy Seity. Reżyser wydłuża tę scenę, za pomocą inteligentnego montażu podnosi napięcie i gra na naszych emocjach. My natomiast niecierpliwie czekamy na sprzeciw chłopaka. Jednak nic nie otrzymujemy, on cały czas milczy. W końcu musi wystarczyć nam jego zrezygnowany wzrok. Seita wie, że w tym momencie nie mogą liczyć na nic więcej i że jest odpowiedzialny nie tylko za własne życie. To jedna z najbardziej przejmujących scen w Grobowcu świetlików. Wykracza ona daleko poza samą sytuację w świecie przedstawionym. Twórcy pytają się nas, jakbyśmy sami wtedy się zachowali. Nie tylko postawieni w pozycji Seity, ale głównie w roli jego ciotki. Takahata szantażuje nas emocjonalnie – jej zachowanie łatwo logicznie uzasadnić i moralnie ją obronić. Wojna wypacza wszystkie kodeksy i zasady, łamie prawa. Dekonstruuje powszechnie przyjęte postawy. To czas wyrzeczeń. Humanitaryzm ustępuje miejsca sztuce przetrwania. W czasie wojny to ona panuje wszem i wobec. Świat staje się miejscem równych i równiejszych.
Isao Takahata świadomie rezygnuje w Grobowcu świetlików z szerszego historycznego kontekstu. To intymna opowieść o relacji łączącej siostrę z bratem, który w jej trakcie z towarzysza zabaw przemienia się w opiekuna, a nawet ojca. Przeciwnik z Zachodu zostaje całkowicie zreifikowany, nie zaglądamy na pokład amerykańskich samolotów, nie poznajemy ich pilotów – to bezosobowe siejące zniszczenie maszyny. Reżyser nie roztrząsa przyczyn wybuchu wojny, nie szuka winnych ani nie angażuje się w historyczną polemikę. Grobowiec świetlików nie jest politycznym moralitetem, ale rodzinną tragedią wpisaną w wojenny krajobraz. Takahata pokazuje tylko to, co wzrokiem może objąć Setsuko. To w zupełności wystarcza. Na tym poziomie Takahata wyczerpuje tę opowieść, uzupełnia ją o kilka wnikliwych obserwacji i niebanalnych metafor.
W pamięć najmocniej zapadają obrazy, na których zrzucane przez amerykańskie samoloty bomby przemieniają się w tytułowe świetliki. Reżyser w swoim filmie nadaje tym owadom wiele znaczeń. Na początku wprowadzają one do świata filmu nienachalną metafizykę, są wymiarem, którego wyznacznikami Setsuko interpretuje świat – dla niej są one wróżkami, przybyszami z wymarzonej, idealnej nieistniejącej już rzeczywistości. Później świetliki stają się symbolem śmierci. Wśród gruzów pozostałych po mieście Kobe leżą spalone ciała jego mieszkańców. Owady odnoszą się do niedawnych tragicznych wydarzeń, to w nich przecież tli się ten ogień, który strawił nieistniejący już świat. Są jak świeczki stawiane na grobach. Zachęcają więc do zadumy, przypominają o duchowej obecności naszych przodków. W końcu świetliki stają się symbolem nadziei i opatrzności. To dzięki nim, nawet w najcięższych chwilach, na twarzach dzieci pojawia się uśmiech, to one podnoszą je na duchu i zatrzymują łzy.
Grobowiec świetlików to film rozpisany na wiele tonów, wnoszący do filmowego doświadczenia wojny nowe emocje. Film Takahaty koncentruje się na małym wycinku tego globalnego konfliktu, ale otwiera przed nami drzwi do terytorium dotąd niedokładnie zbadanego. Powoduje to głównie przyjęta forma animacji, która rzadko za swój temat obiera tak traumatyczne wydarzenia.
Kino wojenne jest zdominowane przez realizacje aktorskie, o ugruntowanym i przewidywalnym stylu, do którego wydawałoby się upraszczająca i kojarzona z bajką kolorystyka nie specjalnie pasuje. Isao Takahata przełamuje tę zasadę, znajduje również idealnie wyważony filmowy język, łączący w sobie konieczny dramatyczny ciężar z aurą baśni. Czasami faktycznie uderza w sentymentalizm, ale ma on poważne uzasadnienie fabularne. Grobowiec świetlików jest bowiem wspomnieniem jednej z postaci, refleksją nad przeszłością i minionym czasem. Taka perspektywa rzeczywiście wyostrza wiele przeżytych przez bohatera emocji i wzrusza widzów. Takahata jednak świadomie i umiejętnie z niej korzysta, nie ma w tym merkantylnej kalkulacji.