search
REKLAMA
Zestawienie

NAJGORSZE filmy na Netflixie w pierwszej POŁOWIE 2024 roku

Nie będzie w tym zestawieniu „Rebel Moon” ani „Damy”.

Odys Korczyński

14 lipca 2024

REKLAMA

Nie będzie w tym zestawieniu Rebel Moon ani Damy wymienianych w grupie tych najgorszych, które znalazły się w ofercie Netflixa w pierwszej połowie 2024 roku. Bo to wcale nieprawda, że są najgorsze; ani w niektórych wypadkach w ogóle złe. Z powodzeniem znalazłem kilka o wiele bardziej nieudanych, no może z wyjątkiem Bez lukru, ale to przykład właśnie złej oceny wśród widzów. Wyjaśnię, czym spowodowanej. Jak w każdych moich zestawieniach na temat platform streamingowych, przypominam założenie, że nie dzielę tytułów na te, które Netflix wyprodukował, i te, które posiada w dystrybucji, zresztą widać po tych przykładach, że taki podział jakościowy co do filmów złych nie ma większego sensu.

„Skok w przestworzach”, reż. F. Gary Gray

Zacznę od jednego z gorszych tytułów. Skok w przestworzach nie jest skokiem na wielkie kino, na średnie również ani na nieudane, lecz chyba jedynie na wyjątkowo denne. Niestety właśnie dzięki takim produkcjom Netflix wyrobił sobie wśród niektórych widzów miano serwisu sztampowego, gorszego niż inne studia producenckie. Są to z reguły produkcje gorsze aktorsko, krótsze, tańsze, których niedoinwestowanie przykrywa się z pozoru bogatszą (kolorową, HDR-ową) formą estetyczną. Kręci i produkuje się je szybko, stosując znikome kampanie reklamowe i biorąc mniej znanych lub bardziej zdesperowanych znanych aktorów. Skok w przestworzach jest tak nijakim produktem, że trudno dać mu nawet szansę w przyszłości na stanie się guilty pleasure. Nie ma w nim nic interesującego. A przecież sztuką jest tworzyć unikalną chałturę, która przetrwa lata na medialnym rynku.

„Astronauta”, reż. Johan Renck

Wielki zawód, gdyż Adam Sandler miał szansę zapisać się w kameralnym i mądrym science fiction, tym samym zrywając ze swoimi komediowymi pętami. Nie udało się jednak, i to jak bardzo się nie udało. Żeby Astronautę uratować, ktoś musiałby całkowicie przepisać scenariusz. W tej formie, w jakiej widzowie go dostali, to tylko zbiór pretensjonalnych, ponurych, męczących i nudnych historii. Szkoda, że Sandler nie został zmuszony do dramatyzowania w swoim stylu i komediowych wybryków. Skoro już dostał na pokład tak osobliwego pasażera, można było to wykorzystać mocniej, a nie tak pseudopsychologicznie truistycznie. Jakże wdzięcznym tematem jest przecież samotność i izolacja, które mają kolosalny wpływ na relację człowieka i inteligentnego pająka.

„Bez lukru”, reż. Jerry Seinfeld

Film osiągnął całe 4,7 na FW przy nieco ponad 1500 reakcjach. To słabo i lepiej nie będzie. A stało się tak z kilku względów – nietypowa forma narracji, szybkość ukazywania zdarzeń, czas trwania i brak jednoznacznej gwiazdy w obsadzie. Bez lukru sukcesu nie odniesie – jest zbyt szalone i czasami trudne w odbiorze żartu. Zarazem jednak jakby zblokowane, niemal wstrzemięźliwe i niekontrowersyjne, żeby z tak rzadkiego w kinie tematu wojny handlowo-kulinarnej uczynić coś kultowego. A była na to szansa, gdyby tylko wzmocnić przekaz i dosadność metafor. Jak pisałem w swojej recenzji „Film przypomina mi pudełko czekoladek z Forresta Gumpa albo wielosmakowe fasolki z Harry’ego Pottera. Można trafić na pyszny smak czerwonej pomarańczy z nutą imbiru lub na ohydny smak zielonego gluta z nosa. Wszystko zależy od osobistej wrażliwości oraz momentu, w którym się film ogląda. Raz się można śmiać, a raz poczuć nieco znudzenia przewidywalnością”.

„Dzięciołek Woody jedzie na obóz”, reż. Jonathan A. Rosenbaum

Tego filmu nawet dzieci nie chcą oglądać. A problemy główne są przynajmniej dwa. Po pierwsze estetycznie i realistycznie jest bardzo źle. Film jest niedopracowany pod względem styku animacji z fizycznymi postaciami. W niektórych scenach one jakby na dzięciołka nawet nie patrzyły, mimo że go widać. Po drugie coś się stało generalnie z bajką – ona odmłodniała tak bardzo, że znajduje się teraz na poziomie niemowlęcym, a kiedyś było to przedszkole i pierwsze klasy szkoły podstawowej. Postać Woody’ego znana jest od dziesiątek lat i była kiedyś, jakby to ująć, dojrzalsza. W pewnym sensie tu chodzi o przemoc. Dzisiejszy Woody jest nawet dla dzieci infantylny, bo stara się być bardziej poprawny politycznie, niż dziecięcy widzowie są i chcą.

„Zagrywki”, reż. Trish Sie

Nie pomógł Tom Ellis, a film jest wyjątkowo nieszatański w odbiorze. Przypomina mi polskie komedie romantyczne. Wszystko jest w nim ładne, ale po 15 minutach doskonale zna się już treść łącznie z zakończeniem. Nawet wywody o miłości są do bólu oczywiste. Kto chociaż raz był zakochany, dobrze wie, że reguły w miłości nie przystają do realiów logicznego świata. I żeby dokonać tej kosmicznie trudnej refleksji, wystarczą doświadczenia emocjonalne na poziomie szkoły średniej. Wniosków do nich prowadzących wcale nie trzeba prezentować widzowi na Netfliksie w postaci filmu dla dojrzalszych niż liceum widzów. Generalnie 20 minut wystarczy, żeby wiedzieć, jak się film skończy. Po co go więc oglądać?

„Matka panny młodej”, reż. Mark Waters

Nie mam zamiaru nikogo zniechęcać do seansu, bo pod względem lekkości Matka panny młodej jest kinem przyjemnym. Nie wnosi nic nowego do gatunku, nawet komedii romantycznych, ale z drugiej strony przecież wcale nie musi. Na tle innych produkcji uznanych za lepsze i najlepsze jest jednak najsłabsza, dlatego znalazła się w tym zestawieniu. Dla mnie najciekawszym elementem filmy była Brooke Shields. Zadziałał sentyment. Byłem ciekawy, jak sobie poradzi po latach w scenerii egzotycznego morza, ale w zupełnie innej roli. I chyba w pewnym momencie tylko już dla niej oglądałem ten film, wiedząc o fabule już wszystko, bo Matka panny młodej nie zawiera w sobie żadnych twistów.

„Spadek”, reż. Sylwester Jakimow

Ten film musiał się znaleźć w tym zbiorze nieudanych produkcji jako honorowy reprezentant naszej kinematografii. Nie chodzi mi o katalizowanie jakieś poczucia wstydu u twórców, ale zaakcentowanie, że jednak nie jest tak dobrze, jak może uważają. Taka refleksja może wpłynie pozytywnie na wszelkie przyszłe produkcje kręcone w Polsce w zakresie właśnie tak rozgrywanej tematyki detektywistycznej. Jak wspominałem w swoim felietonie o tym filmie, Spadek marnuje na naszych oczach talent genialnych aktorów, którzy – nie wiedzieć czemu – zgodzili się zagrać w tym gniocie, mając już na koncie role jakościowo nieporównywalne z kreacjami w filmie Sylwestra Jakimowa. Nie do końca rozumiem, dlaczego tak się stało, że już podczas kręcenia materiału nie wiedzieli, jak to się skończy. Zaważyły pieniądze?

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA