NAJGORSZE filmy SCIENCE FICTION 2020 roku
Jakiś czas temu mieliście okazję zapoznać się z zestawieniem najlepszych filmów science fiction, które miały swoją premierę w roku 2020. Wyboru dokonałem subiektywnie. Przyszła pora na drugą stronę medalu. Oto pięć moim zdaniem najgorszych, najbardziej rozczarowujących filmów z gatunku SF z premierą w 2020 roku. Zgadzacie się z takim wyborem? Jeśli nie, tradycyjnie czekam na wasze komentarze.
Power
Podobne wpisy
Nie jest to może jakaś totalna katastrofa, bo daleko filmowi z Jamiem Foxxem w roli głównej do jakości innych filmów z tego zestawienia. Nie jest to kino klasy B, ale za to jest to kino, któremu zabrakło planu od A do Z. Znacznie więcej Power robił wokół siebie szumu, niż ma faktycznej wartości. Sprzedając w zwiastunie koncept, jakoby każdy z nas mógł posiąść moc superbohatera za sprawą tajemniczego narkotyku, film złożył obietnicę seansu pełnego emocji i akcji. Owszem, jest w Power kilka scen, które się udały, ale znacznie więcej jest tych, które pchają tę fabułę w nicość. Trudno bowiem przejmować się wyświechtaną do bólu historią faceta, który chce odzyskać swoją córkę, przedzierając się przez bałagan, za którego powstanie sam ponosi w jakiś sposób odpowiedzialność. Charyzmy Jamiemu Foxxowi nie ujmuję, choć da się zauważyć, że sceny bijatyk nie leżały mu specjalnie, gdyż przesadnie trzyma się w nich ustalonej choreografii. Porażkę natomiast stanowi występ powracającego z niebytu Josepha Gordona-Levitta, agresywnego policjanta, który stroszy się tu jak kogut, będąc zwykłym kurczakiem. I taki w istocie jest Power – sprawny warsztatowo film, który nie ma kompletnie niczego ciekawego do powiedzenia. Jedyne co robi, to napina mięśnie.
⑤
Bloodshot
Że też Vinowi Dieslowi nie nudzi się granie w kółko jednej i tej samej postaci. Można powiedzieć, że taka już maniera mięśniaków kina akcji, że zmieniają tylko maski, choć interpretowana postać w istocie pozostaje ta sama. Bohater Vina Diesla i tym razem jest twardym, nieustępliwym osobnikiem, obdarzonym siłą Herkulesa, siłą dającą przewagę w starciu z legionem wrogów. Kłania się tu seria traktująca o przygodach Riddicka oraz akcyjniak xXx. Tym razem jednak aktor, bratając się ze stylistyką cyberpunku, ma okazję wejść w skórę samego RoboCopa. Otrzymuje od twórców nadludzkie siły za sprawą nowatorskiej technologii, na tyle wspomagającej ludzką tkankę, że żaden pocisk nie jest bohaterowi straszny. Wynikiem tego jest bardzo boleśnie naciągane i jakościowo przeciętne kino akcji, wykorzystujące science fiction jedynie do budowania atrakcyjnego sztafażu, determinującego ekranowe efekciarstwo. Bloodshot zawiera zwroty akcji, który układają fabułę w dość zaskakujący sposób. Do tego da się wyczuć, że twórcom sypnięto nieco większą kasą na efekty specjalne, gdyż aspekt ten stanowi swoistą wizytówkę filmu. Nie zmienia to faktu, że ani prężący mięśnie Vin Diesel, ani Guy Pearce, który do jakości w swoim wykonaniu nas już przyzwyczaił, nie byli w stanie wpłynąć na to, że Bloodshot ostatecznie ugrzęzł w scenariuszowej mieliźnie, z której po prostu nie dało się wydostać. Zróbmy film z mocarnym bohaterem wspomaganym technologią i dajmy super efekty specjalne – brzmiało pewnie życzenie twórców, uważających, że scenariusz jest w stanie napisać się sam. Jak wiemy, tak to nie działa.
⑤
Jiu Jitsu
To jeden z tych filmów, w przypadku których bardzo trudno znaleźć coś pozytywnego na ich obronę. Chyba tylko to, że koncept, na którym oparła się fabuła, jest momentami tak absurdalny, że aż zabawny. Raz na sześć lat na Ziemię przybywają kosmiczni łowcy, by urządzać sobie polowania. Naprzeciw nich mogą stanąć jedynie specjaliści od sztuk walki. Niestety, to, co mogłoby jeszcze tę produkcję uratować od sięgnięcia dna, czyli sceny walki, jest tak sztuczne i tak niewspółmiernie przeciągnięte, że nie da się czerpać z filmu satysfakcji. Już chyba lepiej przypomnieć sobie po latach takie Mortal Kombat, zbudowane na podobnej stylistyce, niż marnować swój czas na Jiu Jitsu. Wymiar szaleństwa tej produkcji podkreśla udział Nicolasa Cage’a, który na skutek tego, że tonie w długach, chwyta się już nawet ewidentnej brzytwy. Jego rola, co nikogo pewnie nie zdziwi, jest tak zła, jak zły jest ten film. Zaprawdę, młodzieżowy Power Rangers z lat 90. miał w sobie więcej polotu i luzu niż to, co dzieje się w Jiu Jitsu. Pompatycznym, pstrokatym, groteskowym i bezdennie głupim Jiu Jitsu.
②