NAJGORSZE filmy science fiction 2024
Roku 2024 nie zarejestrowałem jakoś wybitnie legendarnie pod względem jakości filmów science fiction. Było kilka produkcji ciekawych, nawet z szansami na kultowość po latach, lecz było również sporo średniaków i mniej udanych tytułów. Czy jednak na nie wszystkie szkoda czasu? Tak bym tego nie ujął. Część z nich z pewnością zapewni trochę rozrywki, chociaż będzie boleśnie odtwórcza. Inna część za to da wiedzę, jaką drogą fantastyka naukowa w wydaniu realizacyjnym od konkretnych reżyserów nigdy więcej nie powinna iść. Polskie kino niestety w tym roku nie przedstawiło żadnej propozycji, która byłaby godna uwagi, ale za to stanęło na wysokości zadania, proponując widzom Supersiostry, wyjątkową klapę właściwie pod każdym względem. Nasza rodzima odpowiedź na kino superbohaterskie zza oceanu jest więc ciągle mierna.
„Megalopolis”, reż. Francis Ford Coppola
Coppola próbował, lecz poległ, nie tyle finansowo, ile wizerunkowo. Ciekawy jestem, co teraz siedzi w jego głowie? Czy żałuje? Czy może planuje się odgryźć krytykom jakimś jeszcze bardziej odjechanym sequelem, żeby udowodnić swoją rację? Zapewne długo się tego nie dowiemy, aż reżyserowi zbierze się na przedśmiertne refleksje. Jak na razie można stwierdzić, że te usilne nawiązania do kultury antycznej w fabule, ale i w estetycznym świecie przedstawionym nie przysporzyły filmowi ani sukcesu, ani tym bardziej jakości.
„Borderlands”, reż. Eli Roth
Dobrą ekranizację gry trudno jest zrobić, zwłaszcza jeśli chce się ją wpisać w jakiś multigatunkowy obraz, który sprawdza się na ekranie komputera, i taki ma być również na wielkim ekranie. Twórcy jednak zapominają, że gry takie jak Borderlands są na tyle specyficzne, że przeniesienie samego gameplayu nie wystarczy, a okraszenie go komediową historią zawsze taki film pogrąży, jeśli nie będzie ona naprawdę unikalna. Unikalnością jednak nie można nazwać napakowania filmu detalami, świetną obsadą, mnóstwem nawiązań i estetyką wziętą nieco z fantasy. A poza tym historia nie ma w sobie nic niepowtarzalnego.
„Madame Web”, reż. S.J. Clarkson
Co tu mogło pójść nie tak? Przede wszystkim główna bohaterka, która nie wiedzieć czemu przez cały film tak naprawdę nie jest w stanie się przemienić w kogoś heroicznego. Madame Web jako film stanęła gdzieś w rozkroku – niby to miało być kino superbohaterskie, ale w trakcie jakby zdominowały je jakieś nieprzewidywalne ambicje, żeby nakręcić kino psychologiczne. Zabrakło więc miejsca na esencję superbohaterstwa, a pozostała sama Madame Web wzdychająca do swojej dwoistej natury.
„Atlas”, reż. Brad Peyton
Sztampowe kino, chociaż kreacja Jennifer Lopez jest o wiele lepsza niż ta przegadana Adama Sandlera w Astronaucie. Estetycznie film również wygląda lepiej, chociaż nie powala. Słaby antagonista kładzie finał, a fabuła jest bardzo przewidywalna. Trudno więc Atlas uznać za artystycznie wartościowy tytuł, chociaż nie będę nikogo zniechęcał do jego seansu.
„Obcy: Romulus”, reż. Fede Álvarez
Obcy: Romulus niczego nowego stylistycznie nie pokazał, bo chyba nie to było jego założeniem. Klapa filmu jest więc tym większa, im żywsza legenda oryginalnego Obcego Scotta. Romulus nawet w sumie trochę zepsuł klasyczne motywy zaproponowane przez RS, wprowadzając bardzo słabą mentalnie główną bohaterkę Rain (Cailee Spaeny), która nawet fizycznie nie dorasta do siły, którą dysponowała Ellen Ripley (Sigourney Weaver), prawdziwa heroina, przed którą ksenomorf chociaż trochę się ugiął. A na dodatek ten płaczliwy, wiecznie rozdarty między obowiązkiem wobec firmy Weyland–Yutani a „człowieczeństwem” android o słodkim imieniu Andy (David Jonsson).
„Astronauta”, reż. Johan Renck
Science fiction z Adamem Sandlerem – kiedy ta informacja obiegła media, było niezłe poruszenie. Mam takie wrażenie, że postawiono przed aktorem jakieś abstrakcyjne oczekiwania, że jego obecność wyniesie kino SF nagle na jakieś szczyty artyzmu lub właśnie nietuzinkowej komedii. Nic takiego się nie stało. Astronauta jest nudny, pozbawiony wyrazu, przeintelektualizowany, a wprowadzenie dodatkowego bohatera spoza ludzkiego gatunku tylko jeszcze bardziej tę historię rujnuje. Wizualnie także nie jest olśniewająco, ale sztampowo kameralnie.
„Supersiostry”, reż. Maciej Barczewski
Niechlubny to przykład, gdyż nasz polski, a polskie science fiction od lat cierpi na słabą jakość. Aż dziwne więc, że zamachnęliśmy się na gatunek superbohaterski, który szeroko korzysta z elementów SF. Zawiodło dosłownie wszystko, ale najbardziej scenariusz. Płytkie postaci sióstr, koszmarnie stereotypowi wręcz antagoniści, dziurawa historia, która jest zlepkiem marnie uzasadniających się scen, no i gra aktorska. Wygląda tak, jakby aktorzy nie wierzyli w ten projekt.