NAJGORSZE efekty specjalne w STAR WARS
Ucieczka Finna i Rose, „Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi”
Scena ta miała być w założeniach niezwykle dynamiczna. Pamiętajmy, że świat, w którym się rozgrywa, Canto Bight na planecie Cantonice, jest niezwykle kunsztownie zrobiony w filmie. Tym bardziej jakość owej kunsztowności podczas ucieczki Finna i Rose pozbawia tę niemal Bondowską rzeczywistość magii. O ile jeszcze ujęcia z daleka zwierząt są przyzwoite, to zbliżenia jadących na fathierze wręcz śmieszą. Są rozmyte, za szybkie, sztuczne i niepasujące do reszty estetyki filmu. Nie chcę go tu bronić, ale efekty specjalne stoją w nim na wysokim poziomie, stąd wspominam o tym dysonansie.
Pojedynek Yody z Dooku, „Gwiezdne wojny: Atak klonów”
Wiem, że ciężko by było osiągnąć ten poziom dynamiki walki za pomocą kukiełki lub kogoś przebranego za Yodę. Twórcy więc zapatrzyli się w CGI i stworzyli coś, co tylko przypomina mistrza Jedi. Nagłość jego ruchów jest niczym nieuzasadniona w starciu z posępnym i dość wolnym Dooku. Na dodatek przy tych wszystkich akrobacjach Yoda staje się nieostry, traci cieniowanie, podobnie jak swobodę ruchów istoty humanoidalnej, której charakter tak dobrze znamy, więc zawsze dostrzeżemy sztuczność.
Leia Organa, „Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie”
Potrzeba jeszcze co najmniej 20 lat rozwoju kina, żeby takie eksperymenty nie wzbudzały uczucia braku realizmu. Ujęcia z Leią Organą są najbardziej statyczne, jak się da. Jej twarz przypomina pośmiertną maskę, a mimika jest tak szczątkowa, że nie da się rozpoznać żadnych emocji. To w połączeniu z brakiem ruchu ciała postaci i licznymi ujęciami, kiedy Leia stoi do widza tyłem, psuje podniosły klimat scen. Mamy wrażenie, że widzimy lalkę, nie aktora, ale bezduszną grafikę komputerową, zwłaszcza że wiemy o śmierci Carrie Fisher.
Han Solo jak Bear Grylls, „Gwiezdne wojny: Imperium kontratakuje”
Tauntaun to dziwne stworzenie – taki nieco wielbłąd, tylko przystosowany do życia w mroźnych warunkach Hoth. Ten, którego dosiadał Han Solo, szukający zaginionego Luke’a, był chyba egzemplarzem najsłabszym, bo w odpowiednim momencie padł, zapewniając arktycznym rozbitkom schronienie w swoich trzewiach. Żałuję tylko, że śmierć ta nie nastąpiła szybciej. Nie musiałbym patrzeć na poklatkową animację zwierzęcia, wymieszaną z ujęciami kukły, której dosiadał Han. Dobrze, że są to krótkie ujęcia, a całość tej części serii rekompensuje estetyczny niesmak.
Szturmowcy na Dewbackach, „Gwiezdne wojny: Nowa nadzieja”
Może gdyby nie pokazano ich wraz ze szturmowcami, tylko same by sobie skakały po pustynnej Tatooine, dysonans byłby mniejszy. A tak realnie istniejący człowiek w przebraniu troopera stojący obok dewbacka albo siedzący na nim wygląda dla tego ostatniego tak niekorzystnie, że czuć zażenowanie. A co do kwestii bardziej formalnych czy graficznych, wyrenderowane zwierzęta wyglądają jak duchy – są mniej kontrastowe. Poruszają się wolno, jakby zaraz miały się przewrócić, a siedzący na nich żołnierze nie stwarzają wrażenia pewnych jeźdźców. Przez to wszystko trudno uwierzyć, że Imperium ma jakiekolwiek skuteczne wojsko, o czym już zresztą wyżej wspominałem w kontekście sposobów umierania szturmowców.