search
REKLAMA
Zestawienie

NAJGORSZE WĄTKI serialu TEORIA WIELKIEGO PODRYWU

Odys Korczyński

1 kwietnia 2021

REKLAMA

Ślub Penny i Leonarda

Można powiedzieć, że z czasem kobiety w serialu wykończyły nerdozę bohaterów, a na niej zasadzał się unikalny klimat Teorii wielkiego podrywu. Ślub Penny i Leonarda jest tego doskonałym przykładem. Zajmuje cały odcinek, który zamieniłby się w mydlaną operę, gdyby wyłączyć śmiech z puszki. Celowo go tak nazywam, gdyż stopień jego przetworzenia postprodukcyjnego jest tak wielki, że nie ma sensu wspominać o rzeczywiście śmiejącej się z gagów publiczności. Celnie stwierdza Sheldon w rozmowie z Penny: Kto by pomyślał, że nas to spotka? A przecież minęło tak niewiele czasu od ślubu. Nie ma w tych rozważaniach o problemach małżeńskich żadnej nowatorskości. Wszystko bazuje na wyświechtanych żartach, a kończy się na męskiej posiadówce, która miała być nocą poślubną Penny i Leonarda, a której jedynym wnioskiem i kulminacją odcinka jest stwierdzenie, że Maria Skłodowska-Curie miała naukowego penisa.

Dzieci działają podobnie jak śluby

Na nerdów oczywiście. Nerdoza znika, a wraz z nią unikalny klimat serialu. Bernadette i Howard doczekali się dwójki dzieci. Są w nich zakochani, jak to świeżo upieczeni rodzice – zmęczeni, ale szczęśliwi. Jaka to jednak przyjemność dla widza, zwłaszcza miłośnika specyficznego dla serialu dowcipu, żeby oglądać Bernadette i Howarda skaczących od jednego łóżeczka do drugiego. Mało tego, wątek ten angażuje wszystkich. Wokół dzieci i rodzicielstwa zaczyna się kręcić świat niedostosowanych do praktycznego życia geniuszy, nawet tych, którzy nie mają dzieci. W ciągu trwania serialu widać to kilkakrotnie. Produkcja traci wtedy i tempo, i charakter. Staje się mydlaną operą, a nie wciągającym sitcomem. Rozważania Howarda, czy powinien zostać w domu z dziećmi, co się z nimi dzieje, gdy wraz z Bernadette wyjechali na wręczenie nagród Nobla, czy jaka jest rola ojca w życiu swoich pociech, nudzą. Zajmują jedynie ekranowy czas, ale tak niestety musiało być, gdy twórcy zdecydowali się po kilku sezonach nieco zresocjalizować bohaterów i osadzić ich w standardowych, płciowych rolach.

Szermierka

Kolejnym ekspresowym wyjściem poza standardowe plany, w których rozgrywa się większość fabuły, jest szermierka. Prowadzi ją Barry Kripke. Człowiek cyniczny, z wadą wymowy i korzystający z wszelkich okazji, żeby okazać swoją wyższość intelektualną nad Sheldonem i jego przyjaciółmi. Plan zdjęciowy z szermierką trwał jak na BBT zadziwiająco długo, więc sądziłem, że stanie się okazją do stworzenia jakiejś nietuzinkowej, komicznej sytuacji. W rzeczywistości lekcja przebiegła standardowo, miejscami nawet zbyt poważnie, nie licząc kilku wygłupów, gdy genialni adepci machania floretami udawali Dartha Vadera albo Inigo Montoyę. Naiwnie sądziłem, że będę miał przyjemność obejrzeć coś w stylu Lekcji samoobrony Monty Pythona.

