search
REKLAMA
Zestawienie

Najbardziej ŻENUJĄCE sceny pościgów

Nie mogło zabraknąć przykładu z polskiego kina.

Odys Korczyński

3 października 2024

REKLAMA

Nie mogło zabraknąć przykładu z polskiego kina, które generalnie nie obfituje w sekwencje pościgów samochodowych i wszelkich innych wykorzystujących pojazdy mechaniczne. Naszego kina nie stać na takie ekstrawagancje, a dlatego, że nas nie stać, to nie potrafimy tego zbyt dobrze robić. To jednak nie znaczy, że nie próbujemy. Produkcja Weekend z pewnością ukaże w tym temacie odpowiedni poziom żenady. Trudno go przebić, niemniej wybrałem z zachodniego kina trochę aspirujących przykładów do tego polskiego poziomu wyścigowej szmiry. Było w czym wybierać, nawet wśród produkcji, które uwielbiam – wykorzystanie bardzo słabych scen pościgów wcale nie zmieni moich ogólnych wrażeń. Poza budżetem czas również ma znaczenie. Pościgi w starszych filmach zestarzały się bardzo szybko. Nie chciałbym jednak tworzyć żadnej reguły w kwestii lat minionych od premiery, bo w starszych filmach również wiele razy mam przyjemność oglądać świetne sceny akcji z udziałem samochodów. Niewątpliwie nakręcenie ich było jednak o wiele trudniejsze, żeby przetrwały do lat 20. XXI wieku, w których króluje CGI.

Na śniegu, „Zabójczy widok”, 1985, reż. John Glen

Bardzo dobry odcinek przygód 007, chociaż jak zwykle sekwencja pościgu na śniegu, wymagająca zgrania pracy kaskaderów, aktorów oraz specjalnych ujęć, nieudana i powodująca uśmiech. W przeciwieństwie do Szpiega, który mnie kochał Bond tym razem nie wygląda jak pstrokata złota rybka, tylko faktycznie jego ubranie może uchodzić za kamuflaż. Ścigający go żołnierze natomiast pozostali w klasycznych zielonych ubraniach. Widać, że to lata 80., a nie 70., bo ujęcia z powietrza wyglądają o wiele sprawniej niż pościg za Moorem z 1977. Problem w tym, że to wszystko psute jest przez zbliżenia Bonda na skuterze śnieżnym, które wygląda jak totalna amatorszczyzna, oraz dziwne zachowanie kaskadera, gdy obok niego wybuchają granaty. Widzimy wtedy coś w rodzaju tańca, podnoszenia jednej narty, skręcania tułowia, ale nic, co sugerowałoby jakąś falę uderzeniową itp. Wygląda to z zewnątrz nieco kiczowato, ale nic  nie przebije zjazdu Bonda ze szczyt na jednej płozie, a potem przesurfowanie przez wodę, podczas gdy ścigający go wpadają w nią jak kamienie. Bond to jednak potrafi dokonywać cudów.

Pługiem za quadami, „Gliniarz z Beverly Hills: Axel F”, 2024, reż. Mark Molloy

Generalnie wielki zawód, bo moje oczekiwania były duże ze względu na legendę serii, a ją po prostu zmarnowano. Sekwencja pościgu rozgrywa się na samym początku. Jest częścią prologu. Axel F. jak zawsze musi pokazać, że jest nieugięty, nim jeszcze przyjedzie do Beverly Hills. Pościg rozgrywa się między przestępcami uciekającymi na quadach a bohaterem wraz ze swoim kolegą po fachu, którzy ścigają uciekinierów pługiem śnieżnym. Pług nie należy do szybkich pojazdów, więc przestępcy na quadach muszą odpowiednio zwolnić, żeby trzymać się mniej więcej w zasięgu ślamazarnej ciężarówki. I tak to powoli, bez energii się rozgrywa, aż pług po kolei eliminuje quadowców w jedyny w swoim rodzaju kuriozalny sposób. Strasznie nudna scena, nakręcona bez tempa właściwego dla kina akcji, a na dodatek przegadana przez Foleya.

Eddie ucieka, „Ucieczka z Los Angeles”, 1996, reż. John Carpenter

Nawet Carpenterowi się udało nakręcić wyjątkowo obciachową sekwencję z udziałem Kurta Russella i Steve’a Buscemiego. Trudno mi w tej chwili wybrać, który z nich okazał się bardziej kiczowaty. Russell, który surfuje jak blond Australijczyk, chcący zaimponować opalonym plażowiczkom czy może Buscemi, który jedzie samochodem obok Russella i wybałusza zdziwione oczy, bo nie jest w stanie uwierzyć, co się obok niego dzieje. Całość tej sceny wygląda tragicznie pod względem estetycznym, ale i treściowym. Russell przybija w czasie surfowania piątkę z Peterem Fondą i jak gdyby nigdy nic skacze z deski na bagażnik uciekającego auta. Nic w tym dziwnego, prawda? Jeśli traficie na tę scenę, zwróćcie uwagę na styk planów – tego z samochodem i z wodą. Takie cięcia na grafikach wykonują ci, którzy zaczynają się uczyć Photoshopa.

Kaczuszki Lamborghini Countach 5000, „Speed Zone”, 1989, reż. Jim Drake

Najpierw dynamiczne ujęcie uciekającego pod oponami asfaltu, a potem obiektyw kamery się wznosi, pokazując stylową sylwetkę lambo. Ujęcie kół, boków, świateł, niemal jak w reklamie, ale to film. Wtedy gdzieś na horyzoncie pojawia się policja. Widz już więc wie, że to pościg za pięknym, czerwonym samochodem. Tylko kto siedzi za kierownicą. Zapewne jakiś genialny kierowca, bo to, co zaraz zrobi, jest niemal fantastyczne. Droga z asfaltu zamienia się w szuter, a policja napiera na uciekiniera. Jakiś dziadek z wnukiem rzucają sobie kaczuszki na małym stawie, aż tu nagle widzą czerwony bolid, który przejeżdża po wodzie i podskakuje, jak rzucony wprawnie kamień. Znów pojawia się miasto i oczywiście pełny stop na czerwonym świetle. Przepisów należy przestrzegać. Twórcy starają się rozgrywać scenę, jeśli chodzi o napięcie.

Motocyklowa tragedia, „Ultraviolet”, 2006, reż. Kurt Wimmer

Kurt Wimmer poszedł drogą Guya Ritchiego i Zacka Snydera, używając slow motion. Nie uratowało to jednak sceny z motocyklowym rajdem z Millą Jovovich w roli genialnej kaskaderki, która potrafi jeździć bokiem po autobusach, a nawet ścianach wieżowców. Mało tego, ściga ją i ostrzeliwuje helikopter, a ona na tej pionowej ścianie zawraca, jedzie do góry, następnie wykonuje skok i strzela do przeciwników, będąc w powietrzu. Oczywiście trafia, a maszyna wraz z przeciwnikami zalicza efektowny wybuch.

Pościg filozoficzny w slow motion, „Weekend”, 2010, reż. Cezary Pazura

Ilekroć widzę logo Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, nie mogę uwierzyć, że na coś takiego jak Weekend można było uzyskać z tej instytucji pieniądze. Cezary Pazura odważnie zdecydował się również podjąć próbę w polskim kinie sensacyjnym jakże rzadką – nakręcić długą sekwencję pościgu. Trudno ją jednak nazwać dynamiczną, bo jedyna akcja wykonywana jest przez trzęsącą się kamerę. Samochody zaś jeżdżą bardzo bezpiecznie, co najwyżej gwałtownie przyspieszając, wchodząc w lekkie poślizgi, żeby słychać było pisk opon czy też wzrost poziomu obrotów silnika. Kulminacja pościgu jest natomiast estetycznie i aktorsko szczytem kiczu – samochody ściganych bohaterów i antagonisty zatrzymują się naprzeciwko siebie i dochodzi do radykalnego wzrostu napięcia. A potem ruszają prosto na czołówkę. To trzeba zobaczyć.

Szermierka w towarzystwie małp, „Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki”, 2008, reż. Steven Spielberg

Nigdy nie rozumiałem do końca hejtu na tę część, bo nie odstaje jakością od reszty, niemniej sam pościg, w którym biorą udział Indiana, Mutt i Irina Spalko, jest mocno „przekręcony”, choć może lepszym i mądrzejszym określeniem będzie: rokokowy. Sam pościg, jak to pościg u Spielberga, jest sfilmowany efektownie, lecz jego treść budzi zażenowanie, jakby wymyślał ją uczniak. Zobaczymy więc skakanie na lianach Mutta w towarzystwie małp oraz wyjątkowo ślamazarnie rozgrywaną szermierkę przeciwników, którzy stoją na dwóch ścigających się pojazdach. Zbyt dużo w tej scenie jest nieprawdopodobnych elementów, mających na celu podwyższenie walorów rozrywkowych. Działa to jednak odwrotnie, niż zakładano, bo poziom rozrywki staje się żenująco infantylny.

James Bond lubi śnieg, „Szpieg, który mnie kochał”, 1977, reż. Lewis Gilbert

Żaden słaby pościg nie spowoduje, że przestanę lubić właściwie każdy film o Jamesie Bondzie, niemniej ucieczki agenta 007 na śniegu są wyjątkowo amatorskie. Jak to się mogło zdarzyć – można zapytać, ale to kwestia czasów kręcenia. Pomysł był niewątpliwie efektowny, ale nie było odpowiednich środków realizacyjnych, żeby dzisiaj taki wyścig na śniegu wyglądał realistycznie. Nim jeszcze pojawią się te statyczne ujęcia Rogera Moore’a szusującego po śniegu z tłem w postaci słabej jakości obrazu z rzutnika, zwraca uwagę jego ubiór. Żółty strój z czerwonym plecakiem to najlepszy kamuflaż tajnego agenta, żeby nikt go nie zobaczył na śniegu. Na szczęście ścigający go wrogowie są ubrani na czarno. Wszyscy więc w tej zimowej scenerii widzą siebie bardzo wyraźnie, więc może się zacząć pościg. Ujęcia z poziomu nart, ujęcia z helikoptera, Bond wykonujący fikołki no i zbliżenia Moore’a, jakie dzisiaj każdy w domu mógłby zrobić lepiej na tle białej ściany. A na końcu prawdziwy smaczek – czyli Bond skaczący z urwiska. W plecaku miał spadochron z flagą Wielkiej Brytanii.

Czkawka na kierownicy, „Doktor No”, 1962, reż. Terence Young

Czkawką na kierownicy nazywam to kompulsywne kręcenie nią w lewo i w prawo, co normalnie powinno doprowadzić samochód do jazdy slalomem, ale wyświetlany za Jamesem Bondem obraz na ekranie ze ścigającym go samochodem wcale tego nie potwierdza. Bond jedzie całkiem prosto. Cała sekwencja pościgu oparta jest na tym statycznym ujęciu Seana Connery’ego od przodu. Jest ono powtarzane kilka razy, a przebitki faktycznie jadących samochodów stanowią tylko tło. Cała scena wygląda dzisiaj śmiesznie i z pewnością nie zachęci młodszych widzów do stania się miłośnikami filmów o Jamesie Bondzie sprzed lat 90. Taka jest jednak natura filmów i kolejnych pokoleń odbiorców, że nie wszystko jest dla wszystkich w danym czasie.

Akrobatyka samochodowa, „Wanted”, 2008, reż. Timur Bekmambetov

Zacznę od szalonego rajdu Fox czerwonym dodgem viperem na parkingu, żeby uratować Wesleya. On się po prostu kuli, żeby zmieścić się w otworze drzwiowym karoserii, a Fox driftuje w ten sposób, że auto po prostu zbiera Wesleya z asfaltu. Może pamiętacie taki japoński program rozrywkowy – Brain Wall, w którym ludzie musieli ułożyć z własnych ciał odpowiednie kształty, żeby przejść przez nacierające na nich przeszkody? Inaczej wpadną do wody. To tu jest podobnie. Kolejnym wyczynem jest ostrzeliwanie przeciwników, leżąc na masce plecami, więc cały świat widziany jest odwrotnie, przy pełnej prędkości rzecz jasna. Potem kamera wykonuje obrót o 180 stopni i Fox spokojnie jedzie dalej. Całe to nieprawdopodobne zdarzenie jest na dodatek tak szybko sfilmowane, przy gubiącej się płaszczyźnie ostrości, że nie ma się ochoty do tej sekwencji wracać.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA