Publicystyka filmowa
Najbardziej PRZESZARŻOWANE występy w filmach superbohaterskich
Zaskakujące, że pierwszą myślą, jeśli chodzi o doskonały przykład dla tego zestawienia, był dla mnie Kapitan Ameryka.
Zaskakujące, że pierwszą myślą, jeśli chodzi o doskonały przykład dla tego zestawienia, był dla mnie Kapitan Ameryka, i to jakikolwiek jego występ. Zostawiłem go jednak na koniec. Stało się tak, że kiedy wybierałem pozostałe postaci, zacząłem sobie uświadamiać, że z Ameryką wcale na ich tle tak źle nie jest. I co się stało? Chrisa Evansa nie ma już wśród wybranych. Są za to postaci, które swoim patosem, impulsywnością, sztucznością, nadmiernym zaangażowaniem, przesadzoną prezentacją stylistyczną, kwestiami mówionymi oraz grą aktorską zostawiają Kapitana Amerykę daleko za sobą pod względem przeszarżowania.
Dzięki poniższym występom niestety kino superbohaterskie cierpi na brak powagi artystycznej, a historie w nim przedstawione mają trudności z trafieniem do gustów starszych widzów, którzy wyrośli w czasach, gdy nie było CGI.
Brie Larson jako Kapitan Marvel w „Avengers: Koniec gry”
Na jej tzw. przeszarżowanie składa się kilka elementów. Pierwszy to jej paradoksalna nieobecność, kiedy Thanos używa kamieni. Tłumaczenie, że była potrzebna gdzie indziej, jest kuriozalne, no chyba że uznamy, że takich Thanosów działało równocześnie kilku. Kiedy wraca po domniemanych walkach, i kiedy połowa ludzkości już nie żyje, w stosunku do innych Avengersów jest wyniosła, pewna swojej siły i odseparowana. Odważnie jednak leci na rekonesans kryjówki Thanosa. Jak wiemy, Thor odrąbuje Thanosowi głowę, a sytuacja się nie zmienia, bo Kamienie Nieskończoności są zniszczone.
Mija 5 lat w nowym świecie. Wszyscy zaczynają się trochę przyzwyczajać do rzeczywistości. Jest taka ważna scena, kiedy podczas jednej z avengersowych operatywek Czarna Wdowa pyta Kapitan Marvel, czy widzą się za miesiąc. Marvel odpowiada, że nie wie, czy da radę. Na to Rocket sarkastycznie zadaje kolejne pytanie: Znowu lecisz do fryzjera? Marvel broni się, że to, co dzieje się na Ziemi, dzieje się również wszędzie indziej. Cóż za kuriozalne wytłumaczenie, zwłaszcza w kontekście jej nieobecności wtedy, gdy Thanos strzelał palcami.
To wszystko, ta cała bufonada Kapitan Marvel, znajduje swoją kulminację podczas ostatniej walki z Thanosem. Wcześniej oczywiście całą robotę wykonują za nią Avengersi z pomocą innych superbohaterów, a ta przylatuje niczym rycerz na białym koniu, kiedy statek Thanosa masowo bombarduje wojska Avengersów. Kapitan Marvel z taką siłą wchodzi w ziemską atmosferę, że przypomina pocisk. Przebija na wylot okręt Thanosa i walka rozpoczyna się na nowo. Zapewne Marvel wróciła od fryzjera, oczywiście szarżując i pokazując swoją dumę z oszczędnie używanej siły, jak zresztą zawsze.
Sophie Turner jako Phoenix w „X-Men: Mroczna Phoenix”
Sophie Turner zapisała się w mojej pamięci ciekawą rolą Sansy w Grze o Tron, jednak chronologicznie Grę o Tron nadrobiłem później, niż widziałem Mroczną Phoenix i to nie był błąd. Zacznijmy od tego, że Phoenix jest do bólu postacią szablonową, pozbawioną głębi osobowościowej, a przy tym cechującą się ogromnymi pretensjami do niemal filozoficzno-egzystencjalnego podejścia do życia i swoich czynów – jak zresztą każdy dyktator w realnym świecie. Dobrze, że ci akurat nie dysponują żadnymi supermocami.
Gdybym więc obejrzał najpierw Grę o Tron, a potem Mroczną Phoenix, być może nie odczuwałbym takiej miłej niespodzianki spowodowanej gra aktorską Sophie Turner, do której uprzedziłem się po jej superbohaterskich wyczynach.
Melissa McCarthy jako Lydia w „Thunder Force”
Refleksja przyszła po czasie. Melissa McCarthy jest jedynym przykładem w tym zestawieniu, w którym przeszarżowanie ma jakiś formalny sens. Niektórych może jednak nieco denerwować liczba słów wypowiadanych przez bohaterki. Normalnie w kinie superbohaterskim aż tyle się nie mówi, bo to odciąga uwagę widza od akcji. Tu jednak jest inaczej. Bohaterki szaleją, gadają, żartują, a widza to nie powinno nudzić, chociaż jestem pewien, że Thunder Force nigdy nie stanie się filmem kultowym, do którego będzie się chciało wracać.
Składa się na to kilka przyczyn – komediowa konwencja, nieco papierowe postaci superbohaterek i antagonisty oraz dziurawy scenariusz. A może i dla niektórych sama Melissa McCarthy, która posiada taki sam w sobie przeszarżowany, krzykliwy styl gry aktorskiej.
Arnold Schwarzenegger jako Mr Freeze w „Batmanie i Robinie”
Niewątpliwie jest to jeden z najgorszych występów Arnolda Schwarzeneggera w jego karierze. Pewna bardzo umowna i abstrakcyjna komiksowość postaci zaproponowana w tej odsłonie przygód Batmana podziałała wyjątkowo na niekorzyść aktora. Na dodatek sama jego gra aktorska przypomina recytację z kartki albo, co gorsza, ekranu zawieszonego gdzieś z tyłu kamery. Gwoździem do trumny pana Freeze’a jest makijaż i kostium, który musi nosić, żeby się przypadkiem nie ogrzać.
Przeszarżowane jest tu wszystko, od dykcji aż po wygląd, zwłaszcza niektóre elementy stroju antagonisty, które sprawiają wrażenie, jakby zaraz miały odpaść. Wiem, że nie jestem odosobniony w tej opinii, którą zapewne podziela również Schwarzenegger.
Christian Bale jako Batman w „Mroczny rycerz powstaje”
Żaden Batman w historii nie był tak posępny, posągowy, przeszarżowany i nie dysponował tak deathmetalowym głosem. Nigdy tego nie mogłem zrozumieć. Jedno jest natomiast pewne, że Christopher Nolan zapragnął w swoich filmach zbudować superbohaterowi posąg trwalszy niż ze spiżu. I to mu się udało. Od postaci Batmana w Nolanowskich produkcjach twardszy jest jedynie tytan, a desperacja, z jaką bohater zwalcza przestępczość, bywa na granicy kompletnej abstrakcji moralnej, a na dodatek to finalne poświęcenie. Nie wiem, czy zapłakać, czy się roześmiać.
Ezra Miller jako Flash w „Lidze sprawiedliwości Zacka Snydera”
Dopiero teraz, kiedy wyszło na jaw, jak Ezra Miller potrafi szarżować w życiu osobistym, jego rola Flasha ma sens, nieco cyniczny i prześmiewczy, ale jednak. Flash trochę przypomina mi Spider-Mana – to taki superbohater, którego trzeba cały czas pilnować, wręcz niańczyć, bo puszczony samopas zawsze coś narobi, a starsi będą musieli to sprzątać. Jego supermoc polegająca na nadludzkiej szybkości łączy się z młodzieńczym brakiem rozsądnego myślenia, nadmierną gadatliwością i nieobliczalnością, co dla widza jest męczące. Żenujące czasem bywa również to, jaka przepaść mentalna dzieli Flasha od innych superbohaterów pozostających z nim w drużynie.
Tom Holland jako Spider-Man w „Spider-Manie: Daleko od domu”
Nieprzypadkowo Spider-Mana ustawiłem zaraz po Flashu. Po pierwsze dlatego, że do świata DC mam wciąż jednak większy sentyment niż do Marvela. Po drugie zarówno Flash, jak i Spider-Man cechują się pewną wizją młodzieńczości, co do której do końca nigdy nie byłem przekonany. A mianowicie są przykładami ludzi młodych, którzy zachowują się tak, a nie inaczej dlatego, że są młodzi – a więc przeszarżowują siebie w byciu w rzeczywistości, że tak to ontologicznie ujmę. A inaczej: nie umieją zapanować nad swoim zachowaniem i popędami. Taka wizja młodości prezentowana w filmach superbohaterskich imho nie działa pozytywnie na widzów nieco dojrzalszych, a zwłaszcza na tych, którzy pamiętają swoją młodość nie jako pasmo emocjonalnych fajerwerków i robienia dookoła siebie tzw.
obory. Młodość niekoniecznie jest głupia i nieodpowiedzialna. Spider-Man z odcinka na odcinek zmieniał się na niekorzyść – stawał się coraz bardziej mentalnie niedojrzały, a przy tym krzykliwy i idiotycznie pewny siebie. Panie Pajączku, ta szarża nie wyjdzie.
Gal Gadot jako Wonder Woman w „Wonder Woman 1984”
Gdybym miał wybierać, kto ma być w kinie superbohaterskim nośnikiem feministycznych ideałów, nie wybrałbym ani Wonder Woman, ani Kapitan Marvel. W drugiej odsłownie swoich przygód Wonder Woman jest nieco naiwną, szalejącą po ekranie superbohaterką, która w czarno-biały sposób patrzy na świat, podczas gdy jest on pełen półcieni. Zresztą jej antagonistka również w podobny sposób się zachowuje. Na szczęście jest w filmie obecny nieoczywisty Maxwell Lord, jednak to za mało. Dodatkowy dysonans w odbiorze Wonder Woman powoduje bardzo wysilona, nerwowa i pogubiona w formie gra aktorska Gal Gadot, co w połączeniu z jej nieziemskimi wyczynami superbohaterki i naiwnym, szarżującym zaangażowaniem pozostawia uczucie wizualnego i intelektualnego niesmaku.
Lee Pace jako Ronan Oskarżyciel w „Strażnikach Galaktyki”
Nie wiem dlaczego, ale Lee Pace w roli Ronana przypominał mi czasami Christiana Bale’a w roli Batmana, z tym że oczywiście byli po przeciwnych stronach – dobra i zła. Niemniej w kreacji Ronana niezwykle przeszkadza to jego skostnienie w mrocznym świecie, które sięga tak głęboko, że trudno uwierzyć, że tak mroczna postać, a jednocześnie bardzo ludzka w swoich poczynaniach, od razu nie popełni samobójstwa. Tu kryje się to przeszarżowanie, gdyż jak pokazuje fabuła, Ronan dużo straszył, wywijał swoim wielkim orężem, wygłaszał poważne teksty, a dał się tak łatwo pokonać w ciągu kilku minut.
Jim Carrey jako Człowiek Zagadka w „Batman Forever”
Rola Człowieka Zagadki tylko z pozoru wydaje się prosta. Nie wystarczy bowiem ukazać w niej kogoś, kto zachowuje się jak klaun i jest opętany łamigłówkami. Trzeba jeszcze dać temu zachowaniu podstawę złożoną zarówno z czynników osobistych, które wywołały życiowe zdarzenia, jak i cech wrodzonych – skłonności do manii, depresji, mitologizowania samego siebie. Jim Carrey dał tej postaci całego siebie, i to widać. Z tym że ta maska Carrey’a-klauna spłyciła osobowość Edwarda Nigmy tak bardzo, że została skacząca po ekranie wydmuszka. Jednym słowem Jim Carrey przeszarżował ze śmiechem.