Orientacja seksualna Sheldona

Jak mogliście się przekonać na powyższych przykładach, najgorsze wątki to również te, które z początku rokowały dobrze, lecz z przeróżnych względów zostały zmarnowane. Jim Parsons grał Sheldona przez wiele lat. Zostawił w jego postaci bardzo dużo cech własnej osobowości. Obserwując go, wcale nie trzeba było się zbyt długo głowić, że nie jest heteroseksualny. W 2012 roku ujawnił, że jest gejem, co niestety nie pociągnęło żadnych zmian w Teorii wielkiego podrywu, która przecież już wtedy była kultową produkcją. Czy więc orientacja seksualna Jima Parsonsa nie jest jednym z tych najbardziej zmarnowanych i niewykorzystanych wątków dla tak prześmiewczego serialu jak BBT? Jego partnerką nie powinna być Amy, a jeśli już, to tylko przez chwilę. Szczęśliwym i pouczającym zakończeniem, a na dodatek zgodnym ze współczesnymi trendami powinien być ślub z podobnym mu geniuszem.

Odkąd to bycie nerdem przyciąga kobiety?

Skorzystam z okazji i wspomnę o temacie, który powinien znaleźć się w moim poprzednim tekście o BBT traktującym o największych absurdach w serialu. Niestety nie zwróciłem uwagi na to, co miałem przed oczami w każdym odcinku. Pozwalam sobie więc na mały wtręt. Od razu zaznaczę, że nie jest to wątek najgorszy, ale najlepszy, lecz mimo to absurdalny. Nerdoza bohaterów Teorii wielkiego podrywu jest pod każdym względem największa, najdziwniejsza i najbardziej utrudniająca życie wszystkim dookoła. Śmieszy, dziwi i niekiedy nawet bulwersuje, ale to na niej BBT zbudowała całą swoją popularność, bo w realnym życiu z nerdów głównie szydzimy. Zainteresowania pochłaniają ich zwykle tak bardzo, że całkowicie tracą z oczu realne życie. Na tym właśnie polega bycie nerdem, inaczej jest się tylko modną jego namiastką. W życiu nerda nie ma miejsca na kobietę. Znam kilku nerdów. Żaden nie jest ani zadbany, ani bogaty, ani tym bardziej rozgarnięty w kontaktach seksualnych, poza skutecznym przeszukiwaniem Internetu. Skąd więc tyle kobiet wokół bohaterów serialu? To jest właśnie absurdalne i nierealne, chociaż niesamowicie śmieszne. Takiego np. Sheldona, króla wszelkiej maści nerdów, po pięciu latach znajomości, w czasie świętowania rocznicy bycia z Amy, stać tylko na kilka pocałunków i kompulsywne rozmyślania o tym, czy powinien zacząć oglądać Flasha. Nawet nie uprawiali seksu, i to nie ze względów religijnych.

Bonus: Piosenka z czołówki

Nosi znamienny tytuł „The history of everything”. Wykonał ją zespół Barenaked Ladies. Za każdym razem, kiedy odpalałem odcinek z własnej woli na HBO Go czy przypadkowo zasiadałem do seansu np. na Comedy Central, bolały mnie uszy od tych skrzeków. Nie ma gorszego dżingla – tak, dżingla, bo inaczej nie da się nazwać tego porykiwania szarpidrutów, na dodatek z wyjątkowo nieczytelnymi słowami. Akurat one są dość ciekawe, tylko dykcja wokalisty, na dodatek zniekształcona jakimiś efektami specjalnymi nałożonymi w studiu, nie ułatwia odbioru piosenki. Barenaked Ladies przebili swoją twórczością nawet niezbyt udany stylistycznie utwór ze Świata według Bundych. Ten był chociaż przyjazny pod względem harmonicznym, mimo że przypominał disco polo. No cóż, nie wszystko w Teorii wielkiego podrywu musi być udane. Muzyka należy do tych najsłabszych stron. Złożenie dźwięków w „The history of everything” bazuje na wyższych częstotliwościach i zmiennym rytmie. Początek jeszcze da się znieść, ale to przyspieszenie w połączeniu z migającymi obrazami po prostu denerwuje. Ma się ochotę dosłownie wyskoczyć przez okno, zatkać uszy, krzyknąć, dlaczego w takim serialu nikt nie postarał się o melodię prowadzącą, którą można by zanucić chociażby przy goleniu. Reasumując, wątek muzyczny czołówki jest najgorszy w całym serialu.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA